No i jestem. W Jinghongu mianowicie. Planuję tu zostać na dłużej, ale wszelkie opisy tego miejsca zostawię sobie na później. Na razie tylko garść nowinek:
1) podrożał autobus kuszetkowy do Jinghongu, a w dodatku źle się w nim śpi. Albo po prostu ja starsza jestem...
2) jest ciepło. 35 stopni. Uwielbiam tutejszą pogodę!
3) żarcie rewelacyjne i milion razy świeższe niż w Kunmingu. Nawet wyparzone naczynia myje się wrzątkiem herbacianym, tak na wszelki wypadek.
4) już pierwszego dnia się zakochałam zupełnie absolutnie w tutejszym dajskim nauczycielu angielskiego, który ślicznie mówi po angielsku, a wygląda jeszcze lepiej :D Oczywiście - żonaty. W niczym mi to nie przeszkadza, bo ja sobie tylko lubię popatrzeć ;)
5) mieszkanko malutkie, ale wygodne: sypialnia, salonik, kuchnia, łazienka, balkon, wszystko wyposażone, mam klimatyzator, z którego nie będę korzystać i sofę, na której mogą spać goście. Dwa kroki od mojego przedszkola i pół godziny na rowerze od mojej szkoły.
6) uwielbiam pomelo, będę się nim, jak zwykle w Jinghongu, żywić namiętnie.
7) nie mam jeszcze internetu, ale już mam znajomych, którzy mają internet ;) Za jakiś tydzień z hakiem będę miała internet w mieszkaniu. Wtedy zaczną się wpisy na serio. A teraz idę odespać nocną jazdę autobusem.
Pol godziny? Chyba z rowerem na plecach, miasto sie da przejsc cale w godzine (wiem, sprawdzalam i to z plecakiem :P )
OdpowiedzUsuńjesteś w mylnym błędzie ;) Jinghong puchnie z roku na rok.
Usuń