Uczę taką jedną klasę pełną urwipołciów. I jeśli mówię "pełną", to znaczy, że jest to 30 sztuk, a nie marnych kilkanaście, jak w naszych przedszkolach. Pyskate jak pięciolatki, chociaż dopiero zaczęli naukę; jeśli trzyletnie małpię się tak zachowuje, strach pomyśleć, co będzie za dwa lata...
Rozrabiają cały czas, nie dają dojść do głosu, podnoszą ręce na nauczycieli. Widać od razu niemoc wychowawców, rodziców, no i niestety również moją. Jak do tej pory wszelkie próby wprowadzenia dyscypliny spełzały na niczym - bo przecież żadne dziecko nie posłucha, jeśli stojące obok nauczycielki sobie paplają, chociaż ja się dwoję i troję, żeby było cicho. Właściwie już straciłam nadzieję, że będzie lepiej, aż tu nagle... CUD! Wchodzę do klasy, dzieci grzecznie siedzą, bez krzyków współpracują całe 25 minut, tylko te przerażone oczęta mówiły mi, że coś jest nie tak.
Zanim zdążyłam po lekcji podejść do wychowawczyni i zapytać, jakiego znalazła na te małe diabły haka, największy klasowy lowelas, ładujący się jak bez mała Kocio na kolanka, podchodzi, przytula się do moich nóg i przymilnym, jak to on, głosikiem, pyta: psze pani, a czy to prawda, że jak będziemy niegrzeczni, to nas Pani zabierze do Hameryki i sprzeda białasom? ("老司", 我們不聽話您真的要帶我們去"梅國"賣給老外嗎?)
hahahahaha o matko umarlam, chichram sie pod koldra
OdpowiedzUsuńSirh
Ciekawe, w jakim celu mieli zostać sprzedani. Na mięsko?
OdpowiedzUsuń:D Albo jako tania siła robocza :D
Usuń