2015-04-03

Zamorski diabeł

Uwielbiam książki. Nawet największe czytadła. Zawsze mogę znaleźć coś dla siebie - nowe słowo, ciekawą myśl, albo czystą rozrywkę. Od jakiegoś czasu przeszukuję trącące myszką pisaniny pod kątem "chińskości", albo szerzej - "azjatyckości". Ciekawi mnie odbicie tamtych czasów, innego sposobu myślenia, bawi mnie szukanie błędów albo niepoprawnych kulturoznawczo spostrzeżeń. Jeśli ktoś chce mi sprawić prezent - najlepiej dać mi po prostu książkę o Chinach; albo się z niej czegoś dowiem, albo się z niej pośmieję, albo jedno i drugie.
Tym razem zaczytałam się w Zamorskim diable Jan-guj-tzy (czyli tak naprawdę Yang guizi 洋鬼子) Wacława Sieroszewskiego. Jako powieść przygodowa - zdaje egzamin, choć do Tomków się nie umywa. Oczywiście rzuciły mi się w oczy różne śmiesznostki, którymi się chętnie z Wami dzielę:

Naszej firmie potrzebny jest młody, nauczony człowiek, który by znał po chińsku. Gotowa ona zapłacić za naukę. Naznacza na to rok czasu i tysiąc rubli złotem.
Chiński w rok. Taaa...
*
-Mamo, Chiny nie są krajem dzikim! Cywilizacja ich jest starsza od naszej...
-Słyszałam, ale już ja tam nie mam do nich zaufania. Ubierają się Bóg wie jak, mężczyźni noszą warkocze, witają się na czworakach, jedzą psy, koty, robaki...
No jakbym słyszała moją Mamę :D Może i bez ubierania i warkoczy, ale ten brak zaufania i jedzenie robaków... :D
*
Z początku te płaskie, brzydkie twarze [...] raziły go, ale z wolna przyzwyczaił się do nich.
Co nie znaczy, broń Boże, by stwierdził, że są ładne. Nadal są brzydkie, tylko on przestał zwracać uwagę. Grrr...
*
[...] z niebieskiego namiotu wyszli oficerowie i zaprosili podróżników na posiłek. We wnętrzu namiotu, na czarnych lakierowanych stołach czekały gości dziesiątki mniejszych i większych waz oraz miseczek z konfiturami, ciastami i owocami.
O, tak. Konfitury to typowa chińska potrawa, spożywana często przez chińskich wojskowych.
*
O, pojawili się hunhuzi! W tej wersji wabią się chun-chu-tza, ale chodzi właśnie o tzw. rudobrodych 紅鬍子. Pierwszy raz spotkałam się z nimi oczywiście przez Tomki Szklarskiego :D
*
Autor nazywa Chiny "Państwem Kwiatów", bo mu się 华 z 花 pomyliło :) Oba się wprawdzie czyta hua, ale jedno jest kwiatami, a drugie Chinami ;)
*
piękne słowo na skośnego - kosooki.
*
i jeszcze dragoman - niby tłumacz i pośrednik, a dla mnie - znający mowę smoków, oczywiście...
*
Studenci wciąż urządzają rozmaite zabawy [...]. Po chińsku umieją tyle co ja. Ojciec Paolo [...] powiedział mi, że się nigdy więcej nie nauczą, że aby poznać do gruntu Chińczyków, trzeba żyć z nimi i tak jak oni.
Patrzcie państwo, książka opisuje Chiny jeszcze za czasów cesarskich, a studenciaki się nic nie zmieniły...
*
bohatera naszej książki woła na kolację mały Chińczyk słowem "kasza". Och, jak bym chciała, żeby jakiś Chińczyk podał mi na kolację kaszę!!!
*
Pręciki do jedzenia, którymi nie władał jeszcze dość wprawnie, odmówiły mu ostatecznie posłuszeństwa; ziarenka ryżu uparcie umykały od nich i rozsypywały się po całym stole. [...] Brzeski położył pałeczki, wstał głodny i zły od stołu, życzył dobrej nocy gospodarzowi i opuścił jego mieszkanie.
Z rozrzewnieniem wspominam czasy, gdy pałeczkami operowałam bez wprawy i z bólem zupełnie niespodziewanych mięśni. Głód jest jednak najlepszym nauczycielem, a ja jem teraz pałeczkami nie tylko ryż - łatwizna! - ale też zupę i spaghetti...
*
-Niech mój doświadczony uczeń zobaczy: czy pozna, jaka to litera?!
-Wszystko to bardzo podobne do umaczanej w atramencie rozklapanej muchy! - mruczał po polsku Brzeski.
Sama oczywiście nazywam znaki chińskie krzaczorami, a jednak porównanie do rozklapanej muchy umaczanej w atramencie mnie wprost uwiodło :D
*
Podkrada się to jak złodziej. Z początku czujemy wstręt do obcych obyczajów, potem nam wszystko jedno, a wreszcie sami ich nabywamy.
Do niektórych zaś nie czujemy wcale wstrętu i ich nabycie bardzo sobie chwalimy :D
*
bengalskie ognie - już zapomniałam, że po polsku tak się mówiło na sztuczne ognie...
*
Nawet czytanie trącącej myszką beletrystyki jest pouczające: wreszcie poznałam etymologię słowa bonza :D
*
Miasto Inkou. Czyli Yingkou, otwarte dla obcokrajowców po wojnie opiumowej. A może Hankou? Tam były fabryki herbaciane. Ale miasta Chu-czen rozszyfrować nie umiem.
*
Europa naturalnym rozwojem swej cywilizacji jest powołana do rozerwania błędnego koła nieszczęśliwego ludu. Przecież nie podobna dozwolić, żeby tu nie było nigdy telegrafistów i żelaznych kolei! Lud dobry i wart zachodu, gdyż nie ma lepszych robotników niż Chińczycy. Zręczni, sumiennie, niewymagający, traktują pracę jak modlitwę. Tylko trzeba trzymać ich w ryzach: żadnych ustępstw, żadnych czułości! Lud rdzennie wschodni musi wciąż czuć nad sobą przewagę siły, inaczej... demoralizuje się.
Ech...
*
[...] nowe pojęcia zwolna przesiąkały do głębi prostego nawet ludu, który cały, jak nigdzie na świecie, miał wielką ogładę, wielką ciekawość wiedzy i umiał cały czytać i pisać.
Cały naród chiński potrafił czytać i pisać? Seeeeerio? O.o
*
Dusza Chińczyka to taka, panie, otchłań łgarstwa, okrucieństwa, zdrady i łotrostwa, że kto by z europejską miarą chciał się tam zagłębić, zginąłby w labiryncie sprzeczności. Nie ma wyboru: należy albo wyrzec się z nimi stosunków, albo nie folgować im ani na jotę, ani na włos!
No tak, w przeciwieństwie do dusz Europejczyków, czystych jak kryształ :D


Szkoda, że Sieroszewski napisał tę powieść zanim w ogóle do Chin pojechał. Trafniejsze są jego spostrzeżenia dotyczące kolonializmu i sposobu postrzegania innych kultur przez białego człowieka niż pozyskane z drugiej ręki informacje o Państwie Środka. W trakcie czytania trochę mnie irytował nachalny patriotyzm, ale w sumie - czytadło całkiem miłe :)

8 komentarzy:

  1. Dziękuję za interesujące wyjaśnienia. No właśnie, to Państwo Kwiatów i wszystko stało się jasne. Ciekawe co z tą kaszą?
    Bez względu na mankamenty książki napisanej wiek temu i tak warto ją przeczytać.
    Sieroszewski po powrocie z Dalekiego Wschodu Rosji między innymi przez Chiny, wydał nową wersję powieści, która stała się podstawą wydania „Zamorskiego Diabła”.
    Może to zainteresuje? http://wenfangsibao.salon24.pl/601248,blisko-wiek-temu

    OdpowiedzUsuń
  2. Otóż - da się chiński w rok. Od zera do starego HSK na najwyższym poziomie. Znam osobiście 2 sztuki, którym się udało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze: bardzo im gratuluję, a nawet trochę zazdroszczę (ZB też im zazdrości, bo on również nie nauczył się chińskiego w rok). Po drugie: zdanie HSK dowodzi umiejętności zdania HSK, a nie rzeczywistej znajomości języka (vide: Chińczycy zdający bardzo dobrze egzaminy z języka angielskiego). Po trzecie: czy to byli Europejczycy? Znam paru Azjatów, którzy się nauczyli chińskiego w rok całkiem dobrze, ale był to dla nich język bardzo łatwy.

      Usuń
  3. Anonimowy4/4/15 08:20

    Miałem podobne przemyślenia odnośnie tej ramotki. Ale bardzo smutna jest konstatacja, że dziś polscy pisarze chyba jeszcze mniej zajmują się Chinami, niż przed wojną. Teoretycznie Chiny są bliższe i ważniejsze, niż 100 lat temu, ale jakoś nie potrafię sobie przypomnieć żadnej powieści, która by się w Chinach rozgrywała. Takie powieści pisują jedynie fantaści, co wiele mówi, o obecnym stanie polskiej beletrystyki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się wydaje, że właśnie przez tą rzekomą bliskość jest trudniej. Łatwiej wpaść z powodu braku wiedzy - bo wiedza ta jest dostępna uważnemu czytelnikowi tak samo jak autorowi. A komu by się chciało zagłębiać w tę masę informacji tylko po to, żeby napisać książkę? ;)

      Usuń
  4. Nie wiedziałam, że Sieroszewski pisał też o Chinach, bo jest znany głównie z tematów jakuckich. Nie czytałam "12 lat w kraju Jakutów", ale jego opowiadania umiejscowione tam nie dają mi o sobie zapomnieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja z kolei nie czytałam nic poza jedną książką "japońską" i dwiema "chińskimi", więc muszę nadrobić :)

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.