Dzisiejszy post jest częścią projektu językowego Klubu Polek na Obczyźnie, do którego od kilku chwil należę. Z ciekawością czytam posty innych klubowiczek - inne kraje, inne osobowości, inne doświadczenia. Niejednego można się dowiedzieć :) Tym razem opowiem o najnowszym kuriozum językowym, jakie mi się przydarzyło ;)
O tym, jak się uczyć chińskiego i jaki jest on trudny, napisano tomiszcza. To, że „to dla mnie chińszczyzna” = „to dla mnie czarna magia”, chyba najlepiej świadczy o stosunku do tego języka. Mnie chiński pociągnął za sobą przypadkiem – nie interesowałam się wcześniej Azją, a już Chinami w szczególności. Pojechałam jednak na Tajwan i poniekąd z konieczności „naumiałam” się oficjalnej wersji języka, czyli mandaryńskiego. Potem poszłam na studia dalekowschodnie i Azja stała się moim zawodem, a później całym życiem. A może najpierw stała się całym życiem?... W każdym razie uzbrojona w dyplom „magistra od Dalekiego Wschodu”, z bagażem doświadczeń nauczycielki języka chińskiego i tłumacza, pojechałam do Yunnanu, wysuniętej najdalej na południowy zachód, najbardziej oddalonej od „cywilizacji” (jeśli przez cywilizację rozumiemy wysoko rozwinięte miasta typu Pekin, Szanghaj czy Hongkong) prowincji Chin. Wsiadłam do taksówki i... umarłam. Tak mi się w każdym razie wydawało, kiedy nie zrozumiałam ani słowa z tego, co do mnie krzyczał taksówkarz.
Ja wiem, że w wielu krajach są dialekty i wiem, że bywają dialekty tak różne od mowy powszechnej jak kaszubski od polskiego. Ale zazwyczaj jest jednak tak, że swoim dialektem rozmawiamy z ziomkami, a do obcych mówimy w języku, który oni rozumieją, prawda? W Chinach nikt się nie certoli. Po równi dlatego, że skoro tu przyjechałeś, to się naucz mówić po naszemu, dlatego, że dialekt jest bardziej „lubiany” niż sztywny mandaryński, jak i dlatego, że bardzo dużo ludzi, zwłaszcza w prowincjach „dalekich od cywilizacji” po prostu nie zna poprawnej wersji swojego języka... ekhm... ojczystego, albo zna go w stopniu niewystarczającym. Oglądają telewizję, słuchają radia, więc rozumieją, gdy się do nich tak mówi. Ba, czasem odpowiadając są głęboko wewnętrznie przekonani, że mówią tak samo, jak telewizor i jak rozmówca...
Mnie, świeżo do Yunnanu przybyłej, pozostawało wsłuchiwać się uważnie i powoli wychwytywać lokalne naleciałości językowe. Okazywało się na przykład, że w lokalnym dialekcie „sz” i „s” to właściwie to samo, tak jak „cz” i „c”. Że „ng” może zostać zastąpione „n”. Że „n” z kolei wymawiają jak „l”. Geniusz by zwariował...
Nauczyłam się rozumieć, choć nie nauczyłam się mówić w tym dialekcie. Potem wyszłam za mąż za rodowitego Yunnańczyka, więc przywykłam jeszcze bardziej. A potem dostaliśmy propozycję nagrania reklamy po chińsku-mandaryńsku. I wtedy nagle się okazało, że wprawdzie wyszłam za native speakera, ale nie potrafi się on nauczyć dwuminutowego tekstu reklamowego i strzela byki większe niż obcokrajowiec. Byki w wymowie, oczywiście...
Chiński jest trudny. Idiomy, wymowa, krzaczki. Ale nie traćcie ducha: większość Chińczyków również kiepsko włada chińskim – mandaryńskim...
Podziwiam. Dla mnie chiński jest językiem z kosmosu, niemożliwym do nauczenia :)
OdpowiedzUsuńDla mojego męża jak widać też...
UsuńZnam ten bol ☺. Pierwszy raz na Tajwanie znalazlam sie po drugim roku studiow sinologicznych i zdawalam sobie sprawe, ze chinski znam kiepsko, ale nie spodziewalam sie, ze niczego nie bede rozumiec. A tak wlasnie sie stalo. Dopiero po kilku tygodniach ktos mnie uswiadomil, ze w miescie, w ktorym mieszkalam wiekszosc osob mowi zupelnie innym jezykiem - Hakka. Poczulam sie ciut lepiej. �� Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńA, tak, pamiętam z Tajwanu audycje radiowe w Hakka :) Niektóre dialekty Yunnanu są równie odległe od mandaryńskiego...
UsuńAle miło do Ciebie trafić! Jakiś wiosenny klimat powiał! I musze teraz przebrną przez Twój blog! ;-) a jest tego sporo!!
OdpowiedzUsuńO, następna czytelniczka! Wspaniale! Proszę się nie martwić, im dalej w tył, tym postów jest mniej, bo kiedyś miałam zdecydowanie mniej wolnego czasu ;)
Usuńfascynująca notka .. podziwiam, że nauczyłaś się mandaryńskiego i tak dobrze sobie dajesz radę w tak odległym kraju i kulturze ...
OdpowiedzUsuńjestem informatykiem i pracuję w Stanach z bardzo wielu Chińczykami, którzy przybyli tu na studia i już nie powrócili do Chin .. po jakimiś czasie jadą w odwiedziny albo rodzina ich odwiedza .. myślę, że w większości są z nadmorskiej części Chin . .bardzo zdolni i pracowici ludzie .. pomimo dosyć ciężkiego akcentu dają sobie tutaj w Stanach doskonale radę a ich dzieci są zawsze najlepszymi uczniami w szkołach :^) .. rodzice im nie popuszczą .;^)
bardzo ciepło pozdrawiam wiosennie
Och, mandaryńskiego będę się uczyć do końca życia. Codziennie atakują me uszy nowe słowa, nowe idiomy, nowe sposoby wyrażania myśli. Jednak mąż-Chińczyk dużo ułatwia - dlatego też daję sobie teraz radę lepiej, niż na samym początku ;)
UsuńCo do chińskich rodziców - oni chyba dokądkolwiek pojadą, kładą duży nacisk na tresurę... pardon, wychowanie swoich dzieci :)
Kunming odpozdrawia, u nas już ponad 20 stopni :)
Będę częściej wpadać! Fajniuśku tu u Ciebie, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki :)
Usuń