Nigdy nigdzie nie jeździmy na majówkę, ponieważ wszędzie wtedy pełno ludzi, a w dodatku hotele nagle krzyczą trzykrotnie wyższe ceny. Tym razem jednak miałyśmy z Tajfuniątkiem wziąć udział w wyścigu, więc spakowałyśmy co tam trzeba i wsiadłyśmy w autokar zarezerwowany dla "zagranicznych gości" z Kunmingu, który w jakieś cztery godziny dowiózł nas na miejsce. Najpierw udaliśmy się do punktu startowego maratonu, żeby podpisem potwierdzić uczestnictwo i żeby odebrać komplet prezentów od organizatorów:
Najważniejsze były oczywiście koszulki i numery startowe; niestety wskutek błędów organizacyjnych otrzymałyśmy niewłaściwe numery i ubrania - nasze powinny być na 2,5 km, a nie na 5. Nic to. Najważniejsze, że mamy się w co ubrać. Daszki przeciwsłoneczne też niezłe. Ucieszyłyśmy się też z napoju woskownicowego, samych woskownic i wody - w końcu po bieganiu trzeba się nawodnić i posilić. Oczywiście w pakiecie znalazły się rozmaite rodzaje tofu - Shiping słynie właśnie z produktów sojowych. Pewnym zaskoczeniem była butelka oleju rzepakowego, ale po szybkim przejrzeniu ulotek zorientowaliśmy się, że producent oleju był jednym ze sponsorów. Zaś w stosie reklamowej makulatury znalazłam dwa interesujące prezenty. Jednym była ulotka informująca, że dla uczestników biegu wizyty we wszystkich zabytkach okręgu będą darmowe przez całą majówkę. Drugim - bilet na wąskotorówkę, która kursuje między Shiping a moim ukochanym Jianshui! Ucieszyłam się zwłaszcza z tego drugiego prezentu, ponieważ bilet traci ważność dopiero pod koniec lipca. Może zdążymy go wykorzystać?
Do wypasionego, acz pamiętającego lepsze czasy hotelu trafiłyśmy w porze kolaji - już czekał na nas... ZB, który przyjechał z tatą najlepszej przyjaciółki Tajfuniątka. Och, tak! Nie tylko zachęciłam dwie zagraniczne rodziny do wzięcia udziału w biegu; zobaczywszy, jak zawzięcie Tajfuniątko trenuje do wyścigu, tata MiaoMiao też ich zapisał. A że oni nie mieli zapewnionego transportu, przyjechali samochodem, przy okazji przywożąc mojego stęsknionego męża.
Tego dnia mieliśmy już czas tylko na kolację i wieczorną toaletę, ponieważ następnego dnia trzeba było wstać bardzo wcześnie. Jak wcześnie? O szóstej z minutami jedliśmy już śniadanie, a o 6:40 wsiadłyśmy do autokaru, który zabrał nas nad jezioro, wokół którego miałyśmy biegać.
Bieg zaczął się o ósmej. Niestety, rozpoczął się jednocześnie dla wszystkich uczestników, bez względu na długość biegu, w którym startowali. Czytaj: razem wystartowali zarówno uczestnicy maratonu i półmaratonu, jak i biegów na 2,5 oraz 5 kilometrów. Matko, jaki był ścisk! Dopiero po powrocie do Kunmingu doczytałam, że łącznie było nas ponad pięć tysięcy.
Udało nam się przebiec cały oznaczony dystans (mam niejasne wrażenie, że był cokolwiek krótszy niż prawdziwe 2,5 kilometra) bez strat w ludziach i bez obrażeń, z uśmiechem na ustach. Uśmiech spowodowany był przede wszystkim faktem, że ZB, który nie chciał wziąć z nami udziału w biegu, bo "nie lubi biegać" i który miał być głównie za tragarza, obładowany naszymi pakunkami, wodą i czym tam jeszcze, biegł chodnikiem obok, żeby dokumentować nasz bieg na bieżąco. Skubany, twierdził, że on nie musi trenować, bo może sobie spokojnie bez treningu biegać na długie dystanse - i faktycznie tego dokonał!
Dlatego gdy już skończyłyśmy bieg i cyknęłyśmy pamiątkowe zdjęcia, to właśnie jemu wręczyłam mój medal (medal za uczestnictwo, nie za wygraną, żeby była jasność):
Mimo średniej organizacji i braku satysfakcji z ukończenia biegu - bo cały czas biegłyśmy w tłumie - w sumie świetnie się bawiliśmy. Zwłaszcza dlatego, że daliśmy też radę trochę pozwiedzać. Ale o tym już następnym razem.
PS. Może i przebiegł bez treningów te 2,5 km, ale za to był jedyną osobą z całej rodziny, która następnego dnia po pierwsze miała zakwasy, a po drugie - musiał odsypiać zmęczenie prawie cały następny dzionek!...
Wspaniała przygoda - brawo ZB i WY !!
OdpowiedzUsuńDziękujemy!
Usuń