Ad rem.
Piekę ciasta. Uwielbiam to! Ta satysfakcja, kiedy udaje się stworzyć coś z niczego, ta radość, kiedy smakuje. Ta nutka ryzyka, bo zawsze trochę modyfikuję przepis podstawowy. Ten zapach, unoszący się w całym mieszkaniu (nie żeby mieszkanie było specjalnie duże...). Te miłe godziny obżarstwa: ciasto do kawy, ciasto zamiast śniadania, ciasto bez okazji :)
Przepis na ciasto jest maminy - w internecie łatwo znaleźć, chodzi o takie półkruche, jak choćby spód do szarlotki.
Zamiast jabłek dodałam jeżynki. Morwy znaczy. Naprawdę można się pomylić, nawet mój tato nie rozpoznał na pierwszy rzut oka. U nas najpopularniejsze są owoce morwy czarnej, faktycznie zbliżone do jeżyn, i wyglądem, i smakiem.
Ciasto...
Przyjaciele mojego Pana i Władcy wzięli na wynos. Całość. Po całym mieszkaniu szukali, czy nie ukryłam gdzieś jeszcze kawałka. Zostało tylko wspomnienie - i zdjęcie:
No, no...
OdpowiedzUsuńCzyli morwa to nie tylko jedzonko dla jedwabników :-)
całe szczęście my jemy owoce, a nie liście :)
OdpowiedzUsuńCzyli co, do końca życia będę wykpiwana ze względu na kurczaki polne i jeżynki?
OdpowiedzUsuń(wiesz, jak Ci się znudzi to masz jeszcze jedno: kiedyś się kłóciłam z panią w ZOO w Krakowie; osiołek... kucyk... osiołek! kucyk! aż w końcu zabrała dziecko, byle dalej od furiatki, a ja w końcu znalazłam tabliczkę 'osiołek')
to nie jest kpina, tylko... o, mam: intelektualny memorial hall :D
OdpowiedzUsuń