Chuxiong to miasto wystarczająco stare, nawet jak na Chiny. W dodatku jego strategiczne położenie sprawiło, że Yunnańczycy mówią o nim jako o "gardle na Zachód" i "Bramie Kunmingu" Analizując dzisiejszy rozkład dróg, to właśnie przez Chuxiong przebiega droga łącząca Kunming z Dali, Tengchongiem a nawet Syczuanem. Ale chociaż Dali, Lijiang i inne yunnańskie miasta stały się w międzyczasie sławne, Chuxiong pozostaje małą biała plamką. Mało kto wie, że to właśnie w tych okolicach wykopano kości dinozaurów (konkretnie w Lufengu 祿豐), czy pozostałości po ludziach pierwotnych (w Yuanmou 元謀). Niby wiadomo, że mieszkają tutaj Yi, ale żeby tak szczegółowo wiedzieć, że ta mniejszość ma swój odrębny, tradycyjny 10miesięczny kalendarz i kompletnie "niechińską" kulturę, to już nie bardzo. Właśnie w ten sposób Chuxiong uniknął zagłady - skoro jest nieznany, to znaczy, że jest odrobinę bardziej autentyczny. Niestety, właśnie w ten sposób nie uniknął zbudowania od zera czegoś w 90% sztucznego. By przyciągnąć tą yijską kulturą turystów, władze Chuxiongu wysupłały okrągłą sumkę - i tak powstało "Starożytne Miasto Ludu Yi".
Miasto to już w założeniu było tworzone pod turystów. Żeby było bardziej yunnańskie, a mniej czysto yijskie, są tam stragany mniejszości Bai, Naxi czy Tybetańczyków, które mają promować kulturę Yunnanu.
Cóż.
Po pierwsze: nie istnieje "kultura Yunnanu", na takiej samej zasadzie, na jakiej nie istnieje "kultura Europy". Chyba, że zamierzamy wmawiać obcym, że corrida to tradycyjne widowisko europejskie, oscypek to tradycyjny europejski ser itd. Na dokładnie takiej samej zasadzie powinno się (moim zdaniem) umieć rozróżnić elementy kultury kompletnie różnych grup etnicznych.
Ale to tak na marginesie.
Może właśnie ze względu na to yunnańskie multi-kulti, lekkostrawne dla niemających pojęcia o jakiejkolwiek kulturze z własną włącznie Chińczyków Han, a niestrawne dla całej reszty, stało się "yijskie" miasteczko ukochanym punktem dla wycieczek zorganizowanych?
Dlaczego twierdzę, że Hanowie, którzy tak kochają zwiedzać nasz "zabytek" muszą nie mieć pojęcia o jakiejkolwiek kulturze?
O tradycyjnej zabudowie yijskiej już trochę kiedyś pisałam. Nawet jeśli wiadomo, że w miastach nie wygląda tak jak na wsi, nie powinna wyglądać też identycznie jak w Dali czy Lijiangu, a nawet, żeby było śmieszniej, jak w zwykłych miasteczkach chińskich. Znamy wszyscy te dachy podkręcone do góry, żeby smoki miały na czym lądować, ustawianie wszędzie lwów i smoków. Abstrahując od kształtu dachów, przecież dla Yi totemem jest tygrys! W smoki wierzą, a jakże - ale yijskie smoki różnią się od hanowskich tak, jak hanowskie od naszych... Więc jeśli ktoś się zachwyca yijskością tego miasteczka, powinien najpierw zajrzeć do książek w poszukiwaniu elementarnej wiedzy...
No dobrze. To co tam jest yijskiego w ogóle?
Są yijskie knajpy. Są yijskie przekąski. Są yijskie stroje - choć większość jest szyta masowo w Kantonie, część to prawdziwe, ręcznie robione stroje. Są yijskie instrumenty. Yijskie tańce. Yijskie obchody różnych świąt. Niektóre na wyrost. Na przykład: mówi się o yijskiej tradycji witania gości pieśnią i alkoholem zwanej Lanmen Jiu. Która po pierwsze jest tradycją przede wszystkim ludu Miao, a po drugie występuje u tak wielu innych mniejszości (Dong, Tybetańczycy i inni), że absolutnie nie można o niej mówić jak o yijskiej. Ba, nie jest nawet stricte yunnańska - bo i w innych prowincjach się na wsiach zdarza tak witać gości.
No ale skoro są yijskie tańce wokół ogniska i "czary" yijskich szamanów bimo, to znaczy, że wszystko jest ok, prawda?...
Nauczyciel Li, który był moim przewodnikiem po Chuxiongu, a sam jest Yi, zaprowadził mnie tam tylko dlatego, że wtedy jeszcze nie wiedział, że ja ODRÓŻNIAM kulturę Yi od kultury Han. Że znam po yijsku kilka słów, że mieszkałam w yijskiej wiosce przez miesiąc, że wiem, jak smakuje ich żarcie i że spotkałam prawdziwego bimo. Gdy zaczęłam mu mówić, że przecież to nie jest yijska architektura i że bardziej przypomina Lijiang niż cokolwiek innego, zapatrzył się na mnie jak na ufoludka i zaczął mi pokazywać prawdziwie yijskie oblicze Chuxiongu. To, w którym można spożyć yijski obiad w knajpeczce wyłożonej igłami Sosny Yunnańskiej, o której jeszcze napiszę, w którym można zanabyć yijski miód dzikich pszczół i nieprawdopodobne ilości suszonych grzybów, które Yi tak kochają.
Za dnia w Starożytnym Mieście było tak wielu turystów, że zrezygnowałam z robienia zdjęć; wróciliśmy tam wieczorem, by siąść w knajpie nad rzeczką i pijąc całkiem nieyijskie trunki, słuchać kompletnie nieyijskiej muzyki w świetle czerwonych latarni...A tak wygląda zfotoszopowane "starożytne miasto" (zdjęcie ściągnięte z baidu):
Ależ Pani jest cięta na tych Hanów. A to przeciez 99/100 prości ludzie w pierwszym lub w porywach w drugim pokoleniu ze wsi. Lub dorobkiewicze. RK przetrzebiła ten naród okrutnie (podobnie w Polsce). I takie są tego rezultaty.
OdpowiedzUsuńUkłony
W.Pilch
Owszem, zdaję sobie z tego sprawę. I gdy widzę, jak ogromne pieniądze pakuje się w rzeczy z założenia fałszywe i niepotrzebne, krew mnie zalewa - tak samo, jak zalewa mnie czasem w Polsce. Tylko, że w Europie istnieją instytucje, które weryfikują tego typu wielkie kłamstwa, a w Chinach nie. W Europie są też ludzie, którzy używają mózgu i nie dają się nabrać na "oryginalne" i "tradycyjne", a w Chinach... Cóż. Pewnie też istnieją. Ja znam niewielu...
OdpowiedzUsuń