2018-07-01

Bangkok z dzieckiem

Gdy w zeszłym roku odwiedziliśmy Bangkok, mogliśmy pójść wszędzie, bo Tajfuniątko i tak było transportowane na naszych plecach. Mało ją interesowały piękne widoki, trzeba było zadbać tylko o bezpieczne pożywienie i dwie drzemki za dnia.
W tym roku jest już zupełnie inaczej. Tajfuniątko biega na krótkich nóżkach i interesuje się wszystkim, co widzi. Dlatego ofertę turystyczną Bangkoku rozpatrywaliśmy przede wszystkim pod kątem tego, czym zająć dziecko i samemu nie umrzeć z nudów.

1. Numer jeden – w każdym znaczeniu tego słowa – to Sea Life Bangkok Ocean World, czyli oceanarium. Jest wielkie i wspaniałe! Znajdują się tu zarówno niewielkie akwaria z dobrze oświetlonymi i opisanymi eksponatami z różnych stron świata, jak i wielkie otoczone wodą sale, w których z każdej możliwej strony można podglądać rekiny, płaszczki, żółwie i inne wodne stworzenia. Poza tym znajdziemy tu pingwinarium, w którym zobaczymy zarówno pingwiny tuptające po lodzie, jak i nurkujące w poszukiwaniu pożywienia. Ba! Są nawet niewielkie, płytkie zbiorniki, w których można dotknąć morskich stworzeń – rozgwiazdy, morskie ogórki (mięciuteńkie jak kaczuszka!) i rekinie jaja są w dotyku milsze niż myślałam. Obsługa grzecznie informuje, jaki rodzaj dotyku jest dozwolony. Na dokładkę jest tu sporo terrariów z płazami i gadami. I choć nie jestem wielką fanką trzymania zwierząt w zamknięciu, muszę przyznać, że dla Tajfuniątka był to strzał w dziesiątkę – spędziliśmy tam trzy godziny, a wyszliśmy tylko dlatego, że dziecię zrobiło się głodne, a my nie przygotowaliśmy kanapek. Następnym razem pójdziemy na cały dzień!
Zerknijcie na ich stronę i pomyślcie o odwiedzinach tego cudownego miejsca.
2. Bangkockie Centrum Sztuki i Kultury (Bangkok Art and Culture Center) BACC
Przestronne, jasne, nowoczesne, ciekawe centrum sztuki współczesnej. Zajmują się tam sztuką w szerokim rozumieniu tego słowa: muzyką, malarstwem, teatrem, filmem, organizacją konferencji i warsztatów artystycznych, a także dają dach nad głową komercyjnym galeriom sztuki, ciekawym księgarniom czy sklepom rzemieślniczym. Poza wielką powierzchnią wystawienniczą mamy tu też cudowną bibliotekę dotyczącą sztuki, a także kawiarenki, stragany z rękodziełem i masę innych ciekawostek. Ponieważ z założenia jest to miejsce promujące szeroko pojętą wymianę kulturalną, na ścianach wiszą dzieła nie tylko tajskich artystów, a w księgarniach można dostać obcojęzyczną literaturę przedmiotu. Centrum działa od 2008 roku, czyli zaledwie dziesięć lat, ale jest coraz chętniej odwiedzane i ma coraz większy budżet. Niestety, nie zawsze jest to zasługa bangkockiej administracji. Czasem „zapominają” dofinansować BACC. Całe szczęście centrum może wówczas liczyć na prywatnych sponsorów.
Obawiałam się z początku, że może tego typu miejsce okaże się zbyt nudne dla dwulatki, jednak Tajfuniątko z prawdziwą radością odkrywało zawartość poszczególnych pięter, czasem odpoczywając przy pięknych i kolorowych straganach. Podczas naszej wizyty były dwie wystawy: panazjatycka, obstawiona szczelnie dziełami Chińczyków i Tajwańczyków, oraz cudownie wystawiony Caravaggio, w dużym powiększeniu, świetnie dwujęzycznie opisany. Czysta przyjemność. Tutaj ich strona, a tutaj ciekawy wpis na anglojęzycznym okołotajskim blogu.
3. Targowisko
Nie wiem, czy wszystkie dzieci lubią targowiska. Tajfuniątko uwielbia! Tyle ciekawych, całkiem nowych rzeczy! Tyle kolorów, zapachów i smaków! Mówię tu bowiem raczej o targowiskach z żywnością. Trafiliśmy na dwa czy trzy: z żywnością ekologiczną, z przekąskami i taki zwyczajny, warzywny. Przekąski były ciekawsze dla nas, choć Tajfuniątko też chętnie próbowało niezbyt pikantnych przysmaków. Mięsa, ryby i przyprawy też były dla niej fascynujące, choć ze względu na brak kuchni podarowaliśmy sobie zakupy. Za to targ ekologiczny z masą cudnych owoców, świeżo wyciskanych soków i rozmaitych warzyw był strzałem w dziesiątkę. Wszystkiego chciała spróbować… i wszystkiego próbowała. W Azji zupełnie zwyczajne jest, że na każdym straganie będzie coś „na spróbowanie”. Na straganie z wędlinami ta najlepsza będzie drobno pokrojona i ułożona na talerzyku wraz z wykałaczkami, by każdy mógł spróbować. Na straganach z owocami czy warzywami to samo. Nawet przy sokach są zawsze miniaturowe kubeczki, dzięki którym nawet nie znając języka możemy się dogadać – próbujemy różnych, a kupujemy większą ilość tego najsmaczniejszego. W ten sposób spacer po niewielkim targu na dziedzińcu przed supermarketem zmienił się dla Tajfuniątka w dwugodzinną przygodę. Okazało się, że nadal uwielbia owoce chlebowca, że wielkim uczuciem darzy mango oraz że kocha mus z duriana. Była tym targiem zachwycona – ale to dlatego, że mogła sama wybierać, czego chce spróbować i dlatego, że tak bardzo jej wszystko smakowało…
Jeśli chodzi o bezpieczeństwo produktów kupowanych na targu i spożywanych bez obróbki termicznej: sprzedawca ogórków, gdy zobaczył, że kupujemy te warzywa dla dziecka, obciął końcówki, wyszorował szorstką ściereczką, a na koniec umył w mineralnej wodzie prosto z butelki. Pokażcie mi sprzedawcę w Polsce, który by tak traktował klientów.
4. Ponieważ Bangkok latem jest bardzo gorący, władze miasta zadbały o wiele źródeł wody, przyjemnie chłodzącej powietrze. W bardzo wielu miejscach są fontanny, czasem bardzo dekoracyjne. To właśnie przy nich się Tajfuniątko świetnie bawiło. Oczywiście, trzeba pilnować, żeby dziecię takiej wody nie piło…
5. Stanley MiniVenture
Największe w Azji muzeum miniatur w skali 1:87. Przyjemne z pożytecznym, odrobina nauki i dużo zabawy. Są rozmaite pociągi i farmy z ruszającymi się zwierzakami, są nawet ludzie zasiedlający maleńkie miasteczka. Są charakterystyczne budowle z całego świata i Tajlandia w pigułce. Jest pustynia, są groty i mały port. Jest się czym zachwycać. A im nasze dziecko ciekawsze świata i im bardziej lubimy mu ten świat tłumaczyć, tym dłuższa będzie wizyta. Tajfuniątko było zachwycone i z uporem maniaka wracało na lotnisko, do portu i do zoo. I do pociągów, oczywiście… Mają stronę internetową po angielsku; zerknijcie przede wszystkim do galerii, bo to ona Was najlepiej zachęci do odwiedzin.
6. Dom Jima Thompsona
Chcecie poczuć się jak w dawnym Syjamie? Odwiedźcie dom Jima Thompsona, pełniący rolę muzeum, galerii sztuki azjatyckiej, a także pięknego, choć niewielkiego, parku.
Jim Thompson to projektant i jednocześnie dawny właściciel tego domostwa, zbudowanego na wzór tajski, ale jakby nie do końca. Z zawodu był architektem, ale również emerytowanym żołnierzem, szpiegiem, a także biznesmenem – kierował firmą produkującą tajski jedwab. Jednocześnie kochał sztukę; głównie południowoazjatycką, ale zdarzyło mu się kupić i chińskie perełki. Sztuka regionu tak go chwyciła za serce, że często podróżował do Birmy, Kambodży i Laosu tylko po to, by przywieźć stosy buddów, malunków i ozdób. Artefakty lądowały w domu, który został zbudowany na bazie sześciu oryginalnych tajskich domostw, przeniesionych belka po belce i skomponowanych przez Thompsona w harmonijną całość.
W 1967 roku Thompson nagle zaginął. Obecnie dom znajduje się pod opieką Fundacji Thompsona i pod patronatem królewskim. Można go zwiedzać tylko pod opieką przewodnika, ale za to przewodników jest mnóstwo i mówią wieloma językami. Z chińskim i angielskim nie było żadnego problemu. Sam dom to wypieszczone cacuszko wypełnione innymi cacuszkami. Niestety, wycieczka po domu jest dość szybka i krótka – myślę, że po prostu jest za dużo grup, by pozwolić odwiedzającym na przesiadywanie w nieskończoność w każdym pokoju po kolei. Bo w każdym pokoju znajdują się przedmioty warte szczegółowych oględzin, od pięknych malowideł czy naczyń aż po sztukę użytkową typu urokliwe lampy czy wspaniale ozdobiony… nocnik. Nie można niestety robić zdjęć. Można za to przechadzać się po ogrodzie albo oglądać maleńkie przedstawienia, które się koło muzeum odbywają. A można tam zobaczyć rzeczy bardzo ciekawe: od a do z prześledzić powstawanie jedwabiu, ujrzeć, jak pięknie wyginają się Tajki w tradycyjnychn tańcach, nacieszyć oczy tradycyjnymi strojami… Można to muzeum zwiedzić w godzinkę. Moim zdaniem warto jednak zostać na dłużej i pokazać dziecku trochę tajskiej tradycji. Nam szczegółowe oględziny zajęły prawie trzy godziny i były to jedne z najprzyjemniejszych godzin w Bangkoku. Więcej o domu i samym Thompsonie można znaleźć na stronie naszego muzeum. Warto poczytać, by dowiedzieć się, co łączyło Thompsona z Charliem Chaplinem, za co podziwiał go Somerset Maugham i dlaczego w półmilionowym wówczas Bangkoku list zaadresowany po prostu „Jim Thompson” bez problemu do niego trafiał. Jest to postać ważna dla Bangkoku na tak wielu płaszczyznach, że nie dziwi wcale zmiana jego pięknego domostwa w śliczne muzeum.
7. Wsiądź z dzieckiem na łódkę. Nie ozdobną, turystyczną, a taką wodną komunikację miejską. Zobaczycie Bangkok z zupełnie innej strony, a poza tym - będziecie na łódce, co jest przyjemnością samą w sobie :)

Gdy będziecie się wybierać do Tajlandii, od wielu ludzi usłyszycie, że tylko wariat pojechałby tam z dzieckiem, że to niebezpieczne, że się otruje, że... i tu padnie milion argumentów. Ale wiecie - w Bangkoku też żyją ludzie. Z dziećmi!!! I sobie radzą. Razem z tymi dziećmi. Chodzą na spacery, na obiady, na wycieczki. Ba! Nie tylko lokalsi, ale i obcokrajowcy. Tacy, którzy mieszkają tam na stałe i przyjezdni. NAPRRRAWDĘ da się znaleźć rozrywki, miejsca i żarcie dostosowane do potrzeb całej rodziny. Powyższa lista wcale nie wyczerpuje pomysłów; obiecuję, że następnym razem pokażę Wam coś nowego :)

2 komentarze:

  1. Anonimowy1/7/18 19:36

    Hejka ale zazdroszcze! Bylam tam i powiem Bangkok jest ogromny ale fajny. Mam wiele, wiele milych wspomnien. W Domu Thompsona tez bylam i widzialam tam tajski odpowiednik domku dla lalek czyli Dom Myszy:-) Fajne rozwiazanie z tymi wysokimi progami w pokojach: malutkie dzieci mozna bylo pozostawic w sypialni na przyklad przy otwartych drzwiach nie bojac sie, ze wyjda na schody. W Sea tez bylam! Przepiekne!, lodka plynelam, piekne przedstawienie o historii Tajlandii tez ogladalam w Teatrze. Czego zas sie najadlam zarowno w przydroznych restauracjach jak i w centrach handlowych posiadajacych cale pietro restauracji z roznych stron swiata to moje! Ciesze sie, ze i wam fajnie i ciekawie plynal czas!
    Serdecznie pozdrawiam Kiara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem w Bangkoku zakochana do obłędu. Zawsze myślałam, że nie lubię dużych miast, ale Bangkok pokochałam z całego serca, mimo korków, smogu i tłumów. Po prostu uwielbiam to miasto!

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.