2018-09-18

różnorodność językowa Yunnanu

Każdego roku we wrześniu blogerzy językowi i kulturowi organizują Miesiąc Języków. Codziennie o dziesiątej rano ukazują się wpisy związane z językami; w tym roku z szeroko pojętą różnorodnością językową - mniejszościami językowymi, dialektami itp. Pełny harmonogram znajdziecie tutaj, a ja odsyłam Was do wczorajszego wpisu na Po Prostu Włoski o różnicach między włoskimi dialektami oraz na zapraszam na jutrzejszy wpis na Francuskich i innych notatkach Niki o słówkach rodem z Brukseli. Zachęcam Was również do przeczytania moich wpisów z poprzednich edycji akcji. Znajdziecie je tutaj, pod etykietą "Miesiąc Języków". Ja tymczasem piszę dziś dla Was oczywiście o moim ukochanym Yunnanie.

Yunnan to mieszanka wielokulturowa, wieloetniczna, wielojęzyczna. Mieszka tu prawie połowa grup etnicznych całych wielkich Chin, a łączna liczba mieszkańców uznanych za mniejszości to ponad sto czterdzieści milionów, czyli około jedna trzecia mieszkańców prowincji. Z dwudziestu sześciu grup etnicznych zamieszkujących Yunnan tylko cztery uważają język mandaryński za ojczysty, przy czym należy tu zauważyć, że niekoniecznie mowa tu o standardowym mandaryńskim, jaki słychać w głównych kanałach telewizyjnych i radiowych. O tym jednak później. Wróćmy do grup etnicznych. Mandaryńskim posługują się z założenia cztery grupy etniczne Yunnanu: Hanowie, muzułmanie Hui, Mandżurowie i Shui. Pozostałe grupy etniczne w teorii mają po jednym języku; w praktyce niektóre z nich są tak różnorodne, że poszczególne "plemiona" nie potrafią się z sobą dogadać. Mój ulubiony przykład to grupa etniczna Jingpo, która posługuje się łącznie przynajmniej pięcioma językami, czasem tak odległymi, że zaledwie połowa słów się zgadza. Czyli mniej niż w takim czeskim ze słowackim. Jeszcze gorsi są Yao, którzy mówią dziesięcioma językami, przy czym przynajmniej dla części ojczystym językiem jest... mandaryński. To nie wszystko! Część ludów Yunnanu nie doczekała się uznania przez władze za osobne grupy etniczne, zostały tylko "wpasowane" na siłę do innych grup etnicznych, stąd i ich języki są traktowane w najlepszym razie jak dialekty - jest tak na przykład w przypadku ludu Khmu.
Mamy więc języki austroazjatyckie, sinickie i tybeto-birmańskie, dalej podzielone na rodziny tybeto-birmańską, mon-khmerską, hmong-mien i dajską, a one są podzielone już na poszczególne języki, które również mogą być (i zazwyczaj są) wewnętrznie podzielone. Te z grupy sinickiej wyróżniają się tonami, przy czym najmniejsza ich liczba to dwa, a największa - ponoć dwanaście (osobiście nie wierzę w wymawianie tej samej sylaby na dwanaście sposobów, ale może to tylko kwestia braku wystarczającej wyobraźni muzycznej... tfu, językowej). Dodatkowym utrudnieniem jest to, że również długość danej sylaby może mieć znaczenie. W niektórych językach znaczenie słów może zależeć nawet od użycia buczenia (tzw. vocal fry). Z kolei języki austroazjatyckie - południowe - mają dużo bardziej od języków sinickich rozbudowaną grupę spółgłosek, dla etnicznych Chińczyków w ogóle niewymawialnych bez dłuuugich ćwiczeń, przy czym niektóre z tych języków DODATKOWO mają jeszcze tony...
Do niektórych z tych języków dołączone jest gratis odmienne od chińskiego pismo. Pięć typów pisma dajskiego, cztery typy pisma Naxi, Lisu piszą na trzy sposoby, przy czym dwa wymyślone przez Europejczyków (szerzących Słowo misjonarzy), Yi mają dwa typy pisma itd. Większość typów pisma już prawie zanikła (sinizacja), ale potem nastała era smartfonów i fantastycznych czcionek tudzież programów graficznych. Dla niektórych młodych Yi czy Naxi umiejętność napisania wiadomości "po swojemu" to powód do dumy. Ciężko powiedzieć, czy wystarczy im determinacji, by naprawdę na dłuższą metę pisać tymi dziwnymi typami pisma, w których brakuje jednak wielu nowoczesnych słów, czy też chińskie znaki ostatecznie wyprą pismo rodzime.
No dobrze. Wiemy już, że języków i dialektów jest dużo i że są bardzo mocno zróżnicowane. Jak to się ma do ich używania? W zależności od regionu, liczebności użytkowników danego języka, warunków ich życia, miejsca zamieszkania itd. użytkownicy dzielą się na:
  • użytkowników jednego języka ojczystego - w małych wioseczkach, do których nadal nie prowadzą asfaltowe drogi, tylko część mieszkańców włada "mową powszechną" w postaci mandaryńskiego - są to przede wszystkim uczniowie, urzędnicy, a także importowani robotnicy bądź wojskowi. Tu trzeba zaznaczyć, że choć teoretycznie od lat '50 XX wieku szkoła podstawowa jest dla wszystkich obowiązkowa, a w niej przecież naucza się mandaryńskiego, w praktyce bywa różnie. Osobiście poznałam jedynego nauczyciela pewnej wiejskiej szkoły, który bał się przy mnie odezwać, bo mówiłam po mandaryńsku lepiej od niego. A było to prawie dziesięć lat temu, raczej na początku mojej przygody z chińskim... Na drugim biegunie są ci, dla których językiem ojczystym jest po prostu mandaryński standard.
  • użytkowników dwóch języków ojczystych - np. tata z grupy etnicznej Lahu, mama z grupy etnicznej Bai. W dowodzie taki osobnik będzie miał wpisaną tylko jedną grupę etniczną (tak, w chińskim dowodzie moja córka byłaby określona jako Chinka Han!), ale jeśli rodzice się postarają, dziecię będzie w równym stopniu władać dwoma językami. Znam takie.
  • użytkowników dwóch języków, z czego jeden jest ojczysty - większość Yunnańczyków. W domu mówią po swojemu, w szkole uczą się mandaryńskiego. Oglądają telewizję po mandaryńsku, ale z panią z poczty mówią dialektem albo lokalnym językiem.
  • użytkowników wielu języków - wystarczy nieco bardziej skomplikowana historia rodzinna albo mieszkanie w wielojęzycznej okolicy. Pewien znany mi Yi oprócz dwóch dialektów yijskich znał też języki naxi, bai oraz trzy inne yunnańskie dialekty.
  • analfabetów języka ojczystego - ze względu na masową i przymusową sinizację, wielu przedstawicieli rozmaitych grup etnicznych traci powoli język albo już go straciło. Nastolatki, które wolą mówić po mandaryńsku nie są wyjątkiem, a raczej regułą.
Do tych wszystkich języków należy też dodać niepoliczalną liczbę dialektów. Niepoliczalną, ponieważ językoznawcy mówią o tzw. "dialektach yunnańskich", uważając, że one są prawie identyczne, a tym czasem nie tylko każdy region i każde miasto ma swoją odmianę, niezrozumiałą dla innych. Nawet wewnątrz jednego miasta są dzielnice, które mówią zupełnie inaczej. Kiedyś były po prostu wioskami, w których ludność wywodziła się z różnych grup etnicznych bądź różnych fali imigranckich i te różnice słychać w wymowie. Kiedy pierwszy raz zdarzyło mi się pojechać do dzielnicy Kunmingu zwanej Guandu, pozornie wszystko pasowało - część mówiła kulawym mandaryńskim, większość - kunmińskim dialektem, który już całkiem dobrze rozumiałam. A potem weszłam między stare domostwa i próbowałam rozmawiać z emerytami, którzy na podwórzach grali w madżonga czy karmili kury. I okazało się, że nie rozumiem ani słowa... Nie tylko ja. Gdy jakiś czas później trafiłam tam już z mężem, rodowitym kunmińczykiem, poszłam odwiedzić staruszki, które zresztą nadal mnie pamiętały. I okazało się, że on też rozumie piąte przez dziesiąte. Więcej niż ja, ponieważ się zdążył osłuchać, mieszkając w bliskim sąsiedztwie, ale absolutnie nie wszystko. 
Wszyscy wiedzą, że jestem zakochana w Yunnanie. Jest piękny, interesujący, egzotyczny... No i - życia nie starczy, by go naprawdę dogłębnie poznać, chociażby od językowej strony, o innych już nawet nie wspominając...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.