Gdy tak stoimy i gapimy się na tego kolosa — budzi nas z ekstazy hałas jakichś drewien rzucanych na kamień. O dziwo! to nasz kelner Chińczyk, z największą powagą i nabożeństwem, stawia Buddzie pytania. Pzykucnął na ziemi, ręce wzniósł po wysokość głowy, dłonią do Buddy obrócone — i oddał najpierw pokłon potrójny (dworski ukłon chiński). Dalej wyciągnął dwa kawałki drzewa, formy rogala, okryte chińskiemi literami; rzucił raz, drugi i trzeci drewniakami o ziemię, za każdą razą uważnie odczytywał napisy, studyował jak się drewienka układały, z czego dowiadywał się, w jakiem obecnie zdrowiu są jego rodzice i krewni, i o innych jeszcze kwestyach, z któremi nie chciał się nam zdradzić. Potem znowu się pokłonił i rozpoczął modlitwę dziękczynną. Wydobył z kieszeni ogromny papier żółtego koloru (wszystko co się do cesarza i bogów odnosi, jest zawsze żółtego koloru). Na papierze widniały wielkie a ponsowe imiona Buddy. Papier zapalił u świętego ognia i wyniósł przed świątynię. Tu znowu zaczął się kłaniać, ale nie długo, bo papier mu w palcach jakoś bardzo prędko się spalał; poczem wsadził go do jakiegoś niby piecyka, naśladującego kształtem wieże chińskie kilkopiętrowe, który stał w przedsionku świątyni. W tej chwili rozległa się strzelanina, jakby pluton wojska rozpoczął ogień. Narazie zgłupieliśmy, nie wiedząc co się stało, zwłaszcza, że sprawca tego wszystkiego, ów kelner nasz, najspokojniej, wzrokiem dość obojętnym, patrzył na ów piec - armatę, a doczekawszy się ostatniej detonacyi, z pewnem jakby znudzeniem wrócił do swojej łódki, nie obejrzawszy się już nawet za swym Buddą. Dalejże my więc pytać Phya - Smuth'a: what is that? — a Phya szeroko się uśmiecha, i widocznie kontent, że znalazł coś co nas zainteresowało, poczyna tłumaczyć, że Chińczycy na zakończenie modlitw zawsze spalą, według zamożności osobistej, pewną ilość prochu, aby przepłoszyć nieczyste duchy, które jak muchy do miodu, do modlącej się duszy zlatują. Dobrze jest wiedzieć o tym nabożnym a zapewne wielce skutecznym obyczaju, bo jak pełnia nastanie, to w każdem mieście chińskiem z wieczora i późno w noc nieustannie się takie pukaniny słyszy. W obecnych burzliwych czasach możnaby łatwo wziąć te wystrzały za »pierwsze strzały« kontr - europejskiego buntu.
*
Pan domu udaje przez kurtoazyę dla nas, że nie spodziewał się tak dostojnych gości, i niby to zmienia toaletę, by godnie wystąpić. Figura naturalnie nie ciekawa: zbogacony robotnik dzienny, otyły, a choć Chińczyk, przypomina od razu ogólno - światowy, zawsze jednaki typ parweniusza, tylko tu z warkoczem [trafne spostrzeżenie: pewne kategorie ludzi bez względu na rasę wyglądają bardzo podobnie...].
*
Dziwnie też przykre z początku robi wrażenie to jednozgłoskowe chrapliwo - nosowo - gardłowe szczekanie chińskie.[sam szczekasz, pacanie!]
*
Dla każdego marynarza, nazwa: »Morze Chińskie«, równo brzmi z tysiącznemi niebezpieczeństwami, z nigdy nieustającym wichrem, ze zgubnymi prądami, które bieg jego statku wstrzymują, żeglugę utrudniają, kombinują. Morze Chińskie, to królestwo tajfunu, o którym zdawna wylękniony podróżny nasłuchiwał się od swego kapitana, od innych oficerów, od znających te okolice towarzyszów podróży. Morze Chińskie w wyobraźni każdego podróżnika nierozdzielenie się łączy z pojęciem czegoś złośliwego, złego, wrogiego; mimowoli każdy sobie przypomina owe rzezie chrześcijan w Chinach; morze to takie niegościnne, takie nieprzystępne, jak i ten kraj, od którego nazwisko wzięło; jak w tym kraju tylko z najwyższym wysiłkiem człowiek utrzymać się i wyżyć może, co chwila narażony na jakąś elementarną, nadziemskich zdawałoby się rozmiarów — klęskę, tak i na tem morzu tylko zdwojona, nieustająca uwaga, zimna krew i bystrość marynarza, tym setnym a potężnym wrogom, którzy nań czyhają, oprzeć się, ujść, wyślizgnąć ze szponów może.[Ciekawe, że tak dobrze wie, że kraj niegościnny, choć dopiero jest w drodze do. No i skoro WIE, że niegościnny, to po co się tam pcha?...]
*
Dziś piratów niema, ale w łonie swojem niesie każdy statek gorzej niż piratów, bo powracających do ojczyzny, spanoszonych, z Europejczykiem spoufalonych, nie bojących się go, a całem sercem nienawidzących, zdemoralizowanych do szpiku kości przez niezdrowy, często wieloletni pobyt w wielkich centrach handlowych: coolis'ów, robotników - emigrantów chińskich. Mamy wprawdzie rewolwery, mamy karabiny, ale niech tylko przyjdzie czas burzliwy, zły, niebezpieczny, niech Chińczyki, bojąc się strasznie śmierci na morzu (bo ciało ich jużby w ojczyźnie być nie mogło), spostrzegą się że jest źle, że załoga — choćby tylko chwilowo — daremnie z rozhukanym walczy elementem, a bunt i rzeź białych niedalekie.[Chińczyk SPOUFALONY z białym, a fe!]
*
Życie turysty dla tej to jednak przyczyny tak bardzo nam, Polakom, smakuje, że tak znakomicie naszemu lenistwu dogadza. Niby to zajęci, więc przed własnem sumieniem pokryci, z lubością i konsekwencyą nie robimy nic.[och, wybitne jednostki nie potrzebują od razu do tego podróżować, radzą sobie z konsekwentnym robieniem niczego i w domowych pieleszach :D]
*
Chińczycy między sobą, dzięki nieubłaganie srogiemu prawodawstwu, są w rzeczach handlu nader uczciwi. Szwindel w pojęciu nowo -
europejskiem, ów wynalazek braci naszych semickiego pochodzenia, tutaj jest nader rzadkim objawem, bo go karzą śmiercią.[nie po raz pierwszy tęskno mi za tamtymi czasami. Dobrze by było i u nas karę śmierci za oszustwo i szwindel wprowadzić :P]
*
[Hong Kong] Po sali rozstawionych setki malutkich stoliczków, co dwa stoliczki stoi ciemno - niebiesko ubrany Chińczyk i z posągowym spokojem czeka, by kto przy jego stoliczku usiadł. Ledwoś siadł, już Chińczyk, raptem przemieniając się z posągu w najruchliwszego i najzgrabniejszego kelnera, podaje swój kwitaryusz; tam zapisuje się, co się chce jeść i pić, nazwisko i numer pokoju; Chińczyk to wszystko porywa, znika, i w mgnieniu oka zjawia się z całem śniadaniem, winem, piwem, chasse-café, deserem i t. d. Jedzenie tu już czystej krwi angielskie, wyborne. Gęby rozdziawiałaby ilość pieprzu, papryki, kajenny w każdej potrawie, gdyby te gęby nie były już zaprawione i przyzwyczajone do tych zacnych a siarczystych zapraw.[Po pierwsze: pierwszy raz widzę, żeby Polak chwalił angielską kuchnię. Po drugie: chilli w hongkongijskim jedzeniu? Buahaha! Zapraszamy do Yunnanu :D]
*
[statek do Kantonu] Na najniższem z tych piątr, same coolis chińskie; to wzbogacona czerń chińska, która jedzie do domu. Piętro to z innemi zupełnie komunikacyi nie ma.[bo by się, nie daj Boże, cywilizowany Europejczyk z żółtym plebsem mógł zetknąć...]
*
Jak na wszystkich innych punktach, tak i pod względem reform armii, Chiny nie rzuciły się tak gwałtownie w objęcia cywilizacyi europejskiej, jak Japonia, która zmieniwszy swój dawny kalendarz, strój, alfabet, zarzuca obecnie dawną formę rządu; za jednym zamachem chce się przeistoczyć w państwo, w monarchię parlamentarną. Chiny, Chińczycy, choć wierzą w swą wyższość, przekonali się jednak, że pod niektórymi względami Europa wyżej od nich stoi. W pierwszym rzędzie trzeba było urządzić a raczej stworzyć system celny na sposób europejski, oddać całą administracyę celną w ręce europejskie; na drugiem miejscu stoi armia. Ale tu o reformie całkowitej mowy niema, być nie może; zresztą oni nie tak potrzebują armii, jak ją mają karły europejskie, siedzące jeden na drugiego nagniotkach.[ciekawa koncepcja: oddać administrację celną i armię w ręce wroga dla własnego dobra :D]
*
[Kanton] nareszcie zaczynam drzemać, ukołysany ruchem lektyki, oszołomiony, ogłupiały tym widokiem sklepów, tłumu, szyldów, wystaw sklepowych, krzykiem przechodniów, naszych policyantów, tragarzy, przekupniów! Budzi mnie szczególniejszy smród: to handel delikatesów (Hawełka chiński), koło którego taki ścisk, że musieliśmy stanąć. Na szubieniczkach żelaznych wiszą istotnie smacznie wyglądające, w rycynusie smażone i pieczone głowy świńskie i cielęce, nóżki, móżdżki, ogonki, kopytka; a między tem wszystkiem na honorowem miejscu, aby dobrze go widać było, wisi za ogon głową na dół, jeszcze żywy, przebierający nóżkami, ogromny szczur! Obstupui! — nie chciałem bowiem w te opowiadania o przysmakach chińskich wierzyć. Teraz wierzę; tak ogromnego i tłustego szczura w mojem życiu nie widziałem. Był to szczur tuczony.[wszystko, co ma cztery nogi poza stołem i wszystko, co ma skrzydła poza samolotem...]
*
Na bramie wymalowane ogromne dwie figury: to jak zwykle na zbytek krwi cierpiący bożek wojny, z ceglasto - czerwoną facyatą, a obok bożek nauki i sztuki, identycznie do swego kolegi podobny, tylko z cerą mniej skłonność do apopleksyi zdradzającą; obaj groźni, straszni, w pozach wyprężanych, którychby ich autorom nawet Michał Anioł był pozazdrościł.[domniemana apopleksja boga wojny mnie zabiła :D]
*
Praktyczny zmysł Chińczyków każe im więcej uważać na rzecz, niż na formę; to też pałaców i wspaniałych auli uniwersyteckich nie znają, może rozumiejąc, że zbyt wspaniałe wschody, sale i aule, nadtoby kosztowały i miejsca drogiego zabierały, a przytem myśl uczących się do roztargnienia skłonną czyniły. A chcąc być mandarynem, trzeba całą myśl, całą uwagę módz skupić.[och, Chińczycy też znają przerost formy nad treścią :P]
*
Trudno jednak nie zanotować uwagi cisnącej się do głowy, jak społeczeństwo to — które my, białej rasy synowie, my Galicyanie, barbarzyńskiem nazywamy — jak ono wysoko i pod tym względem stoi, a zwłaszcza stało, zanim z jednej strony Mongołowie, a z drugiej od nich pod względem etycznym i cywilizacyjnym może gorsi, bladzi kupcy zamorscy, nie przyszli niszczyć i demoralizować tej prastarej, dziś już przerafinowanej i nieco zwiędłej cywilizacyi. W Chinach niema człowieka, któryby nie umiał czytać i pisać, i to nie od lat 50 lub 100, ale od wielu wieków, od czasów, kiedy Europy, w dzisiejszem pojęciu słowa, znaku ani śladu nie było.[ech, nasłucha się głupot, nie zweryfikuje, a analfabetów i dziś w Chinach sporo...]
Na dziś tyle, ale to jeszcze nie koniec Chin i nie koniec Sapiehy. Lektura mnie doprawdy urzekła i mam głęboką wewnętrzną potrzebę się z Wami podzielić :D
Fakt, chinski to raczej miauczenie niż szczekanie... no może w Kantonie szczekają :D
OdpowiedzUsuńchiński to najpiękniejszy w brzmieniu język świata, drugi w kolejce jest rosyjski :)
Usuń:) o tak Jako dziecko ogladalam Akademię Pana Kleksa i mi tak utwila piosenka karatekow Sian Sian osian kula że musialam wybrać się na Tajwan :) ale fakt rosyjski jest ładnym językiem, polski niczego sobie a Chiński..... To chyba zależy kto miauczy :)
OdpowiedzUsuńTak! I zaklęcie doktora Paj-Chi-Wo :D A ja chińskiego naprawdę zaczęłam się uczyć ze względu na brzmienie, po prostu mnie oczarował!...
UsuńPróbowałaś puścić Pana Kleksa Chińczykom? Może by zrozumieli, każdy inaczej w swoim dialekcie - i wyszedł by ztego niezły bigos bo się okaże że Paj Chi Wo np zachęcał do zakupu garnków :D
OdpowiedzUsuńtrzeba będzie kiedyś po pijaku spróbować :D
Usuń