Tym razem z autopsji. Czasem bywa tak, że nie wystarcza domowa apteczka. Wybrałam szpital uniwersytecki, bo najbliżej, a ja już się ledwo czołgałam. Bez wcześniejszych zapisów, w 15 minut zobaczyłam się z lekarką, która mnie obadała na wszystkie strony, a potem zapisała, co mam ze sobą zrobić i jakie lekarstwa kupić (oczywiście w szpitalnej aptece) i poszłam zawrzeć bliższą znajomość z kroplówką. Przeleżałam 3 godziny i zostałam wypisana do domu z zaleceniem ostrej diety i przyjmowania odpowiednich lekarstw.
Dziś czuję się lepiej, więc chyba poskutkowało. Ale coś, co mnie najbardziej zaskoczyło to wcale nie to, że chińskie pielęgniarki nie poprzebijały mi żył (co jest normalką w polskich szpitalach) ani że przychodziły co pół godziny poprawić mi poduszkę, ale raczej opłaty: 70 groszy za widzenie z lekarzem. 3 złote za łóżko szpitalne. 15 złotych za lekarstwa.
Mogę tu chorować, jak już muszę... :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.