Gengfu to nie żadna tradycyjna chińska potrawa ani strój. Gengfu to zawód, wymarły na równi z naprawiaczem misek. Był to taki człowiek, który spacerował nocami po miastach, łupiąc w bambusowe kołatki albo w mały gong czy bębenek, by oznajmić, która jest godzina. Odmianami gengfu "zegarowego" byli też tacy, którzy ostrzegali, żeby uważnie pogasić świece i nie zaprószyć ognia tudzież żeby szczelnie pozamykać drzwi, bo w okolicy grasują złodzieje. Pan Zegarynka mógł więc pełnić przy okazję rolę nocnej straży. Oczywiście we współczesnych Chinach gengfu można już zobaczyć tylko w telewizji, na scenie albo... na kunmińskiej ulicy, w postaci rzeźby:
Pan Zegarynka często dobierał sobie drugiego do towarzystwa; jeden dzierżył gong, a drugi kołatki i we dwóch hałasowali po nocach. Wprawdzie praca na nocną zmianę nie bardzo by mi się uśmiechała, ale w sumie musieli dzwonić/stukać tylko pięć razy w ciągu wieczoru, przy czym ten ostatni raz był już o świtaniu i bił się o natężenie dźwięku z kogucim pieniem. Oczywiście, nie samym dzwonieniem żył Zegarynek, do wtóru wołał: uważajcie na łatwopalne przedmioty! Zamknijcie dobrze drzwi i okna! Nadchodzi zimno, pogaście światła, zamknijcie drzwi! Wcześnie zasypiać, wcześnie wstawać - tak się hartuje organizm!
Ubrani w tradycyjne kurtki magua, dzierżąc w jednej dłoni latarenkę, a w drugiej przeszkadzajkę, łazili po ulicach i dawali znać, która godzina. Co ciekawe - godzina chińska, a nie europejska.
Tradycyjnie dzień dzielił się dla Chińczyków na 12 pór. Pokombinowali tak, by odpowiadały one znakom chińskiego zodiaku - była więc godzina węża, godzina smoka, godzina psa itd. Dzisiaj używa się tutaj podziału dzwudziestoczterogodzinnego, ale pamiątka po dawnym sposobie liczenia czasu została w języku - jednostką czasu było dawniej dwugodzinne 時辰 shichen. W dzisiejszym chińskim godzinę określa się jako xiaoshi 小時 czyli "małą shi". Małą, bo przecież jest o połowę krótsza...
Dla każdej pory był inny sygnał dźwiękowy - trochę jak w alfabecie Morse'a. Luogeng o siódmej wieczorem był jednym dźwiękiem długim, jednym krótkim, drugi geng o dziewiątej to dwa krótkie itd. Ostatni wybijany geng to ten o trzeciej nad ranem; szóstego o piątej już nie wybijano. Dlaczego? Ponoć wszyscy już zaczęli wstawać... Wieść gminna niesie, że i sam cysorz wstawał o takiej nieludzkiej godzinie... Jakoś bardziej mnie przekonuje druga, okultystyczna wersja: otóż diabły i inne demony zbierają się po piątym gengu czyli właśnie po trzeciej nad ranem; niemądrze byłoby im przeszkadzać dudnieniem. Tyle, że pierwotnie zawód gengfu pochodzić miał od szamana, który tą kocią muzyką potrafił złe duchy odgonić, więc coś by się tu nie zgadzało. A może istnieje bardziej prozaiczne wytłumaczenie? Ileż można łazić i budzić ludzi, gengfu również musieli sypiać, prawda? Kiedy rzuciłam takim domniemaniem, słuchacze się oburzyli. Przecież bycie gengfu to bardzo odpowiedzialne zajęcie! Całą noc nie spał, upływ czasu mierzył zegarem wodnym albo spalaniem trociczek (skojarzyło mi się oczywiście z "położyć dziewuchę na sosnowej desce i wsadzić ją w piec na trzy zdrowaśki"). Inna rzecz, że nawet takiemu pracowitemu i rzetelnemu gengfu zdarzały się pomyłki - na przykład zapominał się i wystukiwał sygnał niewłaściwej godziny. Pozostał po tym ślad w języku - powiedzenie "bić na trzeci geng o czasie luo" 落手打三更 oznacza "pomylić się". Inna rzecz, że w zasadzie był to jednak zawód bardzo szanowany. W miastach nie było bowiem kościołów z dzwonnicami ani ratusza z zegarem - tylko gengfu mogli podać godzinę i tym samym wskazywać ludziom rytm życia. Mogę sobie doskonale wyobrazić żonę, która usłyszawszy pierwsze bicie, wie, że małżonek niebawem wróci z pracy i zaczyna smażyć kolację... Nie tylko zresztą w miastach gengfu urzędowali. Co większe wsi również mogły pochwalić się takimi ludźmi - choć oczywiście w większości rytm snu i pracy był dyktowany tylko wschodem i zachodem słońca.
Później pojawiły się zegarki, a zawód przestał być potrzebny - tak jak nie ma już naprawiaczy misek czy wędrownych sprzedawców igieł. Bodaj jedynym miejscem w Chinach, w którym można zobaczyć gengfu jest tzw. Stare Miasto Porcelanowy Port 磁器口古镇 w Chongqingu, czyli tzw. "Mały Chongqing", który jest połączeniem skansenu z chińskokulturowym Disneylandem ;) Gengfu chodzi tamtędy każdego wieczoru, dodając osobliwego uroku starym uliczkom.
Ciekawostka: gengfu był m.in. ojciec Sun Yat-sena. Wyobrażacie sobie przyszłego Ojca Narodu jako małego chłopca, czekającego nad ranem na powrót taty z nocnej służby?
Zawsze, gdy przechodzę obok naszego kunmińskiego Ostatniego Zegarynka, przed oczyma duszy mojej widzę krążącego ciasnymi kunmińskimi uliczkami gengfu. Oczywiście w mojej wyobraźni wygląda zawsze jak któryś z bohaterów Straży Nocnej Pratchetta...
Bardzo interesujące! Przeczytałam z przyjemnością!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się spodobało :)
UsuńA mi gengfu przypomniał może nie Straż Straż - ale Antoninę Domańską (Historia Zółtej Ciżemki oraz Panienka z okienka) i jeszcze Jalu Kurka (Księga Tatr). Nie pamiętam czy to w książce czy filmowej adaptacji pierwszy raz zetknełam się z "godzinkami", które też śpiewała moja babcia, wyganiając mnie do spania - "Już dziesiąta na zegarze / Gaście światła gospodarze / Strzeżcie ognia i złodzieja / Chwalcie Pana dobrodzieja". W górach zaś dość długo utrzymał się zwyczaj gaszenia wszelkiego ognia przed nadejściem halnego. Z opowieści o dzieciństwie krewnych znam postać werblisty - strażnika, który z bębenkiem przemierzał wieś nawołując "Halny! Ogień gasić", i przypatrywał się bacznie kominom, czy któraś godpodyni nie łamie przepisów przeciwpożarowych
OdpowiedzUsuńSłyszałam o takich rzeczach, ale nigdy się z nimi nie zetknęłam - albo nie zwróciłam uwagi...
UsuńWspaniała notka.
OdpowiedzUsuńZ tym cesarzem to prawda, czy tylko dotyczyło dynastii Qing, czy również pozostałych, nie wiem.
Aż żal, gdy się wyobrazi jak Cixi ciągnęła za małą rączkę udręczonego Tongzhi - lato, jesień, zima - nie miało znaczenia.
W Kunmingu tradycyjnie wstawało się koło dziewiątej, kiedy słońce już wyszło zza gór :) Ale za to chodziło się spać grubo po północy :)
Usuń