Spaceruję sobie we wspaniałym, choć jednodniowym, hubejskim słońcu, wracając z Przymościa do Skrzyżowania. Fotografuję wszystko, co widzę, tak bardzo się cieszę tym, że mleczna mgła ustąpiła jesiennym barwom. Kocham słońce, kocham je nieprzytomnie, nie mogę bez niego żyć, a bogactwo kolorów, które nagle odkryłam na hubejskiej wsi, sprawia, że jestem szczęśliwa i nawet nie bardzo tęsknię za ZB.
Idę, mijają mnie dzieci wracające ze szkoły; ja sama mijam suszarnie tytoniu i skutery, wypadające z drogi na mój widok.
Wzruszający widok: staruszka z wnuczką, pielące ogródek, pogrążone w rozmowie. Nawet z drogi słychać ciche śmiechy.
Kurczę, dziewczę spojrzało, nie mogę nadal bezczelnie strzelać fotek. Słyszę rozmowę:
-Babciu, babciu, popatrz, tam jest obcokrajowiec!
Babcia nawet się nie odwróciła, metodycznie składa listki i opiernicza wnusię:
-Obcokrajowiec, nie obcokrajowiec, nie wypada się tak gapić i krzyczeć na jego widok.
Dziewczę się spłoniło, a babcia kontynuuje lekcję wychowawczą:
-Gości trzeba pozdrowić, żeby dobrze się u nas czuli.
I odwraca się do mnie, szczerząc się w bezzębnym uśmiechu. Już przygotowana na pytanie, czy już dzisiaj jadłam, najpopularniejszą formę pozdrowienia w Chinach, kiedy zabija mnie pytanie dokąd idę. Zapomniałam, w tym zapomnianym przez ludzi skrawku kraju to właśnie jest standardowe pozdrowienie. W sumie nie jest to dziwne: ludzie tutaj całymi dniami siedzą u siebie, nie chodzą na spacery ot tak, zawsze muszą mieć cel - idą na pole albo z niego wracają. Idą na targ albo do sąsiada. Idą odebrać dziecko ze szkoły albo do baru. Pytanie "dokąd idziesz?" jest najłatwiejszą kotwicą dla rozmowy.
Odpowiadam zgodnie z prawdą, że idę do Skrzyżowania. Staruszka z miłym uśmiechem mówi, że to jeszcze daleko i czy nie jestem aby głodna tudzież spragniona.
Oniemiałam. Serio. Mieszkam w Chinach już tyle lat i po rozmaitych wsiach się włóczyłam, ale tego typu zaproszenia nigdy dotąd się nie doczekałam. Czyli są jeszcze tacy ludzie, dla których gość w dom - Budda w dom!
Dziewczę sądziło chyba, że nie zrozumiałam, bo powtórzyło słowa babci w dość starannym mandaryńskim. Tak, zapomniałam powiedzieć - staruszka władała tylko lokalnym dialektem, z którego, na szczęście, jestem już w stanie sporo zrozumieć.
Uśmiecham się całą sobą, gdy mówię, że jest coraz później i niestety muszę już wracać, ale jeśli kiedyś jeszcze będę w okolicy, chętnie skorzystam z zaproszenia. Babcia pokazuje solidny dom tuż przy drodze.
-To nasz dom. Zawsze będziesz mile widziana.
Byłam w Hubei zaledwie trzy tygodnie, tę wioskę odwiedziłam tylko raz. I chociaż wróciłam do Kunmingu już kwartał temu, jakaś cząstka mojego serca została właśnie w tej malutkiej hubejskiej wioseczce...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Banqiao 板橋. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Banqiao 板橋. Pokaż wszystkie posty
2014-01-27
2013-10-29
Przymoście 板橋
Kilka wsi od Skrzyżowania, ujrzałam prześliczny krajobraz. W tajemnicy przed szefostwem postanowiłam się tam wybrać w dzień wolny od tłumaczenia. Przygotowałam odziedziczony po Marcie plecaczek, termosik od męża, kundelka od Kai i wio! Już podążam pięknym, jesiennym szlakiem górskim.
Okazało się, że urokliwych miejsc mam po drodze sporo; na dobrą sprawę mogłabym znaleźć inny kamulec do ułożenia się w słońcu i żmijkowania. Stwierdziłam jednak, że żal marnować słońce na siedzenie, skoro mogę połazić.
Tak właśnie doszłam do tego miejsca:
Cudne, prawda? Ukryty w zieleni kamienny mostek, przerzucony nad skrzącym potokiem; wokół pola ryżowe i drewniane chałupy. Czułam się trochę jak w Beskidach; szczegóły krajobrazu cokolwiek inne, ale nastrój podobny.
Ujrzałam przy moście dziadka myjącego krowę. Podprowadził ją do strumienia i chlus! Moim zdaniem po kąpieli wyglądała jeszcze gorzej niż przed nią, ale to przecież nie moja sprawa. Wyciągam aparat i już, już chcę pstryknąć dziadkowi fotę z ukrycia, gdy on mnie dostrzega, rozciąga usta w bezzębnym uśmiechu i pyta, dokąd idę. Odłożyłam z żalem aparat. Nie mogę go traktować jak obiektu, skoro zaczął ze mną rozmawiać, prawda? Odpowiadam zgodnie z prawdą, że to właśnie mostek jest moim celem.
I wtedy dziadek zaczął opowiadać. Wylała się zeń rzeka informacji: że mostek ma 150 lat, że powstał jeszcze za "starego społeczeństwa" (czyli za czasów cesarskich) po to, żeby ujarzmić smoka.
Smoki to w tradycji chińskiej panowie wody. Wspominałam o smoczych stawach i innych takich, prawda? Strumyczek wijący się pod mostem nie wygląda wprawdzie na specjalnie groźny, ale to dlatego, że teraz jest pora sucha. Zwróćcie uwagę, jak duży i wysoki jest nasz kamienny most. Zapewne w ulewne deszcze miał strumień tendencje do zalewania pól i domostw. Trzeba było tego złośliwego smoka ujarzmić, stawiając most. "Popatrz - mówi dziadek - tutaj jest jego głowa, a tutaj ogon". Tutejszy dialekt rozumiem najwyżej w czterdziestu procentach, ale gestykulacja dziadunia nie pozostawiała żadnych wątpliwości.
Od tego mostku, który z jednej strony położony jest na brzegu pola ryżowego, a z drugiej strony dochodzi do skarpy, pochodzi nazwa wioski - Banqiao. Na własny użytek nazwałam wioskę Przymościem; okazało się, że wprawdzie wszyscy okoliczni wieśniacy wiedzą, że taka wioska istnieje, ale nie mają pojęcia, że tam faktycznie jest most. Miałam szczęście, trafiwszy na dziadka, którego rodzina mieszka przy moście od pokoleń i który akurat cokolwiek o moście wiedział.
Ze wszystkich miejsc w okolicy chyba to jest właśnie jedyne, które mogłabym sobie wyobrazić jako moje miejsce na ziemi...
Okazało się, że urokliwych miejsc mam po drodze sporo; na dobrą sprawę mogłabym znaleźć inny kamulec do ułożenia się w słońcu i żmijkowania. Stwierdziłam jednak, że żal marnować słońce na siedzenie, skoro mogę połazić.
Tak właśnie doszłam do tego miejsca:
Cudne, prawda? Ukryty w zieleni kamienny mostek, przerzucony nad skrzącym potokiem; wokół pola ryżowe i drewniane chałupy. Czułam się trochę jak w Beskidach; szczegóły krajobrazu cokolwiek inne, ale nastrój podobny.
Ujrzałam przy moście dziadka myjącego krowę. Podprowadził ją do strumienia i chlus! Moim zdaniem po kąpieli wyglądała jeszcze gorzej niż przed nią, ale to przecież nie moja sprawa. Wyciągam aparat i już, już chcę pstryknąć dziadkowi fotę z ukrycia, gdy on mnie dostrzega, rozciąga usta w bezzębnym uśmiechu i pyta, dokąd idę. Odłożyłam z żalem aparat. Nie mogę go traktować jak obiektu, skoro zaczął ze mną rozmawiać, prawda? Odpowiadam zgodnie z prawdą, że to właśnie mostek jest moim celem.
I wtedy dziadek zaczął opowiadać. Wylała się zeń rzeka informacji: że mostek ma 150 lat, że powstał jeszcze za "starego społeczeństwa" (czyli za czasów cesarskich) po to, żeby ujarzmić smoka.
Smoki to w tradycji chińskiej panowie wody. Wspominałam o smoczych stawach i innych takich, prawda? Strumyczek wijący się pod mostem nie wygląda wprawdzie na specjalnie groźny, ale to dlatego, że teraz jest pora sucha. Zwróćcie uwagę, jak duży i wysoki jest nasz kamienny most. Zapewne w ulewne deszcze miał strumień tendencje do zalewania pól i domostw. Trzeba było tego złośliwego smoka ujarzmić, stawiając most. "Popatrz - mówi dziadek - tutaj jest jego głowa, a tutaj ogon". Tutejszy dialekt rozumiem najwyżej w czterdziestu procentach, ale gestykulacja dziadunia nie pozostawiała żadnych wątpliwości.
Od tego mostku, który z jednej strony położony jest na brzegu pola ryżowego, a z drugiej strony dochodzi do skarpy, pochodzi nazwa wioski - Banqiao. Na własny użytek nazwałam wioskę Przymościem; okazało się, że wprawdzie wszyscy okoliczni wieśniacy wiedzą, że taka wioska istnieje, ale nie mają pojęcia, że tam faktycznie jest most. Miałam szczęście, trafiwszy na dziadka, którego rodzina mieszka przy moście od pokoleń i który akurat cokolwiek o moście wiedział.
Ze wszystkich miejsc w okolicy chyba to jest właśnie jedyne, które mogłabym sobie wyobrazić jako moje miejsce na ziemi...
Subskrybuj:
Posty (Atom)