2018-04-28

台北鸡油饭 chińszczyzna

Kiedy byłam na pierwszym roku studiów i o Azji jeszcze nic nie wiedziałam, często chadzałam z koleżanką do wietnamskiej knajpy w zaułku na Floriańskiej. Zamawiałyśmy wieprzowinę słodko-kwaśną czy innego kurczaka pięć smaków. W zestawie było mięso w jakimś sosie, miseczka ryżu i łycha kiszonki. Domawiałyśmy więc drugą miseczkę ryżu i za 10 złotych miałyśmy obiad na dwie osoby. Osoby nie bardzo głodne i o nierozepchanych żołądkach, ale jednak.
Potem pojechałam do Tajpej i na próżno szukałam w nim tak skomponowanych posiłków. Wszystko wyglądało inaczej, inaczej się zamawiało, jadło przy okrągłym stole z przyjaciółmi itd. Pierożki, smażone ryże, owoce morza i inne teppanyaki. Och!
No a potem długo, długo nic i Kunming. W którym nie potrafiłam znaleźć nie tylko wietnamsko-polskiej kuchni fusion, ale i dań znanych mi z Tajwanu! Dlatego gdy zobaczyłam napisane wołami znaki Tajpej, kurczak i ryż, nie zastanawiając się długo weszłam do środka.
Cóż. W środku nie było żadnego dania, które kojarzyłoby mi się z Tajpej, ale za to odnalazłam panazjatyckie zestawy obiadowe, takie jak u krakowskiego Wietnamczyka: ryż, mięso i sałatka. Plus zupa, bo zupa to mus w zestawie obiadowym czy kolacyjnym. Poza tym jarzyny są dwie, a oprócz tego na stojaku widać sześć talerzy z rozmaitymi dodatkami - ostrymi kiszonkami, fermentowanymi fasolkami douchi, sałatką z uszaków bzowych... No i dystrybutor z gorącymi i zimnymi darmowymi napojami. I jeszcze ryż dają za darmo, w dowolnej ilości (w Kunmingu to rzadkość). Zestawy są takie akurat dla jednej osoby, nawet Tajfuniątko zjada 2/3, resztę zostawiając litościwie dla ZB. Zestawy wyglądają tak:
Wybieramy sobie tylko mięso - wbrew nazwie podają tam nie tylko kurczaki. Reszta, czyli zupa i warzywa, codziennie się zmieniają, ale wszyscy dostają to samo. Dobra opcja, gdy nie mamy dużo czasu ani na samodzielne gotowanie, ani na obfite kolacje w chińskim stylu. Tu w ciągu paru minut dostaniemy pełną tacę smacznego i świeżego żarcia, które może nie zachwyca, ale na pewno nasyci.
A żeby było śmieszniej, tutaj prawie dwadzieścia lat po tej pierwszej wietnamskiej knajpie płacę za całość właśnie tyle, ile wtedy w Krakowie...

2 komentarze:

  1. A byłaś w HongDou Yuan? :D Na WenLin Jie. Mają genialną rybę i kozi (chyba?) ser. Zawsze jest tam mnóstwo osób i czasami trzeba czekać na zewnątrz, ale opłaca się :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie, że byłam. To sieciówka, w samym centrum mają z pięć lokalizacji. U nich nauczyłam się przyrządzać pochrzyn na słodko :)

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.