Zacznę może od tego, że wychowałam się na Parandowskim i jego styl sprawił mi tak wiele przyjemności, że rozkoszowałam się wprost po prostu SŁOWEM. W dodatku całkiem niespodziewanie udało mi się połączyć tę książkę z azjofilską manią, bo na kilku kartach wspomina on i o Azji. Nie zawsze trafnie, niestety. W czasach przedinternetowych wiele jego stwierdzień dałoby się pewnie przeoczyć lub uznać za pewnik. XXI wiek odebrał nam tę niewinność, strącając tym samym z piedestałów ludzi, którym wydawało się, że wiedzą wszystko. Dodatkowo zestarzał się i pod innymi względami: okrutne bądź pobłażliwe słowa o kobietach, które być może uchodziły parędziesiąt lat temu, teraz wywołują u mnie zażenowanie. Wzdycham ciesząc się, że tego typu styl odchodzi do lamusa.
Poniżej kilka akapitów, nad którymi się zatrzymałam - nad większością dlatego, że dotyczą Azji, nad kilkoma dlatego, że uderzyły w czułą strunę.
Druk odebrał literaturze pięknej niejeden z jej uroków, których tak wiele kryło się w dawnych rękopisach. Książka rozchodząca się w tysiącach egzemplarzy, całkowicie do siebie podobnych i bezosobistych, ma w sobie pospolitość wszelkiej masowej produkcji. Lecz poeci dawno już zobojętnieli na formę graficzną, w jakiej pojawiają się ich utwory. Większość tak pragnie je rozpowszechnić, że marzą tylko o tym, by pojawiły się w gazecie, pomieszane z kroniką wypadków i ogłoszeniami, wytłoczone zużytymi czcionkami na ordynarnym papierze, który jutro będzie się walał na śmietniku. Trzeba dotrzeć do Chin, żeby znaleźć starą i wykwintną kulturę wiersza, który szuka swego wdzięku nie tylko w słowach, ale w znakach je wyrażających, w specjalnym ich doborze, starannie obmyślanej kaligrafii, w gatunku papieru i w ornamentach, które go zdobią.* Podobno w chińskim teatrze niesłabnącym powodzeniem cieszy się od wielu stuleci w coraz nowych sztukach opracowywana historia biednego studenta, który łańcuch swoich niedoli zamyka złotym pierścieniem mandaryna.* [Conrad] uskarżał się na trudności, jakie musi zwalczać pisząc w obcym języku. A jednocześnie ten człowiek powiedział: "Nie było dla mnie wyboru - gdybym nie pisał po angielsku, nie pisałbym wcale". Tylko miłość, zakochanie się w tej mowie może go wytłumaczyć i tylko miłość może sprawić cud, że przybysz z dalekiego kraju stanie się jednym z najświetniejszych stylistów w ojczyźnie Szekspira. [och, być jak Conrad! Ja nie potrafię. Gdybym musiała czekać z pisaniem do momentu, w którym mogłabym wypowiedzieć się swobodnie po chińsku, nigdy bym nie zaczęła]* Przywiózł ją [herbatę] do Europy w roku 1610 statek holenderskiego Wschodnio-Indyjskiego Towarzystwa i w ciągu jednego pokolenia podbiła ona niemal cały kontynent. Addison i Steele zapewnili jej sławę w literackich kołach Anglii. Charles Lamb uwielbiał herbatę prawie jak Chińczyk. W Chinach zaś weszła ona do poezji już w ósmym wieku i odtąd pozostała jednym z najdziwniejszych źródeł natchnienia. Zarówno tam, jak i w Japonii, jest ona czymś więcej niż napojem, jest symbolem, wokół którego narosła tradycja, ukształtowały się obyczaje, przypisuje się jej wpływ na estetykę, etykę. [Herbata pojawia się już w Księdze Pieśni, więc ponad tysiąc lat wcześniej]* Mądrość Konfucjusza, wyrażona w jego maksymach z doskonałością najwłaściwszych środków pisarskich, kształtowała obyczaj, moralność, postawę życiową Chińczyka przez półtrzecia tysiąca lat. Słowo jest potęgą. Utrwalone w piśmie, zdobywa nie dającą się obliczyć ani przewidzieć władzę nad myślą i wyobraźnią ludzi, panuje nad czasem i przestrzenią.* Tzw. "pisanie dla siebie" jest przywilejem zawiedzionych starych panien, czyhających zresztą na sposobność, by otworzyć przed kimś szufladę, gdzie pokłady rękopisów spoczywają w zapachu mydełek i landrynek. [a akapit późniem mamy o Fredrze, który pisał do szuflady nie dlatego, że był zawiedzioną starą panną, a z racji rozczarowania i goryczy. Wiadomo. Fredrze wolno pisać do szuflady z wielu różnych powodów, jednak jeśli nie daj buddo powie tak kobieta, zwłaszcza niezamężna, to tak naprawdę chce, by jej dzieła zostały przeczytane i czyha na sposobność...]* Dwa języki, grecki i łaciński, grecki w większym stopniu, obejmowały całą publiczność literacką. I dla niej pisali również obcy, na przykład Żydzi, jedyny naród, który posiadał wówczas własną literaturę. [Chiny, jak wiadomo, literatury nie posiadały. Wcale a wcale. To, że Europejczycy czegoś nie znają nie znaczy, że to nie istnieje, grrr]
Spędziłam z tą książką ładnych kilka godzin; była taka gęsta i pożywna, że czas jeszcze jakiś potrwa, zanim zdołam się znów wziąć za coś równie absorbującego. Nie zostanie jednak na mojej półce; europocentryzm wymieszany z maczyzmem jest dla mnie obecnie dużo mniej strawny niż ongiś.