Piękna Cnota wręcza mi foliówkę z nieapetycznie wyglądającą zawartością. I drugą, z jakimś płynem, równie nieapetyczną. Wręcza mi je z uśmiechem na ustach: wymieszaj i spróbuj. Całe szczęście już w Wietnamie nauczyłam się, że najpyszniejsze żarcie najbardziej niepozornie wygląda. Otwieram foliówki i nozdrza świdruje przyjemny zapach grillowanych słodkości. Ach!
Najpierw próbuję zawartości obu woreczków bez mieszania. W pierwszym są rozjechane przez walec małe bananki, wyglądające na niedokładnie obrane - z wierzchu jest taka cienka skórka, jakby błonka, mocno spieczona. W drugim woreczku jest słodki syrop. Wlewam syrop do bananów, choć i bez syropu są smaczne. Niektórzy twierdzą, że powinny być dojrzałe, by z nich przyrządzać takie pyszności. PC mówi, że najlepsze są właśnie takie lekko niedojrzałe, z których nie schodzi wewnętrzna część skóry. Wówczas są lekko twardawe i kwaskowate, co nadaje daniu charakteru.
Spożywam, niechętnie dzieląc się z ZB, a w międzyczasie się przyglądam. Każdy plasterek jest zezłocony z obu stron, czyli bananki były pieczone już po pokrojeniu. PC mówi, że równie często zdarza się wersja z pieczeniem całych bananów i późniejszym krojeniem. Tak czy inaczej, nieodłącznym krokiem przyrządzania tej przekąski jest zgniecenie bananów. Niestety, nie wiem, czemu ono służy :)
Wiem za to, czemu służy maczanie w syropie - temu, żeby ze zdrowego żarcia zmienić banany w nieprzyzwoicie kaloryczny duporost. Syrop składa się bowiem z mleka kokosowego, cukru i często jeszcze jakiegoś tłuszczu. Och, dlaczego wszystko, co dobre, musi być tuczące albo nieprzyzwoite?!...
Kiedy pojedziecie do Tajlandii, nie przechodźcie obok pieczonych bananków obojętnie!
Z tą niepozornością to święta prawda - taki bigos albo okonomiyaki to nie są potrawy, które kiedykolwiek będą wyglądać zachęcająco. A jednak są pyszne :-)
OdpowiedzUsuńokonomiyaki to moja największa miłość z nocnych targów na Tajwanie <3
Usuń