Po dłuuugim odpoczynku wydobyłam z pudła stół herbaciany, gaiwan i resztę akcesoriów. Spojrzałam z wyrzutem na śpiące Tajfuniątko - główną przyczynę mojej separacji z herbatą - i, westchnąwszy ciężko, przygotowałam się do parzenia.
Susz prezentował się ładnie - lekko poskręcane, małe listki, trochę podobne do złej jakości Wiosny Malachitowego Ślimaczka. Chwilę porozkoszowałam się ich wyglądem - zawsze mam na to czas, bo przecież trzeba zagotować wodę ;)
W tym samym czasie mój najukochańszy mąż tę samo herbatę ostentacyjnie wypał do kubka i zalał wrzątkiem, prychając nad moim sprzętem herbacianym:
I tak go kocham, ale... Sami rozumiecie. Postawić napełniony gorzką cieczą kubek z misiem tuż obok mojego uroczego gaiwana to prawi świętokradztwo. Staram się go ignorować i wyciągam piękne, ręcznie robione, birmańskie czarki.
Krok pierwszy: uspokoić myśli i gesty, oczyścić nie tylko przyrządy, ale i własną duszę. Wrzątek do gaiwanu, powoli obracam pokrywkę, by i ona została dokładnie sparzona. Przelewam wrzątek do Morza Herbaty/Czary Równości, którą delikatnie płuczę, by z niej przelać wrzątek do czarek. Nadmiar płynu rozlewa się po herbacianym stole, przyjemnie parując.
Wsypuję susz herbaciany do gaiwana. Ledwo zakrywa dno; nie chcę przesadzić z ilością, bo pamiętam, że herbaty z Gór Białego Bambusa bywają gorzkawe. Zalewam ciepłą wodą do jednej trzeciej wysokości gaiwana i czekam, aż liście zaczną się rozwijać. Mam więc chwilę, by przygotować herbacianą przekąskę - tym razem będą to nugatowe cukierki, również dar od jednego z uczniów ZB.
Liście zaczynają wychodzić na powierzchnię - można więc dolać wody do pełna. Nie trzeba nawet czekać, napar jest już gotowy. Pamiętajcie, by zostawić liście przykryte wodą, czyli żeby nigdy w trakcie parzenia zielonej herbaty nie odlewać wody do końca.
Złocisty napar jest mało fotogeniczny. Nic to. Na pamiątkę zawsze się przyda. Uzupełniam płyn w gaiwanie - następne parzenie będzie nieco dłuższe.
Na sitku zostaje ułamany liść; pyłu herbacianego jest niewiele, nie tworzy się też obecna w brudnych herbatach piana. Z zadowoleniem zaparzam liście jeszcze kilka razy, czekając, aż rozwiną się do końca i częstując po drodze herbacianą żabę. Dodatkowym groszem nigdy nie pogardzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.