Znalazłam dziś 100 kuajów (ok. 50 złotych) na ulicy (rozmowa z Kayką przyniosła mi szczęście). Ucieszona jak dziecko poszłam na zakupy (dlaczego wszystkie kosmetyki ZAWSZE kończą się w tym samym czasie, chociaż znajdują się w opakowaniach różnej wielkości?), a wieczorem o tym szczęściu opowiedziałam moim współlokatorom (mojej legalnej współlokatorce Zielonemu Lotosowi i piszącemu u nas pracę licencjacką Skrzydełkowi), których pierwszą reakcją było nie "ale Ci fajnie!", tylko "a co dałaś w zamian?".
Zdziwili mnie, a potem opowiedzieli, w czym rzecz. Otóż w południowym Wietnamie rzeczy, na które się trafia przypadkiem i do nikogo nie należą, tak naprawdę należą do duchów - i wcale nie muszą być czarodziejskimi eliksirami tudzież ciasteczkami z napisem "zjedz mnie". Każda rzecz we wszechświecie ma właściciela - tylko czasem właściciel ów jest niewidoczny dla nas, śmiertelnych. Tak więc jeśli zabierasz duchowi jakąś rzecz doń należącą, powinieneś zapłacić za nią czymś swoim - może to być pieniądz, spinka do włosów, cokolwiek - inaczej duchy zemszczą się na Tobie okrutnie za kradzież...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.