Dla wielu obcokrajowców największym szokiem po przyjeździe do Chin jest ujrzenie stad dzieciaków, które załatwiają się bezpośrednio na ulicy. Idzie im to łatwo, bo mają spodenki niezasłaniające kroku, w których wystarczy kucnąć, by załatwić potrzebę.
Dziś spodenki te można ujrzeć coraz rzadziej; raczej w małych miastach i na wsiach, raczej wśród biedniejszych warstw społecznych. Amerykańskie "małketingowe chłyty" utwierdzają młode pokolenia Chińczyków w przekonaniu, że jednorazowa pieluszka jest ich najlepszym przyjacielem; skutek jest taki, że nawet jeśli na wierzchu są takie spodenki, to z dziury wystaje pampers.
Abstrahując od ewidentnych braków w kulturze osobistej jeśli ktoś załatwia dziecko bezpośrednio do rynsztoku albo i na chodnik, nie dbając o szeroką publikę, abstrahując od kolejnych skandali dotyczących załatwiania dzieci w dość egzotycznych miejscach: np. do kosza na śmieci w autobusie czy na podłogę w samolocie, abstrahując wreszcie od kwestii pedofilskich i higienicznych - zazdroszczę Chińczykom jednego. Otóż chińskie dzieci tradycyjnie bezstresowo rozpoczynają trening czystości w... pierwszej dobie życia. Po niemowlęciu zazwyczaj wiadomo, czego się spodziewać - robi miny, gdy "idzie kupa" itd., wiadomo też mniej więcej, jak szybką ma przemianę materii. Obojętnie, czy jest się w domu, czy na zewnątrz, biorą wówczas Chińczycy takiego delikwenta i wysadzają, podtrzymując główkę własnym ciałem, a nóżki rozchylając rękami. I to prawie zawsze działa! Wymuszona w ten sposób pozycja jest idealna do korzystania z toalety. Oczywiście, zdarzają się przypadki z serii "ratownik nie zdążył", ale generalnie mali Chińczycy uczą się załatwiania "na rozkaz" wystarczająco wcześnie, żeby ominąć wielką część problemów związanych z moczeniem w nocy, odpieluchowywaniem, nienawiścią do nocnika itd.
Mnie nie wystarcza determinacji, by reagować na zapas. ZB częściej "trafia" w odpowiedni moment i mu się chce na zabij się pędzić w stronę dowolnego naczynia z półnagim dzieckiem na rękach. Myślę, że gdyby w domu było więcej ludzi, którzy mieliby baczenie na Joasię w każdej sekundzie jej życia, byłoby łatwiej z tym treningiem czystości, ale gdy jestem tylko ja - jest to po prostu mało realistyczne. W dodatku od dwóch miesięcy Joasia załatwia "grubszą potrzebę" właściwie tylko i wyłącznie... w trakcie karmienia, co bardzo utrudnia jednoczesne wysadzanie ;)
Szkoda. Wprawdzie nigdy nie planowałam wysadzania dzieciątka na chodnikach i podłogach knajp, ale być może chociaż w domu traktowałabym otwarte spodenki jak sensowną alternatywę...
Miałam spore problemy z odpieluchowaniem córki i często żartowałyśmy z teściową, że trzeba było jej zakładać te chińskie portki (teściowa widziała je dość powszechnie stosowane na tajlandzkiej prowincji). W sumie u nas też się wysadza dzieci za krzaczkiem lub do klombów, bo zwyczajnie nie ma gdzie, a alternatywą są mokre spodnie. Dopiero przy nielicznych placach zabaw pojawiają się toalety.
OdpowiedzUsuńTfu, tajwańskiej, a nie tajlandzkiej. :)
UsuńJeszcze wszystko przede mną, może i ja się do tych spodenek przekonam? ;)
OdpowiedzUsuńDawno temu wyczytałam (chyba w Wyborczej) że w chińskich knajpach nie ma ubikacji, bo przychodzisz tam jeść, a nie co innego robić. Ponoć najedzeni klienci załatwiają się na ulicy do "strumyczka" płynącego rynsztokiem, i komentują ze śmiechem przepływające między nogami okazy. Spotkałaś się z takim przedstawieniem?
OdpowiedzUsuńW większości najtańszych jadłodajni nie ma ubikacji, w większości restauracji z menu itp. ubikacje są. Nie ma jednak takiego wymogu sanitarnego, więc nikt się nie oburza, że nie ma. Za to co kilkaset metrów stoją toalety publiczne, darmowe. Ich standard podwyższa się z roku na rok, choć nie są jeszcze idealnie czyste, świetnie zaopatrzone i pachnące fiołkami. Nigdy w życiu nie widziałam w Chinach dorosłego załatwiającego się na ulicy. Za to w Polsce wielokrotnie, zazwyczaj osoby pijane, które nawet bez tego sikania po bramach były już i tak wystarczająco obrzydliwe.
Usuń