2014-12-12

podróżnik kontra kulturoznawca

Nie lubię podróżować. Wszyscy to wiedzą. Lubię siedzieć w jednym miejscu i wchodzić głębiej. Jechać gdzieś na krócej niż miesiąc, to dla mnie jak lizanie cukierka przez szybę - zobaczę, że coś jest fajne, ale nie starczy mi czasu, by to poznać i zrozumieć. Oczywiście, ze względu na ograniczenia czasowo-finansowo-wszelkieinne, nie wszystko mogę poznawać tak, jak chcę i lubię - i doskonale rozumiem nastawienie: "lepiej pojechać gdzieś na dwa dni, niż cały czas siedzieć w domu i narzekać, że się nic nie widziało". Ba! Ja nawet nie mam nic przeciwko takiemu nastawieniu. Pod jednym warunkiem: że osoba, która pojechała gdzieś na dwa dni, tydzień, miesiąc, nie próbuje wydać książki o tym, jak to ludzie tam żyją. Może napisać o własnych przemyśleniach, odczuciach - proszę bardzo. Ale niech zrobi przysługę sobie i innym i nie zaśmieca mózgów przyszłych czytelników nierzetelnymi informacjami.
Mieszkam w Chinach od paru lat. Wielu rzeczy nie wiem, wielu się nigdy nie dowiem. Piszę blog. Czasem wracam do starych postów i je odświeżam - bo znajduję w nich informacje, które były adekwatne do mojego ówczesnego stanu wiedzy, ale dzisiaj już wiem, że są nieprawdziwe/niedokładne. Wiele rzeczy wiem dlatego, że czytam i sprawdzam. Wiele ze studiów, bo tak się złożyło, że ukończyłam kulturoznawstwo dalekowschodnie. Bodaj najwięcej dlatego, że nie tylko tu żyję, ale - przede wszystkim - mam kogo zapytać. Czy podróżnik, który był w Yunnanie tydzień czy miesiąc jest w stanie nauczyć mnie czegoś nowego? Cóż. Może pokazać mi piękne zdjęcia, jakich ja, z braku talentu, nigdy nie zrobię. Może pojechać w miejsce, w którym nigdy jeszcze nie byłam - a jest takich miejsc w samym Yunnanie jeszcze sporo. Poza tymi dwoma punktami zapewne mnie po prostu zirytuje - bo okaże się, że WIE, jak tu jest i WIE, jakie są tu zwyczaje, chociaż cały krótki pobyt spędził na specjalnych prawach - jako obcy, który w dodatku nie zna lokalnego języka. Ta osoba będzie później pisać, że do kanonu dobrego wychowania w Chinach należy bekanie po posiłkach i spluwanie na podłogę. Ech...
Jeden z Wycieczkowiczów podzielił się ze mną "wiedzą" z przewodnika (niestety, zapomniałam zapytać o autora, a szkoda, bo chętnie bym go napiętnowała), że w Chinach w trakcie posiłku można przez cudze miseczki sięgać do półmisków.
Nie można.
Tak naprawdę to powinno wystarczyć: nie i już. Ale mogę dodać obudowę: gdyby Chińczycy uważali, że to jest w porządku, toby nie wymyślili okrągłych obrotowych blatów, dzięki którym każdy bez wysiłku i nie zakłócając posiłku drugiemu człowiekowi może sięgnąć bezpośrednio do właściwego półmiska. Ale to nadal może nie starczyć, bo przecież "było napisane". Dobrze. To może tak: zapytałam 40 znajomych Chińczyków, czy sięgnęliby do półmiska przez miseczkę drugiego człowieka. Tylko piątka odparła, że tak, ale obwarowali to zastrzeżeniem, że musi być to posiłek w gronie bardzo dobrych znajomych czy rodziny, a wyciągnięcie łapy nad cudzą miseczką powinno zostać poprzedzone słowem "przepraszam". Trzy osoby z tej piątki to mieszkańcy wsi.
Oczywiście, czterdziestu Chińczyków to nie jest grupa reprezentatywna. Zwłaszcza moi znajomi - bo większość z nich jest dość dobrze wychowana. I w znaczeniu chińskim, i tym europejskim. Ale to nawet nie o to chodzi. Chodzi o to, że od tego typu "prawd" roi się w przewodnikach, wspomnieniach z podróży i reportażach. Każdy kulturoznawca dalekowschodni, który miał okazję zetknąć się z dobrze wychowanymi ludźmi, każdy, który zadał sobie trud wyszukania w książkach czy nawet w internecie informacji o chińskim savoir-vivrze, uśmiechnie się nad tymi słowami z politowaniem. Będzie wiedział, że jeśli faktycznie sięgnie po coś ponad cudzą miseczką, dobrze wychowany Chińczyk nie zwróci mu wprawdzie uwagi, ale go będzie miał za wieśniaka. Będzie też potrafił obserwując właśnie to jedno zachowanie powiedzieć kilka słów o kindersztubie uczestników wspólnego posiłku. Za to zwykły, przeciętny turysta przyjedzie do Chin, wejdzie do knajpy, przyjrzy się uważnie i stwierdzi, że to musi być prawda, bo większość Chińczyków tak właśnie robi.
Cóż. Dużo Polaków publicznie dłubie w nosie i śmierdzi w komunikacji miejskiej, ale byśmy się obrazili, gdyby ktoś napisał, że w Polsce śmierdzenie w autobusie i dłubanie w nosie należy do dobrego tonu, prawda?
No właśnie.
Wyobraźmy sobie Chińczyka, który przyjeżdża do Polski na Wigilię, nie znając języka polskiego i bez odrobiny wiedzy kulturoznawczej. Pisze później reportaż: Polacy mają okropne braki w wykształceniu: nie wiedzą, że ryby to zwierzęta. Sami mówią, że zgodnie z ich tradycją w Wigilię nie je się mięsa, ale jedzą ryby. Trzeba jednak przyznać, że nawet przedmioty martwe traktują z dużą czułością i troską: żeby talerzom było miękko, podkładają pod nie siano...
Czytając większość reportaży o Chinach, książek tych Wielkich Znawców, którzy nie znają nawet języka, ale Wszystko Wiedzą, zastanawiam się, jak uniknąć pułapki. Sama wielu rzeczy nie wiem - staram się cały czas pilnie uczyć. Mylę się - szukam lepszej, bardziej poprawnej odpowiedzi. Ale przecież nie mogę przed wyjazdem do Malezji, Iranu, Tajlandii nauczyć się kolejnego języka, dowiedzieć wszystkiego, czego dowiedzieć się powinnam. Muszę zaufać komuś, kto to zrobił przede mną, zamiast mnie. Ale przecież nie wybiorę relacji "podróżnika". Bo skoro wiem, jaki był nierzetelny w temacie Chin, to przecież nie zaufam, że napisał coś mądrzejszego akurat o Wietnamie...
Oczywiście nadal będę podczytywać przewodniki, reportaże i książki o Chinach. Zdarzają się przecież perełki, a nawet najbardziej zadufanym w sobie autorom wypsną się niechcący ze dwa ciekawe zdania. Poza tym - są całe szczęście i ludzie, którzy piszą głównie o swoich wrażeniach i przemyśleniach, a nie o tym "jak Tam jest i jacy Oni są"...
A całe to marudzenie to efekt lektury tego wywiadu.

18 komentarzy:

  1. Dobry tekst. Sama mam problem, bo czasami wchodzę w "ton eksperta", a moja wiedza nt. Wietnamu jest ciągle niewielka i niedokładna. Niestety mam też wrażenie, że liczba nierzetelnych artykułów rośnie i że, faktycznie, prawie każdy turysta pisze/mówi jak ktoś, kto "wie na pewno", bo był i widział. Trzeba słuchać, obserwować, pytać i pracować nad swoją pokorą. Dzięki za przypomnienie. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. dobrze napisane!
    sama się łapię na tym, że poprawiam stare posty w blogu, z tego właśnie powodu

    a zatem mea culpa!!!

    im dłużej mieszkam w Szwecji tym bardziej wiem, że nie da się tak łatwo podsumować Szwedów i ich zwyczajów
    a i Polaków nie, bo emigranci, jakich tu spotykam, są zupełnie inni niż "moi znajomi" w Polsce, jakbyśmy z innych Polsk pochodzili

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie. Poprawiamy i poprawiamy, a zmianom nie ma końca - bo człowiek się cały czas uczy :)

      Usuń
  3. Bardzo zgrabnie ujęte :) Też mieszkam w Chinach od dwóch lat (Pekin/Szanghaj), uczę się języka, obserwuję, czytam. Na Chiny i Chińczyków, pomimo wiadomych nieporozumień i niekiedy frustracji, staram się patrzeć z jak największą życzliwością i przede wszystkim zaciekawieniem. Wiem, że poznałam jakąś tam kroplę w morzu. Zresztą o samych Chinach w ogóle trudno mówić w kategoriach 'tu jest tak i tak' ze względu na rozmiar i zróżnicowanie tego państwa (lub jak napisał kiedyś L. Pye "cywilizacji pretendującej do miana państwa" czy jakoś tak).
    Gdyby jakieś licho podkusiło mnie do napisania książki "o Chinach" na pewno ostemplowałabym to wielkim "SUBIEKTYWNE SUBIEKTYWNE" ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - kropla w morzu :) I - jak już mówiłam - nie mam nic przeciwko "co myślę o", nie podoba mi się tylko "bo oni są tacy"...

      Usuń
  4. Całkowicie się zgadzam, ja mam tak samo w kwestii Korei czy Japonii. Mimo że mieszkałam w Japonii ponad rok i uczę się o niej już pięć, coraz bardziej mam wrażenie, że tak naprawdę nie wiem nic. Staram się (i mam nadzieję, że jako tako mi wychodzi) podchodzić do tego wszystkiego z jakąś tam pokorą, bo nie ma przecież szans, że nawet po kilku latach mieszkania w Japonii, nawet w małym ułamku będę w stanie zrozumieć Japończyków tak, jakbym mogła tego chcieć.
    Najbardziej rozbraja mnie chyba to, że najbardziej przekonani o swoich racjach są właśnie tacy turyści, którzy wpadli do danego kraju na kilka dni i potem wypisują o tym, jak to w Japonii jest tak a nie inaczej, rzucając przy tym słowa, których nie rozumieją. "Konfucjańskie wartości", "tradycyjny strój", itp. I co z tego, że Japonia nigdy specjalnie się konfucjanizmem nie przejmowała, bo ani nie mieli zwyczaju urzędniczych egzaminów, jak w Chinach czy Korei i byli państwem tak naprawdę feudalnym przez całe wieki. Tak, w jakiejś tam mierze filozofia się pokrywa z założeniami konfucjanizmu, no ale to, że ja w jakimś stopniu zachowuję się podobnie do Japończyków, nie oznacza, że jestem Japonką. Kiedy widzę, że na blogach ludzie opisują, jaka to Japonia jest egzotyczna i próbują tłumaczyć wszystko na podstawie artykułów w Wikipedii, szczerze mówiąc średnio mnie to rusza. Ale jak widzę pseudo-celebrytów, a nawet dość poważanych dziennikarzy, którym się wydaje, że jak byli na ceremonii parzenia herbaty w gronie gejsz, to poznali prawdziwą Japonię, to mnie krew zalewa. Na szczęście Japonia to kraj dość drogi, więc mało kto zapuszcza się tutaj na tyle, aby potem zrobić z tego reportaż, ale kilku takich już było. Ludzie polecają mi potem jakieś pseudo-wypociny na temat „prawdziwej Japonii”, a ja wymiękam po kilku stronach, bo piszą tylko o tym, jak to śmiesznie coś brzmi, a oni nic nie rozumieją, hahaha.
    Jeśli już ktoś chce pisać reportaże na temat danego kraju, niech porusza kwestie indywidualne, opisuje konkretne postaci i ich historie, a nie próbuje udowadniać tego jakimś tłem historyczno-kulturowym. Zawsze fajnie byłoby wszystko móc wytłumaczyć tym, że „Japończycy już tacy są”, „X jest dla Japończyków w życiu najważniejsze”, itp. A najlepiej jak to wszystko pisze osoba, która po japońsku ledwo umie wydukać „dzień dobry” :D

    OdpowiedzUsuń
  5. :) I znów wszystko wraca do jednego kluczowego słowa: pokora.

    OdpowiedzUsuń
  6. W Chinach była przez tydzień i rzeczywiście widziałam ludzi spluwających na ulicy albo bekających. Mniej więcej z taką częstotliwością, z jaką widywałam ich zawsze na moim osiedlu. :) Złych reportaży jest coraz więcej. Po pierwsze dlatego, że niemal każdy może taki napisać, a po drugie fast foodowy sposób podawania informacji zdominował wszelkie przekazy, dziwne gdyby w literaturze podróżniczej było inaczej. Chociaż sama nigdy nie mieszkałam za granicą, to jednak jestem afrykanistką i doskonale rozumiem uczucie, które ogarnia człowieka, kiedy próbuje czytać takie książki. A Afryką jest prawdopodobnie jeszcze gorzej niż z Azją. Wielu podróżników utrzymuje ton protekcjonalno-ignorancki, a od XIX-wiecznych naukowców różni ich tylko zachowanie poprawności politycznej w warstwie leksykalnej. Albo kompletnie nie zwracają uwagi na opisywanych ludzi, albo się nad nimi użalają. Czasem wystarczy spojrzeć na okładkę ze słońcem zachodzącym nad sawanną, żeby domyślić się, jak bardzo źle będzie w środku. Wystarczy powiedzieć, że rekordy popularności bije książka pewnej Niemki, która zakochała się w Masaju (prawdopodobnie jedyna grupa etniczna, której nazwę zna przeciętny Europejczyk) i nawet nie obchodziło ją to, że mężczyzna ponoć wcale nie był Masajem. Dla takich autorów tożsamość ludzi stamtąd nie ma znaczenia, choć pewnie by się śmiali, gdyby jakiś Amerykanin nie potrafił wymienić wszystkich europejskich państw. Chyba nawet chciałabym, żeby ktoś się w książkach o Afryce mylił w takich kwestiach, czy wolno sięgać przez czyjąś miseczkę. Oznaczałoby to, że cokolwiek go to obchodzi i że traktuje lokalną kulturę na poważnie. A mam wrażenie, ze wielu piszących, choć nie nie mówią tego wprost, bo nie wypada, ciągle ma poczucie, że jest po prostu u dzikusów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, spojrzenie na Azjatów jak na dzikusów jest równie popularne, nawet u ludzi wykształconych i, wydawałoby się, na poziomie. Już nie mówię o zrozumieniu dla Innego, ba, nawet nie zrozumieniu, a akceptacji bez wartościowania. Ale tutaj brak nawet prostego szacunku dla drugiego człowieka.

      Usuń
    2. Mnie się wydaje także, że przeważająca część mieszkających w Azji obcokrajowców dość mocno dystansuje się od miejscowych. Słownie wyrażają zachwyty nad okolicznymi mieszkańcami, ale jednak żyją po swojemu i mało wnikają w kulturę/język. Zresztą "wchodzenie głębiej" wcale nie jest takie łatwe.

      Usuń
    3. Jest bardzo trudne! Ale dla mnie to prawdziwe wyzwanie :)

      Usuń
    4. Emilia, sama nieraz się łapię na tym, że mimo tego, że jestem w Japonii, w jakiś sposób nie tylko Japończycy mnie dystansują, powtarzając mi na każdym kroku, że jestem obca, ale także ja często przestaję się przejmować, co pomyślą i robię swoje. Nadal nie doszłam do końca do żadnego konsensusu, ale wydaje mi się, że trzeba znaleźć jakiś zdrowy balans między byciem sobą wychowaną w innej kulturze i dobrym gościem w danym kraju :) A to niestety do łatwych zadań nie należy...

      Usuń
    5. Tak, codzienne znajdowanie równowagi między tym, co "własne", a tym, jak się zmienia życie i człowiek w tym życiu gdzie indziej - to chyba najcięższe wyzwanie...

      Usuń
  7. W trakcie czytania wpisu nasuwala mi sie jedna mysl, ze sa jeszcz tacy, ktorzy pisza tylko o swoich wrazeniach i przemysleniach i jak dobrze, ze napisalas o tym na koncu. Mnie najbardziej irytuje przekonanie o tym, ze inni sa dzicy a to przekonanie wynika z nieznajomosci obcej kultury, badz niezrozumienia tego, ze cos, co jest odmienne od europejskich standardow jest gorsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Rozumiem, że w ostatnim zdaniu miało być "coś, co jest odmienne od europejskich standardów NIEKONIECZNIE jest gorsze". Tak, mnie też przekonanie o tym, że inni są dzicy, bardzo irytuje :)

      Usuń
  8. Bardzo dobry artykuł! Od dawna zastanawiałam się jak odpowiadać na komentarze od znajomych na temat tego że w Chinach przecież pluje się na ulicy, siorbie przy stole, itp. Nienawidzę generalizowania. Nie podoba mi się jak w internecie czytam czyjeś teorie na temat kultury chińskiej, a najlepsze są zdania które zaczynają się od "Chińczycy lubią.../chińczycy nie lubią...". W Chinach mieszka ok 1,3 mld osób, ogromny szacunek dla osoby która poznała i zrozumiała zwyczaje całej chińskiej populacji.

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.