2019-06-13

Chinatown w Bangkoku

Tym razem wylądowaliśmy w Bangkoku na zaledwie krótką chwilę. Postanowiliśmy udać się na kolację do Chinatown, na ulicę słynną z knajp serwujących owoce morza. Ja zresztą chciałam się nie tylko najeść, ale i obejrzeć sobie Chinatown. Było to pierwsze Chinatown, jakie widziałam w Azji. W Europie mieszkałam kiedyś w chińskiej dzielnicy Madrytu, ale to nie było takie "prawdziwe" Chinatown, w którym chiński jest dominującym językiem itd. Z niecierpliwością wyczekiwałam... no, właściwie nie wiem, czego; kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać.
Pewnie będziecie się śmiać, ale gdy wysiedliśmy z taksówki, poczułam się jak w domu. Wszystko rozumiałam dzięki chińskim napisom, pojawiły się znane zapachy i cokolwiek mniej tajskie rysy twarzy. Ach, wieczór w takim miejscu to była dla mnie wielka przyjemność!
nie ma to, jak trzy rodzaje pisma, jedno tuż obok drugiego!
bardzo tajski wystrój :)
rewelacyjne kalmary
mój ukochany omlet z małżami. Zakochałam się w tym smaku już na Tajwanie.
jasna zupa tom yam
przepyszne muszle ugotowane na parze (zawsze się upewniajcie, czy aby na pewno nie chcą ich podać na surowo, jak się je jada w północnej Tajlandii...)
wielgachne krewety pieczone na kamieniach
świeże soki owocowe - nie mogłam się oprzeć ukochanemu granatowi...
kocham smak zupy z płetwy rekina... tylko metody połowu mnie odstraszają.
Strasznie żałuję, że nie mogłam pobyć tam dłużej. Nic to - nadrobię podczas kolejnej wizyty. I z całą pewnością przyjadę tu jeszcze raz na owoce morza!

4 komentarze:

  1. Omlet z mężami....no no, a co na to ZB ?? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Echh, tyle pysznie wyglądających dań. Szkoda, że w Polsce tak objeść owocami morza się nie da. Muszę się wybrać gdzieś na zagraniczne zwiedzanie kulinarne ;)

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.