2013-05-06

Czerwony Figowiec Bengalski

Czerwony Figowiec Bengalski wyszła za mąż. Dowiedziałam się z internetów, panie dziejaszku, a konkretnie to z fejsa, bo przecież wiadomo, że fejs to podstawa. Dowiedziałam się, bo wrzuciła fotę, taką bardziej ślubną:
Wprawdzie nie rozpoznałam faceta, a znałam Figowcowego chłopaka z widzenia, ale złożyłam to na karb uatrakcyjnienia obiektów na ślubnych fotach - nawet mój mąż ma sexy fotę, czyli wszystko jest możliwe.
Pod zdjęciem rozgorzała dyskusja. Większości nie zrozumiałam, bo moja znajomość języka wietnamskiego zaczęła się i skończyła na "bardzo lubię wietnamską kawę" i to w mowie, nie w piśmie, ale okazało się, że ktoś chińskojęzyczny zadał właściwe pytanie. Mianowicie: To Twój mąż? Czyli rozstałaś się z Junem!!
Dobra nasza, myślę sobie. Czyli faktycznie to nie ten pętak, którego pamiętam. Dalsza dyskusja plus kilka wspomnień dopowiedziały mi resztę historii.
Przez przynajmniej dwa lata Figowiec miała młodszego chłopaka. Dwa lata, bo cały czas naszych studiów magisterskich łaził za nią jak pies. Na początku twierdziła, że to nie chłopak, jesteśmy tylko przyjaciółmi, tararira. Po jakimś czasie dała spokój z udawaniem - tu nikomu nie wpadało do głowy, że nie powinna z gówniarzem, że nie powinna z dzieckiem wrogów (w Wietnamie nadal jest bardzo silny konflikt między ludźmi z Północy i Południa) itd. Fakt. Myśmy to zdecydowanie mieli w nosie. Miłość nie zna takich granic.

Nie w Wietnamie.

Rodzice nie zgodzili się na gówniarza, i to z Południa.
Znaleźli jej odpowiedniego kandydata: 4 lata starszego, z Północy.
Rozstała się bezboleśnie z Junem i związała, na życzenie Rodziców, z obecnym partnerem.
Jedyną pamiątką po Junie jest to, że gdy pisze o rozstaniu z nim, na fejsie stawia smutną buźkę: :((
Pogodziła się z rozstaniem: wyszła za mąż. Ale za diabła nie wiem, czy w Wietnamie istnieje miłość...
PS. Pozwoliła skopiować i wykorzystać na blogu zdjęcie, chociaż nie wiem, czy zdaje sobie sprawę, że posłużyło jako ilustracja do takiego wpisu...

2 komentarze:

  1. Istnieje, istnieje :). A i tego 'konfliktu' północy z południem też bym nie demonizowała. Wszystko zależy od relacji rodzinnych i tego jak bardzo dzieci są w stanie podporządkować się rodzicom.
    Heh, szkoda związku i miłości, ale znając życie wybrała łatwiejsze wyjście z sytuacji i stabilną sytuację materialną.

    OdpowiedzUsuń
  2. hmmm... jeśli chodzi o konflikt, to to tylko moje spostrzeżenia - ci z południa trzymają z tymi z południa, a ci z północy z tymi z północy. Nawet bawić się chodzą osobno, już nie mówiąc o tym, że nie smakuje im żarcie z drugiej strony kraju. Oczywiście to uogólnienie, nie wszyscy tak mają, ale zdecydowana większość moich znajomych.
    Jeśli chodzi o podporządkowanie się rodzicom - akurat tak trafiłam, że ani jedna ze znajomych par nie przetrwała krytyki rodzicielskiej...

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.