Chiny są drugim co do wielkości rynkiem towarów luksusowych na świecie. Jednocześnie towary luksusowe to tylko 30% wszystkich towarów, które Chińczycy kupują. Czyli de facto siła nabywcza towarów luksusowych w Chinach nie jest wcale tak wielka, ba, jest za mała. Dlaczego? Po pierwsze: Chińczycy (jako naród) są biedni, mało zarabiają. Po drugie, ceny są za wysokie.
Dlaczego zarobki są tak niskie?
Weźmy wszystkie zarobki w danym państwie i podzielmy je przez PKB, a potem porównajmy wyniki. Najlepiej jest na Zachodzie, w Japonii, Australii i Kanadzie. Jeszcze Argentyna i Meksyk się jakoś trzymają, potem Filipiny i Tajlandia, Iran, Turcja... Gdzie w tym wszystkim są Chiny?
Cóż. Na szarym końcu.
No a średnia pensja? W Niemczech najwyższa, za godzinę średnio 30 dolarów. Chiny są nawet za Tajlandią (2$/h), z niecałym dolarem za godzinę. Żeby nadrobić ten ewidentny brak, wygrywamy w innej dziedzinie: czasu pracy. Rocznie musimy przepracować 2200 godzin. W takich Stanach na przykład pracują zaledwie 1610 godzin rocznie, ale i tak są pracusiami w porównaniu z choćby Holandią, w której rocznie trzeba pracować zaledwie 1389 godzin.
Tak więc chińscy robotnicy zarabiają najmniej na świecie, a jednocześnie najwięcej na świecie pracują.
Następna kwestia: wytwarzać musimy tanio (inaczej wielkie firmy zabiorą się z Chin i pójdą gdzieś, gdzie jest tańsza siła robocza, zabierając milionom ludzi pracę), ale kupować produkty musimy drogo - bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie tanio sprzedawać, jeśli może drogo. Mówiąc jeszcze dosadniej: dlaczego wielkie firmy jeszcze w Chinach siedzą? Bo niszczymy środowisko, marnujemy zasoby i eksploatujemy do granic siłę roboczą. Na życzenie Zachodu niszczymy samych siebie - tym skuteczniej, im bardziej jesteśmy "nowocześni", "otwarci", "przedsiębiorczy". Naszymi zasobami, naturalnymi i ludzkimi, bogaci się Zachód.
Kolejna rzecz: zamiast się naprawdę bogacić i rozwijać, naprawiamy mosty i drogi - co, owszem, daje pracę tysiącom ludzi, ale tak naprawdę nie poprawia ich sytuacji ani odrobinę; jest wręcz marnowaniem potencjału. Jednocześnie pogłębiają się coraz szybciej różnice między bogatymi a biednymi, co zawsze pogłębia konflikty społeczne.
Następnym problemem są ceny, absolutnie niewspółmierne do zarobków. W Stanach bilet do kina to 1/400 przeciętnych zarobków, w Korei - 1/350. W Chinach - 1/20. Tak przeliczając, bilet kinowy jest w Chinach dwudziestokrotnie droższy niż w Stanach. Tak samo, garnitur od Armaniego to 30 tysięcy yuanów - w Stanach taki sam garnitur jest o połowę tańszy, choć przecież przeciętne zarobki są tam dużo wyższe! Nowa Nokia w Chinach kosztuje 300$,a w Stanach 85$. Ale mniejsza o te drobiazgi, pomówmy o cenach mieszkań. W takim Pekinie są podobne do cen tokijskich - a zarobki przeciętnego mieszkańca Pekinu to przecież 1/10 zarobków tokijczyka. Pomyślcie: w Stanach można zarobić 4000$ miesięcznie, kawa kosztuje 1&, za 500$ można kupić niezły komputer, a wystarczy 50$ żeby zaprosić kilkoro przyjaciół na obiad. O takim życiu przeciętny Chińczyk może tylko pomarzyć - a przecież dla Amerykanów to normalka.
Trzeba więc zapytać: dlaczego nasz czas pracy jest od ichniego dłuższy, a jednocześnie życie o tyle cięższe? No właśnie dlatego, że poza życiowymi koniecznościami typu ryż, wieprzowina itd., cała reszta "luksusowych" produktów jest po prostu od ichnich droższa.
Jednocześnie nasze zasobne państwo na własne życzenie marnuje zasoby. Budują setki kilometrów autostrad, które stoją puste. Coż z tego, że wydane pieniądze, że autostrada, że ludzie mieli pracę? Jedyną drogą jest wspomaganie przedsiębiorczości własnych obywateli. Pieniądz rodzi pieniądz. Trzeba dać pieniądze ludziom, ułatwić im zakładanie firm. Będą zarabiać i inwestować, żeby zarabiać więcej, a gdy zarobią więcej, znów inwestować, bo chęć i możliwość wysokich zarobków będzie ich prowadzić. A za ich inwestycjami będzie rosła konsumpcja i ogólny dobrobyt.
Podniesienie zarobków przy jednoczesnym obniżeniu cen to jedyna możliwość, by ludzie żyli i pracowali w szczęściu i spokoju, by spokojnie wiązali koniec z końcem.
(na podstawie tekstu: Dlaczego nasze życie jest takie trudne? 我们的日子为什么这么难? z dnia 15 października 2012 roku)
Urodzony na Tajwanie Larry Hsien Ping Lang to jeden z niewielu ekonomistów, którego lubi mój Pan i Władca. Wykładający na Chińskim Uniwersytecie w Hongkongu Lang często krytykuje politykę i gospodarkę - wsławił się stwierdzeniem, że "w ciągu 5000 lat swej historii chińskie społeczeństwo nie było nigdy tak zepsute jak teraz", przy okazji obnażając głupotę i niekompetencję czołowych "geniuszy" od wszystkiego w chińskim rządzie. Dlatego chińscy spece mówią, że brak mu logiki i wiedzy, o dobrym wychowaniu nie wspominając.
Problem w tym, że większość jego przewidywań się sprawdza, a wytłumaczone na chłopski rozum zawiłości gospodarcze stają się przejrzyste i ciężko się do nich przyczepić. Dlatego Chińczycy, którzy nie wierzą w odgórne pienia o wspaniałości chińskiej gospodarki często i z lubością go cytują, narzekając na brak kontaktu z rzeczywistością chińskiej "góry"...
"Siła nabywcza towarów luksusowych"? To w Chinach nadal funkcjonuje barter? :)
OdpowiedzUsuńniezręcznie się wyraziłam; jednocześnie nie bardzo wiem, jak zmienić, żeby było dobrze i oddawało sens. Jakiś pomysł?
OdpowiedzUsuń