2024-11-05

Paifang Cnotliwych Wdów 节孝总坊

Paifang Cnotliwych Wdów w Heijingu został zbudowany w 1901 roku, ku czci osiemdziesięciu siedmiu cnotliwych wdów. Jest nie tylko zabytkiem architektonicznym, pokazującym kunszt rzeźbiarzy, którzy ozdobili paifang ponad setką kwiatów i ptaków, ale również ciekawym obrazem czasów rządów cesarzowej-wdowy Cixi, przez którą wizerunek feniksa znajduje się tu nad smokiem (czyli kobieta nad mężczyzną - girl power!). Co jednak dla mnie najciekawsze, jest reliktem neokonfucjanistycznej, patriarchalnej kultury schyłku dynastii Qing. 
Zacznijmy od samej koncepcji cnotliwych wdów. Cnotliwych czyli jakich? Oczywiście takich, które po śmierci małżonka już zawsze żyją w czystości, ewentualnie popełniają samobójstwo, by nikt nie zbezcześcił ich cnoty i by móc pozostać wierną zmarłemu mężowi. To chwalebne zachowanie było honorowane właśnie stawianiem ozdobnych bram lub kaplic (节孝祠), zawsze za zgodą oficjalnych władz, które musiały wcześniej potwierdzić zasadność uhonorowania danej wdowy. W zależności od czasów zasady przyznawania tej nagrody się zmieniały; np. za Yuanów jeśli kobieta owdowiała przed trzydziestką, musiała wykazywać się cnotliwością aż do pięćdziesiątki (a potem to już hulaj dusza, piekła nie ma?...), a proces ubiegania się o uhonorowanie cnotliwej wdowy był szalenie skomplikowany i wymagający czasu i zaangażowania - co swoją drogą sprawiało, że jakoś dziwnym trafem zazwyczaj uhonorowywane bywały wdowy z rodzin na tyle wykształconych i zamożnych, żeby potrafić obczaić zasady i wiedzieć, jakie procedury są konieczne, a także mieć pod ręką kogoś, kto zajmie się ich załatwianiem. Trzeba wszakże powiedzieć, że wielu ówczesnych intelektualistów zdawało sobie sprawę, że de facto ubogie wdowy wykazywały się większymi przymiotami ducha, ponieważ trudniej im było podejmować tego typu decyzję nie mając po temu środków materialnych. Wdowia cnota to po chińsku 貞節 [贞节] zhēnjié. Początkowo ta zbitka oznaczała wszelkie zasady moralne, przede wszystkim lojalność i panowanie nad własnymi żądzami. Z czasem zaczęła być kojarzona wyłącznie z kobietami i wyłącznie z ascezą seksualną, która była traktowana jak ich obowiązek moralny. Innymi słowy: zostawszy wdową, należało zapomnieć o powtórnym małżeństwie, o kochankach nawet nie wspominając. W momencie największego rozkwitu zwyczaju stawiania paifangów dla cnotliwych kobiet, rozróżniano kilka typów cnoty: oprócz podstawowego 贞节 jest jeszcze 贞寿 czyli połączenie cnotliwości i długowieczności, 贞烈 gotowość oddania życia, by chronić cnotę, 节孝 cnota i posłuszeństwo oraz 节烈 niezłomna cnota (pojęcia nie mam, czym zwykła cnota różniła się od niezłomnej. Może kuszeniem przez przystojnego młodzieńca?). O ile sama idea czystości kobiety nie jest ani właściwa wyłącznie Chinom, ani specjalnie oryginalna, a przede wszystkim można się na nią natknąć już wiele wieków temu, o tyle w tym akurat wydaniu, gdzie nawet urzędnicy państwowi uważali za słuszne mieszanie się do wyborów uczuciowych czy też po prostu życiowych kobiet, jest to wątpliwą zasługą songowskiego neokonfucjanizmu, który objął bodaj wszystkie zasady współżycia społecznego. Wpływ tego sposobu myślenia przetrwał do końca cesarskich Chin i swego czasu wiązał się z wieloma skandalami. 
Zwyczaj cieszył się ogromnym powodzeniem za Mingów i Qingów, jednak wywodzi się z czasów znacznie wcześniejszych. Zalążki wdowiej poniewierki znaleźć można już w Księdze obyczajów. To tam można znaleźć pierwsze sugestie, że wdowcy powinni się żenić powtórnie, a kobiety niech cierpią. Jeszcze gorzej w Biografiach Kobiet Liu Xianga - tu już mamy cały rozdział o cnotliwych i posłusznych kobietach, które absolutnie nie zgadzają się na ponowne zamążpójście, nawet jeśli muszą za to zapłacić życiem. Stawiane były za wzór, jednak można przypuszczać, że wówczas były to jednak odosobnione przypadki. Jeszcze za Tangów chodziło raczej o nagrodzenie cnotliwej kobiety, a nawet ochronę przed wymuszonym ponownym zamążpójściem, które oznaczało utratę kontroli nad majątkiem zmarłego męża, a nie o wymuszanie tej wątpliwej moralności. Wówczas zarówno nabożni synowie, jak i prawi mężczyźni oraz cnotliwe kobiety m.in. zwolnieni byli od podatków. Wszystko jednak zostało wywrócone do góry nogami za Songów. Z wielką mocą powrócił konfucjanizm, a filozofowie, którzy postanowili go przywrócić, traktowali człowieka z całą surowością, na jaką było ich stać. Na przykład Cheng Yi uważał nie tylko, że wdowa "grzeszy" wychodząc powtórnie za mąż, ale i "zaraża grzechem" swego drugiego męża. Mało tego! Temu bałwanowi wydawało się, że lepiej, żeby uboga wdowa zmarła z głodu niż żeby ułożyła sobie życie, jednocześnie tracąc ową cnotę (饿死事小,失节事大 - dosłownie: umrzeć z głodu jest rzeczą małą, stracić cnotę jest rzeczą wielką). Przypomnijmy, że jednocześnie uważano, że mężczyzna powinien koniecznie ożenić się po raz wtóry. Dawne prawa, które pozwalały wdowom zachowywać zarówno posag, jak i wszelkie dobra zgromadzone w trakcie trwania małżeństwa, wydały się songowskim intelektualistom niewłaściwe. Przecież kobieta weszła do rodziny męża; po jego śmierci powinna więc zostać w tej rodzinie, oczywiście z całym majątkiem! Teoretycznie wdowy miały prawo wyjść powtórnie za mąż, jednak zaczęto takie zachowanie stygmatyzować i z biegiem czasu coraz mniej kobiet decydowało się na takie rozwiązanie. Powtórne zamążpójście było tak źle widziane, że decydowały się na nie jednostki bardzo silne i niezależne, jak na przykład słynna poetka Li Qingzhao. Za Yuanów weszły w życie prawa mówiące o tym, że kobieta może wprawdzie robić, co chce, ale pieniądze muszą zostać w rodzinie pierwszego męża. Tym samym wdowy w zasadzie traciły perspektywy małżeńskie - mężczyźni woleli oczywiście posażne panny pierwszej świeżości niż wdowy nie pierwszej młodości, w dodatku bez grosza przy duszy. Z czasem okazało się więc, że summa summarum bardziej im się opłaca pozostać wdowami niż się pchać w objęcia następnego mężczyzny. Wówczas zwyczaj pozostawania w czystości zyskał na popularności, a z czasem kobiety, które wybrały tę drogę zaczęły być poważane i nagradzane. Co ciekawe, za Mingów o takie uhonorowanie nie mogły się ubiegać np. matki czy owdowiałe żony wysokich urzędników, które już wcześniej otrzymały cesarskie papiery potwierdzające ich status. Tłumaczone to było tym, że skoro już i tak była potwierdzona ich... hmmm... nazwijmy to "szlachetność", to nie było potrzeby ogłaszać jej po raz wtóry. Wkrótce tym samym (a może i większym?...) szacunkiem zaczęto obdarzać kobiety, które wybrały śmierć zamiast gwałtu*. Mogły one liczyć na paifangi i kaplice upamiętniające ich cnotliwość. Z drugiej strony młoda, atrakcyjna i płodna wdowa mogła również zostać po prostu... sprzedana następnej rodzinie. Więc pozostawanie we wdowieństwie mogło poniekąd wydawać się sensowną alternatywą, zapewniającą jakąś tam swobodę kobiecie. Mandżurskie władze wspomagały rodziny dające schronienie "cnotliwym wdowom", a ozdobne paifangi były tylko wizualnym potwierdzeniem tego wsparcia. Niestety, zwyczaj uległ wypaczeniu - z czasem przestała być to nagroda dla wdów, które same podjęły decyzję dotyczącą dochowania wiary zmarłemu mężowi, a zaczęto przymuszać wdowy do cnoty i wypierać inne pomysły na to, co kobiecie wolno po śmierci męża. Mało tego, jeśli któraś wdowa nie chciała się dostosować, rodzina, czekająca na wparcie władzy, uznawała czasem, że najlepszym wyjściem będzie samobójstwo takiej wdowy - a to, że umrzeć wdowa nie chciała tak samo, jak nie chciała pozostawać wdową, nikogo nie zdawało się obchodzić. Dopiero krytycy neokonfucjanizmu typu Wang Zhonga (uznawani zresztą długo za aroganckich i niewartych uwagi) mieli czelność stwierdzić, że cała ta wdowia czystość jest bez sensu i niehumanitarna. Za czasów Republiki Chińskiej skodyfikowano przepisy na nowoczesną modłę, cały czas jednak uważając zwyczaj za wart propagowania. Zmienił to Ruch 4 Maja - już wtedy pojawiły się głosy przeciw aranżowanym małżeństwom, obalające przy okazji stare zwyczaje i próbujące dać wolność jednostkom bez względu na stan matrymonialny i status społeczny. Jednak przemiany społeczne i zmiana sposobu myślenia potrzebowały więcej czasu. Dopiero współczesność przyniosła wdowom wyzwolenie: we współczesnym społeczeństwie chińskim zwyczaj szczęśliwie zanikł. 
Pozostało za to powiedzonko o fałszywych, których czyny chwalebne nie są, ale którym wydaje się, że zasługują na słowa najwyższego uznania: dziwka chce paifangu (当了婊子还要立牌坊), które najłatwiej przetłumaczyć na fraszkę Kochanowskiego: 
Jesli nie grzeszysz, jako mi powiadasz, 
Czego się, miła, tak często spowiadasz? 

W Kunmingu nie ostał się żaden paifang czy też kaplica, mamy za to całą ulicę Wdowiej Cnoty! Ciekawe, czy to pamiątka po jakimś zabytku, czy też z dawien dawna pomieszkiwały tu cnotliwe wdowy. Wyobraźnia podsuwa mi grono kobiet mieszkających w kołchozie, codziennie dziękujących niebiosom za to, że nie dość, że narzucony im małżonek już się pożegnał ze światem i mają święty spokój, to jeszcze dostają rentę od państwa...

*W języku chińskim istnieje specjalne określenie na wdowy, które wolały stracić życie niż honor: 烈女 liènǚ, przy czym samo 烈 oznacza oddać życie za sprawę, więc pojawia się też przy męczennikach czy bohaterach wojennych.

2024-11-03

彌勒寺 Świątynia Maitrei

Dawno, dawno temu w Kunmingu istniała świątynia Maitrei, czyli buddy miłości i życzliwości. Do dziś każdy stary Kunmińczyk zapytany o tę świątynię powie, że znajduje się ona tuż za południowozachodnią granicą starego miasta, w zasadzie w centrum. Kiedy jednak faktycznie się tam wybrać, okazuje się, że po świątyni nie ma już dawno ni śladu; pozostała po niej tylko nazwa i park. A żeby było jeszcze ciekawiej, tak naprawdę ta świątynia nie znajdowała się nawet w Kunmingu!
Za czasów dynastii Ming Jezioro Dian było tak szeroko rozlane, że sięgało aż pod Góry Długiego Robaka. Sam Kunming był wtedy niewielkim miastem, otoczonym murami miejskimi w kształcie żółwia, położonym w sumie dość daleko od Jeziora Dian - między jeziorem a Kunmingiem znajdowały się pola uprawne, a dopiero watażka Wu Sangui usprawnił komunikację wodną budując kanał zwany Rzeką Wielkiego Widoku. Oczywiście nad Jeziorem Dian budowano przystanie w rozmaitych wygodnych miejscach; pozostałością po tamtych czasach są nazwy zawierające przystań 渡 w nazwie (przykładem służyć może choćby Stare Miasto Guandu), dawno już wchłonięte przez Kunming. Wokół przystani za to budowały się wioski, a w każdej porządnej wiosce musiało być też miejsce kultu. Właśnie w tamtych czasach w portowej wiosce Badu 摆渡村 zbudowano świątynię, w której stanął ponad sześciometrowy Maitreja, od którego nazwano najpierw świątynię, a potem dla wygody i samą wioskę - 弥勒寺村. Niestety, ani świątynia, ani Maiterja nie przetrwali wojennych zawieruch w połowie XIX wieku. I choć samą świątynię później trzykrotnie odbudowywano, bez posągu nie cieszyła się już dawną popularnością. 
Z czasem wioskę wchłonęło miasto. Podczas niszczenia "czterech starych rzeczy" świątynia zniknęła, a na jej miejscu pojawiły się budynki partyjne (省委办公区). Wiele, wiele lat poświątynne tereny zielone były dotępne jedynie dla wąskiego grona. Obecnie partia ma inne siedziby, a jedyną pamiątką po świątyni jest park, nazywający się po prostu Parkiem Świątyni Maitrei 弥勒寺公园, a także nazwy okolicznych przystanków autobusowych i metra. Smaczkiem jest to, że pozostawiono powstałe w latach pięćdziesiątych partyjne budynki, które wszakże mają obecnie inne przeznaczenie.
Sam park postanowiono uczynić ekologicznym: jest tu niewielka elektrownia słoneczna, dostarczająca prądu obiektom wewnątrz parku, a także mała oczyszczalnia ścieków, dzięki której odzyskuje się wodę do podlewania parkowych roślinek. 
w pawilonach spotykają się muzykanci
Dziś w stare partyjne budynki w parku znów tętnią życiem. Część zamieniła się w herbaciarnie i kawiarnie, część w maleńkie warsztaty rękodzielnicze, a w dużej sali na piętrze odbywają się koncerty, wykłady, targowiska artystyczne i warsztaty muzyczne (ta część zowie się W Maiterei jest muzyka i radość 弥里有乐). Z tego właśnie powodu miałam okazję tam pójść.
po zniszczeniu Nordiki to właśnie tu zamieszkał jeden z moich ulubionych obrazów Johanssona
O ile sam parczek jest tak maleńki, że nie warto się doń wybierać specjalnie, o tyle jako nowa kolebka życia artystycznego zdecydowanie wart jest odwiedzin. Niestety, nie mają żadnej oficjalnej strony internetowej z programem; najlepiej po prostu się tam wybrać i sprawdzać na bieżąco, co się tam dzieje. 
Tutaj więcej fotek przedstawiających ten współczesny dom kultury wraz z artykułem na jego temat.