Powiadają, że dawno, dawno temu, w miejscu, w którym teraz znajduje się miasteczko Luxi 瀘西, pomieszkiwali przodkowie dzisiejszego plemienia Yi 彝 – Hanowie zwali ich „kruczoczarnymi barbarzyńcami ze Wschodu”. W tych siegających nieba, prastarych lasach i groteskowych, przerażających jaskiniach to ci barbarzyńcy wiedli prym. Do ciężkiej pracy budzili się o pieniu koguta, a z zachodem słońca spoczywali; sierp i ogień pomagały im wydrzeć naturze kawałek ziemi, w sieci łapali ryby, a zimą, gdy śnieg zakrywał góry śnieżnobiałym płaszczem, mężczyźni okrywali się zwierzęcymi skórami i ruszali na polowanie. Rytm ich pracowitego życia zakłócały tylko boje z innymi szczepami.
Dnia owego, gdy w walce stracili już wielu wojowników, wódz nakazał, by wycofali się powoli w stronę gór, gdzie żony ich tymczasem przygotowywały miejsce odpoczynku; wierzyli, że dnia następnego uda im się pokonać wrogów. Nieszczęsna żona wodza, och, niech jej imię przeklęte będzie po wsze czasy, szła właśnie wylać brudną wodę, gdy ujrzała zbliżających się wrogów. W popłochu wracając do wojowników nieostrożnie kapnęła brudną wodą na magiczny miecz wodza – i wtedy było już wiadomo, że nic nie uratuje dzielnych wojowników. Walcząc zaczęli uciekać w stronę morza. Wówczas przebiegły wódz wysłał osiemnaście dziewcząt, o najpiękniejszych głosach i wiotkich kibiciach, by tańcem i śpiewem odwróciły uwagę wrogich wojsk, podczas gdy dziewięciu bohaterow zbudować miało tratwy umożliwiające ucieczkę. A musiało tratw być 36, by cały lud mógł ujść z życiem. Z pierwszym pieniem koguta jednak bylo tratw wciąż za mało. I wtedy stał się cud: ziemia zadrżała – i dziewięciu bohaterów ludu „kruczoczarnych barbarzyńców” zmieniło się w góry, a osiemnaście dziewcząt w jaskinie, w których schowało się morze. Jaka szkoda, że lud ów nie zdołał ujść pogoni!... Wszyscy, łącznie z wodzem, zostali wybici co do nogi przez okrutnych wrogów. Ale góry i jaskinie - pozostały.
Ach, ale cóż to? Co to za dzwięk rozbrzmiewa echem w jaskiniach? To płacz A-Lu, syna wodza. Cicho, cicho, bo nas znajdą – błaga matka, szukając w jaskiniach kryjówki. Dziecię jakby zrozumiało, bo przestało kwilić i zapadło w kamienny sen. Wiedziała jednak kobieta, że prędzej czy później wrogowie znajdą ich właśnie, ostatnich z rodu, dlatego postanowiła odwrócić ich uwagę ujawniając się i uciekając w inną stronę. Przy wyjściu z jaskini usłyszała jednak cichy płacz. O, to A-Feng, piękna dziewuszka, teraz juz sierotka. Może lepiej byłoby, gdybyś i ty ucichła na wieki? Jednak żona wodza wniosła drugie dziecko do jaskini i ułożyła obok syna, sama zaś, płacząc, wyszła, by próbować uchronić dzieci przed śmiercią. I takoż, ujrzawszy piękną wdowę, wrogowie zaczęli ją gonić, bowiem przywódca ich rzekł, że pierwszy, który ją dopadnie, posiąść ją mógł będzie. A ona uciekała, uciekała, coraz dalej od kryjówki dzieci, a gdy już sił jej zbrakło, krzyknęła w stronę niebios – idę do ciebie, mężu mój i panie, niechaj niebiosa wybaczą mi opuszczenie dzieci, wiem jednak, że to dla nich jedyny ratunek! – i rzuciła się w przepaść. Gdy zaś podbiegli w to miejsce żołnierze, z kotliny wyskoczyła wielka, czarna jak smoła tygrysica, która, przepędziwszy wrogów, udała się prosto do jaskini tonącej w płaczu szkrabów.
Karmieni tygrysim mlekiem rośli oboje zdrowo i wyrośli na dzielne i sprawne dzieciaki. Och, czas w szczęściu i beztrosce mija tak szybko! A-Lu i A-Feng dorośli. Z A-Lu chłop jak dąb, o tygrysim spojrzeniu, junak bez bojaźni. A-Feng zaś smukła, a płeć jej ma barwę dojrzałej brzoskwini. Nie trzeba było długo czekać, aż zaczęli ze sobą żyć jako mąż i żona. Żyli długo i szczęśliwie, a dzieci zrodzone z tego związku były zalążkiem nowego szczepu A-Lu, którego totemem stała się czarna tygrysica.
W centrum Luxi stoi więc posąg czarnej tygrysicy. |
Starożytne jaskinie A-Lu zyskały sobie miano najwspanialszych yunnańskich cudów natury. Piękno jaskiń, podziemnych rzek (najdłuższa, rzeka Nefrytowe Pedy Bambusa 玉笋, ma prawie kilometr długości i jest cudownie czysta) i olśniewających lasów na zewnatrz sprawiło, że ponad trzykilometrowa trasa spacerowa jest jednym z yunnańskich „must-see”. Już za czasów dynastii Ming sławny podróżnik i geograf Xu Xiake 徐霞客
odwiedził te jaskinie i opisywał ich piękno. Ponoć nawet taka sława jak Zhuge Liang tu dotarł. Zwiedziłam je i ja, oczarowana różnorodnością zjawisk krasowych i wyobraźnią Chińczyków nadających stalaktytom i stalagmitom mocno poetyckie imiona.
Nasza przewodniczka, rodowita Yijka,
chętnie dzieliła się wiedzą. Opowiadała o tym, z jakim zaskoczeniem pierwszy raz ujrzała naturalne stalaktyty uformowane jak penis czy kobieca pierś (jaskinia, w której się te dwa cuda znajdują, zwana jest Jaskinią Boskich Darów). Razem z nami śpiewała też pieśni ludowe, gdy płynęliśmy łódką po ogromnym podziemnym jeziorze. Ach, jakaż rewelacyjna tam była akustyka! Niestety, przezroczystych rybek, pływających w tutejszych wodach, nie zobaczyłam. Może dlatego, że są przezroczyste... Skąd one się wzięły w naszej rzece?
Dawno, dawno temu, w Luxi żył sobie Nieśmiertelny mianem Tang. Gdy życie ziemskie mu zbrzydło, skrył się w naszych jaskiniach by medytować, a w końcu osiagnąć wyzwolenie. Jego żona nie chciała jednak, żeby chłop umarł z głodu, więc codziennie przynosiła mu żarcie, próbując jednocześnie wyperswadować porzucenie rodziny. Razu pewnego na obiad dostał ryby. Po spożyciu mięska wyrzucił wnętrzności i ości do rzeki, a one, zamiast spokojnie opaść na dno, ożyły! I, machajac radośnie płetwami, odpłynęły...
Pozwoliła mi się też przewodniczka wspiąć, by dotknąć Boskiego Pędzla
i popozować za barierką chroniącą Nefrytową-Kolumnę-Która-Wspiera-Niebo – stalagnat cudnej urody.
Są tam też „gęsie tuby”, czyli takie niby stalagnaty, tylko puste w środku. W ogóle, można by pisać o tych cudownościach do nocy – ale lepiej po prostu tam pojechać. A będąc w Luxi można przy okazji wymoczyć stare kości w gorących źródłach Wuzhe 吾者, połazić po górach, połowić ryby w jeziorze Aibang 矣邦, czy nacieszyć oczy wodospadem Dailu 歹鲁...
A jeśli ktoś ma więcej czasu, to mógłby może pouczestniczyć w ludowych uroczystościach. Zarówno Yi, jak i Hani, którzy tu żyją, są ciekawym materiałem badawczym. Fajnym terminem na odwiedzenie Luxi jest na przykład końcówka czerwca, gdy odbywa się w całym Honghe święto Kuzhazha 苦扎扎 – co w jezyku Hani oznacza „święto, które ma nam zapewnić dobre plony tudzież zdrowie ludzi i trzody” (też nie mam pojęcia, jakim cudem się to mieści w jednej trzysylabowej zbitce). Tradycyjne obchody tego święta to przede wszystkim obżeranie się zabitym ku czci duchów wołem. Młodzi romansują, huśtają się na niebotycznych huśtawkach, tańczą, śpiewają i się siłują. Dziś już rzadko spotykane jest palenie łuczyw i wyprowadzanie o zmroku złych duchów poza wioskę. A szkoda, chętnie bym sobie wyprowadziła jakiegoś złego ducha...
Choc Honghe jest już położone w klimacie subtropikalnym i temperatura jest raczej przyjemna, pamiętajcie, żeby się sensownie odziać na czas łażenia po jaskiniach. Jest w nich mocno zimno, ja musiałam pożyczyć koszulę od mojego towarzysza, bo jak głupia weszłam do jaskini w krótkim rękawku. Cud, że się nie zaziębiłam...
PS. Legend o powstaniu jaskiń jest miliard pięćset sto dziewięćset, ja sobie wybrałam tę, która mi najbardziej przypadła do gustu.
Ależ ta opowieść podobna do legendy o Kirgizach jenisejskich, którą przytoczył Czingiz Ajtmatow w "Białym statku". A dokładnie motyw uratowania dzieci, które potem odrodzą naród . Tylko w roli głównej występuje łania, nie tygrysica.
OdpowiedzUsuńJeden wielki pra-mit? :)
Usuń