2025-09-21

Stare uliczki Lincangu 临沧老街

Skoro zatrzymaliśmy się w mieście wojewódzkim, postanowiliśmy poszukać starych uliczek. Przecież to właśnie na nich kryje się prawdziwe życie danego miejsca. Znużeni widokiem tych samych sklepów, co w Kunmingu (albo ich interesujących podróbek), a także cokolwiek zaskoczeni faktem, że centrum miasta jest takie... nijakie, poszperaliśmy w chińskich internetach. Takim sposobem trafiliśmy na ulicę Pokoju i Bezpieczeństwa 太平街 i sporo uliczek przylegających. Uliczka sama w sobie może i nie jest wybitnej urody ani nie jest utrzymana w jakimś specyficznym stylu, jednak jest to bodaj jedyna ulica w mieście, na której utrzymał się małomiasteczkowy klimat południowego Yunnanu. Wąska, zakręcona, wypełniona sklepikami oferującymi szwarc, mydło i powidło obok produktów mocno regionalnych; maleńkie manufaktury lokalnych przekąsek, herbaciarnie, grillownie, niespodzianki na każdym kroku! Odrobineczka trochę starszych domów. Ludzie, żyjący w bardzo niespiesznym tempie.
Coś z kiełkującego zboża. Ale co? Sprzedawczyni miała tak ciężki akcent, że nawet ZB nie był w stanie zrozumieć, co to takiego.
Ryż dmuchany! Wieki tego nie jadłam! W Kunmingu już się pewnie nie da dostać, a tu niemal w każdym spożywczaku :)
Och, jaki piękny, wielgachny moździerz!
Trafiliśmy na przednoworoczną produkcję placuszków ciba 糍粑 robionych z kleistego ryżu
Cóż za smakowite nadzienie!
Po ubiciu mogą się już spokojnie suszyć na bambusowych talerzach 簸箕
W większość tych zaułków nie wchodziliśmy, ale z niektórych dochodziły takie zapachy, że nie dało się przejść obojętnie!
Odrobina starej zabudowy.
Tuż przed chińskim Nowym Rokiem uliczka jest pustawa, jednak widać, że na co dzień tętni życiem.
Przypadkiem trafiliśmy na starą kuźnię!
Korytko z wodą do hartowania :)
i palenisko.
I nagle ulica się skończyła. Znów wkroczyliśmy w zwykłe miasto, gdzie na głównym deptaku można wprawdzie podziwiać rzeźby pokazujące dawne życie tutejszych grup etnicznych, jednak... Ech... 


Szybko wróciliśmy na starą uliczkę, tym razem skręcając w stronę targowiska:
och, moje ukochane persymonowe ciasteczka!
kiszone kwiaty rzepaku. Pyszności!

Nazwa sklepu mocno humorystyczna: lululu - inne znaki, ale wymowa właśnie taka.
Jakaż szkoda, że modernizacja trafiła do Lincangu wcześniej niż świadomość potrzeby zachowania indywidualności i ochrony historii oraz kolorytu lokalnego! Bo niestety tych parę uliczek jest ostatnią ostoją starego Lincangu...

2025-09-19

福禄寿囍 Poczwórne szczęście

Z okazji kolejnej rocznicy mam dla Was podwójne szczęście, z Trzema Gwiazdami czyli Szczęściem, Karierą i Długowiecznością do kompletu.
Tym razem ta poczwórna kwintesencja szczęścia zaprezentowała się Wam w postaci tradycyjnych chińskich słodyczy zrobionych z fasolki złocistej czyli inaczej fasolki mung. Zowią się one 绿豆糕 ciastkami z "zielonej fasoli", bo taka chińska nazwa mung. Są one bardzo proste do przyrządzenia... pod warunkiem, że ma się dostęp do fasolek obranych ze skórki. Wówczas trzeba je tylko namoczyć, ugotować na parze, przetrzeć, usmażyć z cukrem i odrobiną masła na maleńkim ogniu - i już mamy ciasto gotowe do spożycia. Jak widać na załączonym obrazku, ciasto łatwo można zabarwić na rozmaite kolory. U nas najpopularniejsze są barwniki z róży, dyni, batata, a także herbaty. Ja jednak nie będę takich robić sama - poprzestanę na wersji dostępnej w Pomyślnej Piekarni

PS. Koronkowa!

2025-09-16

子孙庙 Świątynia Synów i Wnuków

Wędrując po Lincangu trochę bez celu (czekaliśmy na transport do Fengqingu) i całkiem nie wiedząc, dokąd pójść i co robić, trafiliśmy do Świątyni Synów i Wnuków. Łatwo ją było poznać - już z daleka patrzyły na nas posągi cnotliwych synów (tylko skąd konfucjańskie posągi przed taoistyczną świątynią?). Po wejściu okazało się, że w środku znajdują się zaledwie dwie kapliczki - jedna ku czci Triady Czystych, a druga dla Cihang Zhenren, czyli taoistycznej odpowiedzi na buddyjską kobiecą Awalokiteśwarę; w nawach bocznych "mieszkają" Bóg Piorunów i Bóg Pieniędzy. Ku mojemu ogromnemu zdumieniu to maleństwo okazała się być siedzibą lincańskiego stowarzyszenia taoistycznego; dopiero gdy poczytałam o jej bogatej historii, zrozumiałam dlaczego. 
Świątynia ta powstała już w 1729 roku; pierwotnie była prywatną świątynką pewnego oficjela, który zbudował ołtarzyk dla (zmarłej?) matki; potem jednak stopniowo się rozbudowywała. Pod koniec dziewiętnastego wieku opat Ruan Yicheng i jego uczeń Yang Yangwu zebrali fundusze na budowę obu kapliczek, a z własnych środków sfinansowali również budowę górnego i środkowego dziedzińca. Dolna część kompleksu, czyli Budynek Guanjia, a także ogród i boczne budynki, powstały dopiero w 1927 roku - znów opat wraz z uczniem zbierali datki. Podczas wojny z Japonią mnisi zajmowali się przyrządzaniem lekarstw i opatrunków dla chińskich żołnierzy, a także opieką nad nimi - zresztą nawet we współczesnych Chinach świątynia czasem służyła celom medycznym. Z kolei w 1949 roku, kiedy wkroczyli "wyzwoliciele", tutejsi mnisi zachęcali wiernych do szycia obuwia dla żołnierzy - ponoć w ten sposób powstało tysiąc par materiałowych butów (布鞋). Ten mądry w zamierzeniu ruch nie bardzo im się opłacił: komuniści z miejsca "znieśli feudalne przesądy", zniszczyli świątynie i wypędzili mnichów. Dopiero w latach osiemdziesiątych XX wieku przywrócono część swobód religijnych, a Świątynia Synów i Wnuków znów zaczęła być miejscem kultu. Gdzieś w międzyczasie ze świątyni ku czci rodzicielki stała się miejscem, w którym wierni proszą o pomyślność dla swego potomstwa. 
W 1997 roku świątynia trafiła na listę lokalnych zabytków i od tamtej pory trwają prace renowacyjne.
Cokolwiek niepokojące jest to, że niemal wszystko wokół świątyni wyburzono i na tym miejscu postawiono centrum handlowe i nowe osiedle (widzicie te żurawie?). Z drugiej jednak strony - skoro zostawili tę świątynię, gdy burzyli wszystko inne, to może jednak uda jej się przetrwać? Tylko - czy znajdą się wierni, dla których będzie to nadal ważne miejsce kultu, czy wszyscy zostali przesiedleni za daleko, by tu wracać?