Lubię moją udawaną Irankę z wielu powodów. Jednym z nich jest niewątpliwy talent kulinarny i zamiłowanie do prezentowania potraw, które jem po raz pierwszy w życiu.
Tym razem na stół wjechało meksykańskie danie wymienione w tytule. Uwielbiam wołowinę w każdej postaci, ale ponieważ ani Czerwony Blask, ani ja nie możemy oddychać chilli, Iranka przyrządziła je trochę łagodniej, a dla siebie i ZB pokroiła tutejsze świeże chilli, żeby można było sobie doprawić. ZB oczywiście wrzucił chili długości palca do miseczki.
Jemy. Rozmawiamy. Pijemy piwko.
Iranka patrzy na ZB, czerwonego na twarzy i milczącego od kilku minut: OMG, co Ci się stało?? Czyżby było za ostre?
ZB usiłuje zachować twarz: nie, jest przepyszne, chyba musiałem trafić na duży kawał czosnku.
Zbiorowy wybuch śmiechu: w żadnej dzisiejszej potrawie nie było czosnku...
Ale już wiemy, że nasza trójka zawsze, gdy przesadzimy z przyprawami, będzie zrzucać winę na czosnek :)
Zdecywilizowałam własnego męża i nie potrafi już jeść chilli, co w Kunmingu wydaje się być kalectwem pierwszej wody - tutaj chilli dodaje się nawet do rosołu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.