Dla Tajfuniątka się wyjątkowo łatwo gotuje. Gdy nie mam pomysłu, wystarczy jajko na twardo, trochę ryżu i dowolne warzywo - surowe, ugotowane albo ugotowane na parze, pokrojone tak, żeby małe łapki dawały sobie radę z samodzielnym wpychaniem strawy do dzioba. Niestety, poza Tajfuniątkiem muszę karmić dużo bardziej wybrednego ZB. Który gardzi warzywami ugotowanymi tak po prostu. No chyba, że dostanie do nich dip.
I właśnie dlatego dnia owego na naszym stole pojawiło się ugotowane bez dodatków taro z trzema talerzykami z maczajkami. Do wyboru, do koloru:
Składniki:- bulwa taro
- sól
- sproszkowany pieprz syczuański
- płatki chilli
- cukier
- Taro ugotować. W zależności od wielkości zajmie od dwudziestu minut do pół godziny. Trzeba pilnować, by taro nie rozgotować - widelec ma się wbić bez trudu, ale taro nie może się rozpadać, bo wtedy nici z ładnych plastrów.
- Bulwę odcedzić i pokroić w niezbyt cienkie plastry. Poukładać na talerzu.
- Podawać z dipami: osobno cukier, płatki chilli/papryka w proszku oraz sól wymieszana z pieprzem, najlepiej uprażone na suchej patelni.
Na naszym stole początkowo znalazły się tylko te pikantno-słone dipy. Jednak, ku mojemu zdumieniu, ZB odmówił spożycia taro na ostro i powiedział, że ugotowane taro jada się przecież na słodko i że on chce cukru. To dostał, łakomczuch jeden...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.