2018-04-12

Wysoka Wiosna

Kiedy jeżdżę do pracy autobusem, metrem czy taksówką, zawsze mam z sobą książkę. Zazwyczaj papierową. Ebooka mogę czytać wieczorem w łóżku, bo ma podświetlany ekran, a do książki papierowej trzeba zapalać światło. Zapalone światło budzi Tajfuniątko, więc daję spokój. Stąd ebook do łóżka a książka do komunikacji miejskiej. Tak się składa, że zdecydowana większość literatury na papierze, jaką obecnie posiadam, to książki napisane po chińsku. Kiedyś dla zabawy i z pasji tłumaczyłam ciekawe teksty; dziś nie mam czasu, by w domu siąść z książką, ołówkiem i słownikiem, więc pozostają mi książki czytane dla samej przyjemności czytania. Ostatnio czytam cudowną "Młodość", opowiadającą o wojskowej trupie artystycznej z czasów Rewolucji Kulturalnej i wojny chińsko-wietnamskiej.
Jadę więc sobie autobusem, siedzę w ostatnim rzędzie, z książką w dłoni. Wysiądę dopiero na ostatnim przystanku, więc mogę się spokojnie pogrążyć w lekturze. Miejsce obok mnie jest puste; z doświadczenia wiem, że autobus wypełni się po brzegi, zanim jakiś "bohater" odważnie usiądzie razem z obcokrajowcem. W końcu siada obok mnie starszy pan. Zezuje w moją książkę; odkąd odkrył, że jest po chińsku, wierci się niespokojnie, nie wiedząc, jak zagaić. W końcu mówi: "Niewielu obcokrajowców czyta chińskie książki dla przyjemności. Twój chiński musi być bardzo dobry. Brawo!". Uśmiecham się do niego, przymykając książkę. Spodziewałam się standardowego zestawu "skąd jesteś?", "lubisz Chiny?", "jak długo już tu mieszkasz?". Nie spodziewałam się, że nadal książka będzie w centrum jego zainteresowania.
Ach, Yan Geling! To musi być ta najnowsza, Młodość! Film też widziałaś? Kręcony w Yunnanie, bardzo ładne widoki! Ach, ciekawe, że akurat na Ciebie trafiłem i że akurat tę książkę masz w dłoni. Przecież ja znałem tę dziewczynę! Też w tamtych czasach byłem żołnierzem. Bieda była w rodzinie, nie bardzo miałem wybór. Nie jestem z Yunnanu, tylko z Jiangsu [do dziś ma wymowę całkiem nieyunnańską], ale przysłali mnie tu na służbę. Tylko, że nie należałem do zespołu artystycznego, byłem takim naprawdę walczącym żołnierzem. Z frontu chińsko-wietnamskiego wróciłem z raną w nodze. Do dziś z jej powodu kuleję.
Zamyślił się. Pewnie przywołałam niezbyt dobre wspomnienia. Za chwilę jednak rozchmurzył się i mówił dalej. Wypytał, na jakim uniwersytecie uczyłam się chińskiego i co teraz porabiam. O sobie też rzekł parę słów.
Ja też skończyłem studia na Uniwersytecie Yunnańskim. Kiedy przestałem być żołnierzem, poszedłem na filozofię, bo tam się było dość łatwo dostać. Zawsze jednak najbardziej kochałem kaligrafię. Kaligrafia jest lepsza niż filozofia, lepsza niż religia... w moim wieku to nawet ważniejsza niż przyjaźń czy miłość. Kaligrafia pomaga zrozumieć harmonię świata i samemu się w tę harmonię włączyć. Oczyszcza umysł, ćwiczy ciało. Gdybyś chciała, mógłbym Cię uczyć. Serio! Jeżdżę po całym świecie nauczać kaligrafii - byłem już w Stanach, w Rosji i w wielu innych krajach. Teraz tak dużo Chińczyków mieszka poza granicami kraju! Często zapraszają nauczycieli tradycyjnych chińskich sztuk, by kultywować chińskie dziedzictwo. Ale młodzież niechętnie się uczy. Czasami mam w klasie więcej obcokrajowców niż Chińczyków...
Na pożegnanie wręczył mi wizytówkę. Nazywa się Wysoka Wiosna. Piękne, poetyckie miano dla kogoś, kto z konieczności był żołnierzem, z rozsądku - studentem filozofii, a z zamiłowania jest kaligrafem. Kto przyjechał do Yunnanu wojować, a został tu z miłości - na studiach poznał dziewczynę i tak jakoś się potoczyło.
Choć jestem obcokrajowcem, a mój interlokutor tubylcem, myślę, że to Wysoka Wiosna przebył dłuższą i dziwniejszą drogę, zanim dane było nam się spotkać w kunmińskim autobusie...

8 komentarzy:

  1. Aż ciarki przeszły po przeczytaniu tego tekstu. Piękna historia i ciekawie opisana 😊❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. było to tak magiczne, że nie potrzebowało wysiłku przy pisaniu :)

      Usuń
  2. Nigdy nie wiemy co nas spotka za rogiem... :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowne spotkanie i jaki fantastyczny zbieg okoliczności.
    Historia jak z książki,a może właśnie jak z życia,które pisze tak fantayczne historie.
    Muszę przeczytać ponownie "Pasażerka ciszy",bo odrazę po przeczytaniu Twojej opowieści, przypomniała mi się.
    Żal tych ginących wspaniałości Chin.
    Ciekawa jestem czy znajdziesz czas na lekcje kaligrafii.
    Jak czytam takie historie,to wzmaga się we mnie "Kalko kaiko"-tęsknota za miejscem odległym w,którym nigdy nie byliśmy.
    Pozdrawiam Noneczka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na lekcje kaligrafii może miałabym czas, ale niestety nie mam talentu. Wszystkie dziedziny sztuki związane ze stroną wizualną są mi niestety kompletnie obce. Całe szczęście wynagradza mi to muzyka :)

      Usuń
  4. Cudze chwalicie, swojego nie znacie...

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.