六月六啃梨核,七月七桃梨甜如蜜 (szóstego dnia szóstego miesiąca gryziemy pestki, siódmego dnia siódmego miesiąca brzoskwinie i gruszki słodkie są jak miód) – to powiedzenie starych kunmińczyków do dziś nie traci na aktualności, pokazując bardzo dokładnie, kiedy można znaleźć dojrzałe owoce. W tamtych czasach, choć pierwsze gruszki trafiały na targi w okolicach szóstego miesiąca księżycowego (lipiec-początek sierpnia), jednak dopiero miesiąc później następował prawdziwy wysyp. W Kunmingu zaś tymi najpopularniejszymi i najliczniejszymi owocami były właśnie brzoskwinie i gruszki. Wśród setek odmian gruszek najulubieńszymi były gruszki pochodniowe (火把梨), wielkie żółte gruszki (大黄梨), gruszki wschodniomorskie (海東梨) i gruszki perłowe (寶珠梨), przy czym te ostatnie, uprawiane w miasteczku Trybutowym - Chenggongu 呈貢, były zdecydowanie najsławniejsze. Podobno wyhodował je dawnymi czasy mnich o imieniu Perła i stąd ta nazwa.
Nie dziwię się wcale, że cieszą się taką popularnością. Sama je kocham nad życie i od momentu pojawienia się ich na rynku aż do ostatnich biednych sztuk pożeram codziennie. Mały wieczorny rytuał: jakoś dwie-trzy godziny przed pójściem spać, kiedy ZB ogląda wiadomości, a ja fejsbukuję albo skajpuję, ZB siedząc w salonie obiera dla mnie gruszkę lub dwie i kroi na malutkie kąski, po czym przynosi na talerzyku wraz z widelczykiem deserowym. Sam zjada tylko ogryzki, biedak... Rozkoszujemy się ich smakiem: są bardzo soczyste i delikatne, a po przekrojeniu skórki wydobywa się z nich delikatnie miodowy aromat.
Dawnymi czasy chłopi specjalnie zostawiali ten typ na drzewach aż do momentu zżółknięcia skórki, gdy były tak dojrzałe, że sok z nich kapał i tak wielkie jak miseczki do ryżu. W Kunmingu zaczynały pojawiać się w okolicy Święta Środka Jesieni, droższe od innych, ale chętnie kupowane jako prezent środkowojesienny.
Dla prawdziwych Kunmińczyków nadejście pory brzoskwiń i gruszek po dziś dzień oznacza jedno: trzeba wybrać się do sadów w Chenggongu, żeby zbierać gruszki. Dawniej śpiewano o tym pieśni; dziś, chociaż w każdym sklepie owocowym można dostać te owoce, i to jak rok długi, młodzi i starzy całymi rodzinami wybierają się do ogrodów na rwanie. Tak samo jest zresztą w kwietniu z wiśniami i w zimie z truskawkami – a ilość ludzi spieszących, by własnymi dłońmi pozrywać soczyste i świeże owoce jest wprost niewyobrażalna. W Polsce czasem tak wygląda grzybobranie – więcej ludzi, niż grzybów, a i tak wszyscy się cieszą. Różnica polega na tym, że za każdy zebrany kilogram w Chinach się słono płaci właścicielowi ogrodu...
Wróćmy do dawnego Kunmingu.
Nie kursowały jeszcze wtedy regularne autobusy do Chenggongu, a tym bardziej metro, które sprawiło, że Chenggong stał się de facto częścią Kunmingu, więc trzeba się było wybrać pociągiem. Przy wejściu do ogrodu każdy płacił 20 groszy i to dawało mu prawo zrywać i jeść prosto z drzew ile wlezie. Nie można jednak było owoców wynieść, trzeba było wszystkie spożyć na miejscu. Niedozwolone też było marnowanie typu ugryzienie kilku kęsów i porzucenie owocu. Oczywiście, najbardziej cieszyły się z takiej akcji dzieciaki – choć przecież to właśnie one nie były w stanie zjeść zbyt dużo. Pamiętam, jak kiedyś na Węgrzech poszliśmy do takiego sadu brzoskwiniowego – też można było zjeść na miejscu dowolną ilość, pod warunkiem, że się przynajmniej 2,5 kilo kupiło. Problem w tym, że gdyśmy się już obżarli brzoskwiniami w sadzie, wszyscy dostawali mdłości na sam widok brzoskwiń, które potem spokojnie sobie zgniły w naszych pokojach...
Innym typem ukochanej przez Kunmińczyków gruszki była gruszka krucza 烏梨, której skórka, jak pewnie sobie wyobrażacie, była czarna. Ba, nie tylko skórka – również miąższ był czarnawy. A jednak w smaku była bardzo słodka - kolor tych gruszek nie był bowiem naturalny – były to po prostu lekko sfermentowane gruszki wschodniomorskie, słodkie i alkoholowe.
Można też było natrafić na gruszki gotowane – ponacinane, gotowane bez dodatków, były tak słodkie, że skórka ich stawała się lepka. Na oba te typy nie zdarzyło mi się trafić, choć słyszałam, że znów zaczęły się pojawiać.
Nie żałuję ich braku. Udało mi się trafić na dobry czas, kiedy gruszki perłowe z Chenggongu zaczęły znowu być smaczne. Kilka lat temu ludziska narzekali, że teraz te gruszki to, panie, pestek więcej niż miąższu, a miąższ, tfu, cholera, to jakby się piasek gryzło. Poniekąd mieli rację: trudne lata rewolucji kulturalnej, maoistowskiego szału itd. spowodowały, że nie było komu zadbać o jakość gatunku. Po pierwsze, gatunki się starzeją – jeśli się nie szczepi, nie żeni z innymi, po jakimś czasie słabną i przestają być tak wspaniałe. Po drugie, zaczęto je przedwcześnie sprzedawać – a głupi ludzie je kupowali – smak jednak nie mógł dorównać prawdziwie dojrzałym gruszkom. I tak w Kunmingu, dawniej sławnym gruszkami, zaczęły się pojawiać importowane gruszki z północy – a to perfumowe (香水梨), a to kacze (鴨梨), wypierając gruszki rodzime. Kilka ostatnich lat to próby przywrócenia kunmińskim gruszkom należnej im pozycji – szczepienie, właściwa opieka, zrywanie w dobrym czasie. Są pyszne – nawet jeśli starzy kunmińczycy twierdzą, że to nie to samo...
Dlatego tak się wzruszyłam i ucieszyłam, gdy świekr wręczył mi siatkę pełną prawdziwych gruszek perłowych z Chenggongu, które własnoręcznie zrywał w sadzie przyjaciela, specjalnie dla mnie.
O, gruszko z Chenggongu, towarzysz mi aż do późnej jesieni, a niestraszne mi będą kunmińskie deszcze i mrozy!
Jak będę się kiedyś wybierać do Chin, to już wiem kiedy najlepiej ;) a swoją drogą u nas też są pewne prawidła kiedy co powinno się zbierać. Np. ogórki podobno maja wszystko co trzeba dopiero po 15 sierpnia, jeśli wcześniej się je kisi powinno się dodać prócz soli łyżkę cukru. Marchew najlepsza i najsłodsza po 15 września. A sierpniowe jajka można przechowywać w pszenicy nawet przez rok....
OdpowiedzUsuńNarobiłas mi smaka na te gruszki - uwielbiam!!!/Kacza
:) Oczywiście, że się będziesz wybierać :) I o każdej porze roku coś fajnego się znajdzie :)
OdpowiedzUsuń