Czytam sobie eseje Rushdiego i powtarzam sobie, że teraz, gdy umiem już czytać dla przyjemności po angielsku, czas wrócić do jego powieści. Sposób, w jaki operuje on językiem, bardzo mi się podoba, czytanie sprawia mi wielką przyjemność - oczywiście nie tylko ze względu na język, ale również tematykę. Piękne, głęboko humanistyczne eseje. W każdym mogę znaleźć coś dla siebie, ale chyba najbardziej zapadają mi w pamięć te, w których Rushdie porusza tematykę wielokulturowości i emigracji.
There are four roots of the self: language, place, community, custom. But in our age, the great age of migration, many of us have at least one of these roots pulled up. We move away from the place we know, away from the community that knows us, to a place where the customs are different and, perhaps, the most commonly spoken language is one we do not know, or if we speak it, we speak it badly and cannot express in it the subtleties of what we think and who we are. [...]
The migrant too is at first a tree standing without roots, trying not to fall. Migration is an existential act, stripping us of our defenses, mercilessly exposing us to a world that understands us badly, if at all: as if the earth were stripped of its atmosphere and the sun were to bear down upon it in all its pitiless force.
Tak właśnie. Nadal nie każdy temat, który śmiem poruszyć i po którym poruszam się sprawnie w języku ojczystym, jest dla mnie dostępny po chińsku, a już na pewno nie na takim samym poziomie. Ja nie mam wyszarpanego jednego korzenia, a wszystkie. I choć przyswoiłam w wielkim stopniu język, a także kulturę, choć kocham miejsce, w którym mieszkam, choć mam tu swoją społeczność, a na odległość klawiatury mam też inne, opuszczone przeze mnie fizycznie społeczności, to jednak nie ma co porównywać łatwości wzrastania i rozwoju w miejscu pierwotnym do wysiłku, jakim jest zapuszczenie korzeni w obcej glebie. To, że uczyniłam to na własne życzenie, zmienia tu niewiele, może tylko sprawia, że chętnie poddałam się akulturacji. Jestem rośliną zawleczoną, nieinwazyjną może, ale jednak - obcą. Stworzyłam tu sobie, z nieocenioną pomocą ZB, małą szklarnię, w której jest nam dobrze - ale świat widzi tylko to, czy rozkwitam, a nie to, jak walczyłam o to, by się zdołać przyjąć w obcej ziemi. Rushdie doskonale to rozumie, bo sam jest wychowankiem kultury indyjskiej i brytyjskiej, które są sobie równie obce, jak polska i chińska.
Jeśli pragniecie pożywki dla mózgu i serca, jeśli lubicie dywagacje o kulturze i literaturze - serdecznie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.