Podobno moje Chiny są bardzo ładne, ale nieprawdziwe. Lotosy zamiast charkania, pyszności zamiast wysokoprzetworzonej żywności okraszonej glutaminianem sodu itd - cud, miód, malina. Tylko, że to nieprawda, bo przecież WSZYSCY WIEDZĄ, że Chiny to czy tamto.
Ja też wiem. Nie wszystko mi pasuje.
Ot - taka sytuacja:
Idę przez targ objuczona jak wielbłąd. Jestem już na finiszu - po mięsie (raciczki i golonko, cudowne na galaretkę), naanie, ogórkach, które ukiszę, choć nie są gruntowe, bo gruntowych tu nie ma, po marchewkach po złotówce za kilogram i po daikonie, który musi mi zastąpić wszystkie inne korzenie, tak chętnie w Polsce dodawane do zup. Teraz jeszcze tylko owoce. W domu są gruszki i jabłka, ale ja od wczesnego dzieciństwa ukochałam sobie banany. Jakie mam kupić owoce? - pytała Mama. Odpowiedź była zawsze jedna: banany. Były one również odpowiedzią na brak zupy, zamiast podwieczorku, a w klasie maturalnej, gdy nie mogłam jeść ze stresu, bo "na pewno nie zdam i pójdę pracować do McDonalda*", robiły również za kolację.
Więc banany.
Podchodzę do straganu. Właścicielka gra z sąsiadem w karty i nie zwraca na mnie uwagi. Przebieram; nie chcę za dużej kiści, a u nas sprzedawcy nie dzielą kiści na części; trzeba kupić w całości. Cena przystępna: cztery yuany za kilogram, czyli około 2 złote. Najmniejsza kiść ma na oko więcej niż kilo, ale zdołam zjeść w dwa-trzy dni, więc kładę ją na wadze. Wyskakuje cena: 4.70.
Dopiero piknięcie wagi zmusiło właścicielkę do podejścia. Patrzy na mnie z obrzydliwym uśmieszkiem, bierze wyciągnięte 10 yuanów, wydaje mi 5 i uśmiecha się jeszcze szerzej i jeszcze obrzydliwiej.
[J]a: To za mało.
[W]łaścicielka: no przecież wydałam Ci 5 yuanów!
[J]: Tak, ale moje banany kosztują tylko 4.70.
[W]: Ale ja nie mam drobnych i nie mam jak wydać.
To nie mój problem, że nie masz wydać. Jej karciani koledzy się podśmiewają, że obcokrajowiec, a się o 3 mao** wykłóca. Moje 3 mao, mam prawo się wykłócać. Ale się kłócić nie będę - po co sobie psuć dzień? Proponuję pokojowe rozwiązanie.
[J]: Jak nie masz mi wydać, to dorzuć małego banana.
[W] (dorzuca i kładzie na wadze): ale to będzie 5.30, a nie 5 yuanów!
[J] (z diabelskim uśmieszkiem): ale ja nie mam drobnych.
Właścicielka straganu zaniemówiła i zapomniała nawet zaprotestować, a ja wzięłam siatkę z bananami i poszłam w siną dal.
Tak też się zdarza. Próbują mnie oszukać, naciągnąć, okłamać. Myślą, że skoro jestem biała (w domyśle - bogata), to powinnam dać im na sobie zarobić. Tak, tacy Chińczycy też się zdarzają. A nawet jest ich mnóstwo. Ja jednak, zamiast skupiać się na nich, wracam myślami do tych wszystkich, którzy po kilku wizytach na targu traktują mnie jak starą znajomą i zawsze dorzucają coś ekstra. Takich jest więcej. A może tylko mi się wydaje?
*Zdałam. Miałam piątkę z polskiego, szóstkę z matematyki i bardzo ładnie zdaną maturę z przedmiotów muzycznych: fortepianu i kształcenia słuchu, a w dodatku świadectwo z czerwonym paskiem na zakończenie liceum... Nie piszę, żeby się chwalić, że jestem taka mądra. Piszę, żeby Was poinformować, że byłam wówczas niepomiernie głupia i zakompleksiona. Całe szczęście nie trwało to wiecznie ;)
**1 mao = 10 fenów (chińskich groszy)
No i dobrze jej tak, tej babie od bananow. Wyobrazam sobie jej mine!
OdpowiedzUsuń:)
UsuńDobra jesteś:-)
OdpowiedzUsuńa ja myślałam, że jestem ZUA ;)
Usuń