2016-11-19

chropiatka yunnańska 干巴菌

Jest deszczowo. A po paru gorących i słonecznych dniach na targu znów pojawiły się chropiatki:
Przepis już kiedyś podawałam, więc nie będę się powtarzać; pokażę Wam tylko efekt:
Efekt na tyle smakowity, że ZB umarł ze śmiechu. Ale od początku.
ZB smaży miskę chropiatek na kolację. Ponieważ smak jest bardzo intensywny, oczywiście nie dajemy rady wmłócić aż tyle; niecała połowa miski poczeka na następny posiłek.
Po kolacji ZB ma jeszcze lekcję. Jedną wprawdzie tylko, ale nie ma go trzy godziny, bo skoro już jest w ćwiczeniówce, to jeszcze poćwiczy - odkąd Joasia zaczęła zasypiać tuż po wieczornej kąpieli i karmieniu, ćwiczenie w domu stało się problematyczne.
Wraca.
Zgłodniał, więc przynosi sobie miseczkę ryżu i pałeczki, na stole stoją pikle i miska chropiatki... Wróć. Na stole stoją pikle i pustawa miska z resztkami czosnku i szynki oraz bladym wspomnieniem chropiatki.
ZB - a co się stało z chropiatką?
ja - what?
ZB powtarza głośniej - a co się stało z chropiatką?
ja również powtarzam głośniej, wyrazem kompletnego niezrozumienia na twarzy - what?
ZB - patrzy na mnie z boleścią i mówi, powoli i wyraźnie: - gdy wychodziłem z domu, na stole była miska z dużą ilością usmażonej chropiatki. Co się z nią stało?
ja, równie powoli i wyraźnie: - What? I don't understand... chro-piat-ka? - i patrzę nań z bezbrzeżnym zdumieniem i świętą niewinnością.
Odtąd, gdy ZB idzie na targ, pyta zawsze, czy kupić dla mnie "what"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.