2014-02-21

Herbata jaśminowa 香片

Nie sądziłam, że kiedyś powiem coś takiego. Czuję się trochę jak zdrajca, trochę jak wieśniak, trochę jak idiotka.
Kupiłam herbatę marki Lipton. Zieloną jaśminową. W piramidkach. Taką:
Kupiłam ją z własnej i nieprzymuszonej woli. Dla ZB.
Nie jest to jednak forma wyrafinowanych tortur (byłaby, gdybym musiała ją pić), bo on ją... LUBI.
Oczywiście, nie umywa się do zaparzalnej milion razy jaśminowej w kuleczkach. A skoro kosztuje prawie dwieście złotych za kilogram, to możnaby za to kupić naprawdę wspaniałą herbatę jaśminową, taką prawdziwą, z całymi listkami albo i z pędami listków i suszoną z jaśminem, a nie po prostu zieloną z odrzutami kwiatów.
Tym niemniej muszę powiedzieć, że spodziewałam się czegoś gorszego. A tymczasem, mimo połamanych liści i nędznych resztek jaśminu, można zaakceptować ten smak. Można nawet próbować zaparzyć tę herbatę dwa czy trzy razy - nie będzie olśniewająca, ale pijalna. Według ZB będzie nawet smakowita, ale ja nie przesadzam z superlatywami. No dobrze. Ale skoro jest nieszczególna, to dlaczego ją w ogóle kupiłam?
Powiedziałam przecież. Dla męża.
On się na herbatach nie zna. Wypije wszystko, najlepiej gorzkie i łatwe w obsłudze. Więc gdy przecenili Liptona z kilkudziesięciu na 10 yuanów (5 złotych za 24 piramidki), kupiłam trzy opakowania. Swoją drogą, pierwotna cena - 36 yuanów za 20 torebek - trochę mnie poraziła. To dwa-trzy razy drożej niż w Polsce. Luksusowy Lipton? Brrrr...
Wracając do rzeczy: ZB ją uwielbia, jak się okazało. Nosi przy sobie. Pija przed snem i podczas badmintona.
Tak to wykpiłam się tanim kosztem z okołobelkowych zakupów herbacianych...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.