2017-03-12

24 przykłady nabożności synowskiej 二十四孝 XXI

Z troski o ojca spróbował jego stolca 嘗糞憂心

Yu Qianlou żył w kraju Qi za czasów Dynastii Południowych i Północnych. Dochrapał się wysokiego stołka w stolicy, ale posiedział na nim zaledwie dziesięć dni. Pewnego dnia po prostu uderzyły nań zimne poty a serce mało nie wyskoczyło z piersi. Ponieważ sam ze zdrowiem nigdy nie miał kłopotów, natychmiast pomyślał, że pewnie w domu rodzinnym coś źle się dzieje. Szybko więc opuścił stolicę i pojechał do domu, a tam odkrył, że ojciec jego padł ofiarą dziwnej choroby, której żaden lekarz nie był w stanie zdiagnozować. Jeden z lekarzy podpowiedział zmartwionemu Qianlou, co może zrobić, by określić stan ojca: "Musisz spróbować jego ekskrementów. Jeśli są słodkie, to znaczy, że choroba jest poważna i przewlekła, a jeśli gorzkie - przebieg jest ostrzejszy, ale za to krótkoterminowy. Qianlou bez wahania spróbował i ku ogromnemu przerażeniu odkrył, że stolec jest słodki!
Tej nocy długo klęczał przed domowym ołtarzem, modląc się do Gwiazdy Polarnej: "z radością oddam życie w zamian za zdrowie ojca. Proszę, weź mnie, a jemu przywróć zdrowie!". Wieść o tej przysiędze obiegła okolicę i wszyscy poważali tego nadzwyczaj dobrego syna.

Obrzydliwe, bo obrzydliwe, ale ponoć faktycznie dawni medycy chińscy diagnozując pacjenta próbowali wydzielin jego ciała. Nie mając zaawansowanych narzędzi diagnostycznych mogli w ten sposób wykryć wiele chorób.
Bardzo się cieszę, że od owych czasów nauka poszła do przodu...

12 komentarzy:

  1. Slyszalam, ze dawni, bardzo dobrzy medycy, po moczu chorego (najpierw go popijali) diagnozowali chorobe.

    Natomiast ta historyjka z synem, ze to syn i w ogole. Kiedys zauwazylam jak moja , bardzo wyksztalcona chinska kolezanka jakos tak chlodno traktuje corke a nad synami bardzo sie roztkliwia. Ma owa moja kolezanka trojke dzieci, wiec marzenie powrotu do Chin leglo w pewien sposob w gruzach. Cala jej chinska rodzina byla pograzona w smutku, kiedy dowiedziela sie, ze jest ona w ciazy z trzecin dzieckiem. Do meza owej kolezanki tesc slal listy o jego dzieciorobstwie... Wracajac jednak. Kiedys tak od gadki do skladki wyszlo mi, ze tam, w ojczyznie mojej chinskiej kolezanki, bardzo ceni sie synow bo syn to w sumie inwestycja na przyszlosc. To on (ponoc) jezdzi z rodzicami do lekarzy, kiedy sa starzy i chorzy. Ma obowiazek opiekowania sie nimi ( w sumie jego zona, toz wiadomo, ze w dawnych Chinach nie robil tego syn). Syn zostaje w domu z rodzicami, a corka idzie na sluzbe do tesciow. Czyli syn to przyzslosc:)) Nie dziwi wiec ta chinska historyjka o dobrym synu i chec posiadania przez Chinczykow meskiego potomka:))

    Moja kolezanka pochodzi z Szanghaju, no i wiadomo- bardzo jest z tego dumna:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. och, ja wiem, że Chińczycy tak mają. To nie to, że mnie to dziwi, ale te historyjki o dobrych synach to nawet jak na Chiny niezły hardcore ;) PS. Całe szczęście mój małżonek cieszy się z córki :D

      Usuń
    2. Tam musi byc kobiecie pod wzgledem spolecznym dosc ciezko. Owa chinska kolezanka, jako osoba swiatla i zaznajaca innej kultury, opowiadala mi tez raz o przybyciu jej ojca do niej w odwiedziny. Mowila, ze cale dnie siedzial na kanapie, ogladajac TV, a wokol niego biegala matka i poduwala mu smaczne kaski pod usta. Obslugiwal go caly czas. Az dziw mnie bierze, ze Audrey calkiem inaczej prowadzi swoja rodzine. Sporo spraw zwala na barki meza. Robi sobie urlopy od dzieci zostawiajac meza samego z dziecmi np.: na tydzien i sobie wyjezdza. No ok, ten maz co prawda Chinczyk, ale wychowany na zachodzie.

      Usuń
    3. Wychowanie na Zachodzie to jedno, a drugie to... Szanghaj. Kobiety z Szanghaju uchodzą za bardzo wyemancypowane, a szanghajscy mężczyźni - za pantoflarzy, którzy muszą grać jak im żony zagrają :)

      Usuń
    4. Wiem o tych szanghajskich kobietach, ze one dosc wyemancypowane i facet tam slucha kobiety jak nalezy, ale z drugiej strony rodzice mojej kolezanki sa przeciez szanghajczykami i ... on krol a ona sluzaca:))

      Usuń
    5. Jak widać, nie zawsze stereotyp działa ;) Ale może to być też kwestia pokoleniowa - współczesne Chinki z dużych miast dużo rzadziej dają sobie wchodzić na głowę :)

      Usuń
  2. Teraz bedzie nie na temat, wiec mozesz skasowac. Tzn. na temat , ale do innego postu. O "Okazywaniu uczuc" sobie poczytalam u Ciebie. Tez posluze sie owa chinska rodzina , ktora znam, z ktora sie kolegujemy. Kiedy Audrey miala w planach zamazpojscie to zapytalam ja raz, czy kocha tego swojego lubego? A ona mi wtedy odpowiedziala, ze tak, ze go lubi. Potem podczas naszej rozmowy chinsko- japonsko - europejskiej. Stwierdzila ona, ze jezyk europejczykow, ludzi bialych jest za bardzo uogolniony kiedy chodzi o slowo "milosc". Ze my wszystko kochamy ( nawet w sloganach reklamowych kurczaki z Mac Donalda) i tak latwo uzywanie owego slowa nam przychodzi. Ze my wszystko "love", ze gdyby ona tak wyjechala w Chinach z ich okresleniem na milosc, ze ona tak wszystko "kocha", to by ja za idiotke okolica zaczela uwazac. Ze oni roznie okreslaja swe uczucia do partnera, ale slowo "milosc" to slowa- okreslenie- na ta idealna, wielka, ta wyzsza... w naszym pojeciu milosc boska. Choc i my, biali, mielismy kiedys dawno takowe rozroznienie na owa milosc ziemska, miedzyludzka i ta wyzsza- boska. W Pismie SW. jest mowa o tych dwoch rodzajach milosci...niestety nasza kultura ulegla takim przeobrazeniom, ze my faktycznie wszystko "love":)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozostaje mi się cieszyć, że mój mąż nie ma problemu z używaniem słowa miłość ani względem mnie, ani naszej córki :)

      Usuń
    2. To ze Was Twoj maz kocha to bezsprzecznie dobra sprawa i w ogole git i te inne... mysle, ze wszyscy ludziemamy tak samo. Kochamy ta nasza ziemska miloscia- tak, jak umiemy... tyle tylko, ze ten jezyk, powiedzmy chinski ( moze maja tak wszelkie azjatyckie jezyki i dialekty (?)) jest na tyle ostrozny, ze probuje jednk oddac istote rzeczy a nie jej iluzje.
      Bo taka milosc stala, trwala, wierna po grob ...to jednak nauka a nie ze od razu, od reki, ze pozadanie ( fajne i krecace i czemu niby nie..) i na zawsze:)) Kiedy w koncu sie to pojmie to i ta ich powsciagliwosc w okazywaniu ( afiszowaniu sie) tym uczuciem, rozroznianiu go, mozna tez pojac:))

      Usuń
    3. a jednak to głównie (w dzisiejszych czasach) sprawa osobnicza. Znajomi mojego męża faktycznie rzadko mówią o miłości, zwłaszcza w kontekście swych małżonków czy rodziców; mój mąż umie kochać, umie tę miłość okazać i jeszcze potrafi o niej opowiedzieć, więc już w ogóle jest miodzio :)

      Usuń
    4. Mi sie zas wydaje, ze jak ktos kocha to przede wszystkim ta milosc okazuje. Nie musi o tym uczuciu nawijac, ciagle zapewniac, ze kocha -choc to mile nie powiem, ale naduzywane powszednieje. Nie musi kochajaca osoba opowiadac jak kocha - raz, moze dwa , dla zaspokojenia ciekawosci wspolpartnera. Przede wszystkim milosc sie okazuje, ale tu tez jest pewien niuans, bo kazdego z nas inaczej nauczono w domu owa milosc okazywac.
      Maz mej kolezanki mowil jej, zapewnial i opowiadal jak ja kocha. Nie zapominal kwiatow na wszelakie ich wspolne rocznice, czasami tak bez okazji, ale kiedy stawala ona w sytuacjach podbramkowych w swym zyciu ( np.: smierc ojca i dosc dlugie jego konanie w szpitalu, gdzie trzeba bylo non stop przy nim siedziec) czesto ow malzonek byl nieobecny, czy to fizycznie, czy tez w myslach. Szukal sobie w owym rozgardiaszu spokojnego miejsca.
      Jako mloda mezatka - wyprzedzila mnie kolezanka w zamazpojsciu jakies 3 lata- zazdroscilam jej tych super emocji okazywanych przez partnera, przy ludziach etc... chociazby owymi kwiatmi bez okazji, taka romantycznosc. U mnie bylo inaczej. Moj maz jak mnie kochal to mi np.: kuchnie zbudowal- praktyczny, nieprawdaz? Kwiat zwiednie, kuchnia sie ostanie na dluzej.... Teraz po latach wrecza mi kwiaty, ale ja juz przywyklam do jego sposobu okazywania mi uczuc i nawet nie oczekuje kwiatkow wszelkiej masci:)
      Kiedys zapytany wprost powiedzial, ze przeciez robi wszystko czego chce wiec jak ma mnie niby nie kochac? I to prawda- ja czasami powstrzymuje sie przed glosnym wypowiedzeniem przy nim jakiegos marzenia, bo z reguly , nie liczac sie z finansami , od reki malzonek chce to spelnic. No i zamiast sie babo cieszyc, to masz placek:)
      Pozdrawiam.

      Usuń
    5. Czy ja wiem? Ja chyba lubię oba sposoby :) Miło jest, gdy mąż spełnia moje małe marzenia, ale to wcale nie wyklucza kwiatów i miłych słów. Lubię słuchać i wcale mi to nie powszednieje. Wręcz przeciwnie!

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.