Dopiero niedawno miałam okazję poznać etymologię nazwy "gołąbki". W dzieciństwie bardzo mnie bawiło, że danie z wołowiny, ryżu i kapusty zwie się gołąbkami. Może to dlatego, że gołębie też się bez opamiętania napychają ryżem? Do głowy by mi nie przyszło, że wszystko się wzięło z podobieństw i nieporozumień w językach słowiańskich..
Od czasu do czasu robię gołąbki dla męża, który za nimi przepada:
Jednak cały czas zastanawiałam się, jak w końcu smakują prawdziwe gołębie.
Dowiedziałam się. Są pyszne!
Pieczone gołąbki (nie wpadają same do gąbki, trzeba je tam wprowadzić przy pomocy pałeczek) to chrupiąca skórka, delikatne mięso, delicje! Odrzuca mnie od nich jedynie mała zawartość mięsa w mięsie: ileż to-to może ważyć? A jeszcze w większości to kości...
Od czasu do czasu jednak chodzę na gołębie do kantońskich knajp, w których podają je nie na ostro, a zupełnie zwyczajnie upieczone. Nie robię ich nigdy w domu. Choć na każdym większym kunmińskim targu można kupić żywe tuczone gołębie, przeraża mnie myśl, ile będę miała z nimi roboty, a przecież mięsa będzie z tego niewiele...
Wspomnienie z dzieciństwa - prawie sprzed sześćdziesięciu lat - to wyprawy z Dziadkiem na poznański Rynek Wildecki po gołębie ..na rosół. Babcia ordynowała ten delikates każdemu kto chorował i wymagał delikatnej a zarazem wysoce energetycznej diety. Nie przepadałem :( Wolałem esencjonalne, wołowe rosoły. Szkoda, że w Polsce nie można już kupić gołębi - spróbowałbym na ostro !
OdpowiedzUsuńJa chyba się za późno urodziłam i w Polsce gołębi nie miałam okazji spróbować. A za każdym razem, gdy wracam do Krakowa, mam ochotę zneutralizować kulinarnie stada tych krzykliwych ptaków ;)
UsuńRównież pamiętam jak Babcia jeździła do Jaskółek po wiejskie gołębie dla chorych wnucząt.
OdpowiedzUsuńWidocznie to taka poznańska kuracja dla rekonwalescentów.
Fakt mięsa nie było, ale rosół wspominam z rozrzewnieniem (choć oczywiście nie pamiętam smaku, czy był dobry, czy niesmaczny).
babcine dania zawsze wspomina się z łezką w oku. U mnie daniem sentymentalnym jest domowy makaron - nigdy nie zapomnę, jak Babcia go kroiła, a potem suszyła.
UsuńA ja nie lubię ani jednego ani drugiego. Mój mąż z kolei za gołębiami przepada, we Włoszech się je jada, ale z uwagii na niewielką ilość mięsa, teściowa ''dorabia im coś,co nazywają tu polpą''
OdpowiedzUsuńNigdy nie jadłam gołębi, ale jadłam przepiórki i jeśli gołębie mają tak samo mało mięsa to zdecydowanie nie lubię takiej grzebaniny. Prawdę powiedziawszy trochę się ich brzydzę jako przenosicieli pasożytów i każdego roku z obrzydzeniem sprzątam balkon, na którym próbują załoźyć gniazdo. Małżonek zaś tradycyjnie zostaje mordercą gołębich jajeczek.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że gołąb ma więcej mięsa niż przepiórka, ale ja też wolę porządnego kurczaka albo kaczkę ;)
UsuńGołębia jeszcze w Polsce jadłam. Wujek mój hodował i czasem bywał rosół na gołębiu. Dobre. Ale gołąbki są najlepsze. Strasznie mi się ochota zrobiła, mniam mniam
OdpowiedzUsuń:D Emigracyjne tęsknoty ;)
Usuń