Zwiedzając Dali 大理 trudno nie wstąpić do Domu Rodziny Duan 《段氏家院》 na przedstawienie bajskiego „Mazowsza” i bajską herbatkę. Za jedyne 60 yuanów od osoby można obejrzeć program, o którym w tytule, napodziwiać się strojów mniejszości Bai, naoglądać tradycyjnych tańców, skosztować bajskiej herbaty i wyjść z poczuciem dogłębnego zrozumienia innej kultury. To znaczy, Chińczycy tak wychodzą. Ja... no cóż. Nauczyłam się parzyć bajską herbatę, co w późniejszej praktyce herbacianej bardzo mi się przydało, jednakowoż jarmarczna etniczność przedstawienia mnie trochę rozczarowała. Ale do rzeczy.
O herbacie, której piciem przetykane jest przedstawienie, trochę później, bo to coś, co naprawdę mi się spodobało. A przedstawienie? Po pierwsze: mieszają. Na przykład tańczą układy choreograficzne do yijskich zamiast bajskich piosenek, bo te yijskie są bardziej znane. Chcąc przedstawić „bogactwo kultury bajskiej”, zamiast się na niej skoncentrować, dokładają legendy i zwyczaje ludu Mosuo czy Naxi. W dodatku „aktorzy” urządzają sobie pogaduchy w trakcie, uczą się nawzajem kroków – mało profesjonalne i jeszcze mniej autentyczne to wszystko... Ja wcale nie wymagam, żeby cała bajska młodzież potrafiła tańczyć tańce ludowe – ja też nie umiem tańczyć kujawiaka. Tyle, że ja nie zarabiam forsy na folklorystycznych występach scenicznych, tfu, cholera...
Tym niemniej zdjęcia można pocykać; tak czy owak, jest to jedna z niewielu okazji, by pooglądać tradycyjne szmatki... ;)
A teraz o moim koniku, czyli herbacie.
Sławna na całym świecie... ekhm... znaczy, nawet w Chinach nie każdy o niej słyszał, a w samym Yunnanie choć wszyscy słyszeli, to niekoniecznie wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi... No, ale nie bądźmy tacy drobiazgowi ;) Trochę znana tu i ówdzie bajska herbata, a dokładnie trzy drogi herbaty Bai 白族三道茶, to niespotykane połączenie trzech smaków: pierwszy gorzki, drugi słodki, a trzeci z nietypowym, ostrym posmakiem, które od czasów mingowskich cieszy gości bajskich gospodarzy.
Herbata pierwsza to czysta gorycz. Podobno w życiu też trzeba najpierw zaznać goryczy, żeby potem umieć docenić jego słodycz... Przyrządza się ją w sposób następujacy: rozgrzewamy gliniany garnuszek, a gdy jest już gorący, wsypujemy doń herbaty i, w trakcie jej podgrzewania na ogniu, cały czas garnuszkiem potrząsamy, żeby liście herbaty podpiekły się równomiernie. Gdy liście zaczynają wydawać dziwne odgłosy i zżółkną, a zapach stanie się bardzo intensywny, zalewamy je wrzątkiem. Wystarczy chwila i herbata jest gotowa. Kolor winien być podobny bursztynowi, ale tak naprawdę zależy to głównie od rodzaju użytej herbaty. Malutką czarką tego mocno gorzkiego napoju witamy gości, którzy powinni wypić napar jednym łykiem.
Druga herbata jest słodka. Nie dlatego, że ją jakoś inaczej parzymy – metoda jest taka sama, jak w wypadku herbaty gorzkiej – ale po pierwsze wrzucamy mniej liści, a po drugie do garnuszka dorzucamy kamiennego cukru, cynamonu, miodu i właściwie wszystkich słodkich produktów, jakie mamy pod ręką. Bajowie dorzucają nawet swój owczy ser, który jest niesolony i faktycznie słodkawy, ale moim zdaniem to już lekka przesada...
Herbata trzecia to według mnie już nie napar herbaciany, a raczej zupa. Albowiem do garnuszka dorzucić można oprócz słodkości ryżu dmuchanego, pieprzu syczuańskiego, orzechów, migdałów, imbiru, anyżu gwiazdkowego czy czarnego kardamonu. Taka „zupa herbaciana” jest słodko-gorzko-kwaśno-ostra – słowem, ma bardzo bogaty smak, przypominający i gorycz herbaty pierwszej, i słodycz herbaty drugiej, i jeszcze wiele, wiele innych smaków, cieszących nasze podniebienia w trakcie delektowania się spożywaniem tego boskiego napoju.
A skąd tradycja trzech herbat się wzięła?
Dawno, dawno temu, w pobliżu Dali, u stóp Błękitnych Gór, mieszkał słynny cieśla. Miał on czeladnika, który po wielu latach żmudnej nauki nadal nie mógł zdobyć stopnia mistrza. Za każdym razem nagabywany przezeń mistrz powiadał: "Jeśli chcesz być cieślą, to, że umiesz rzeźbić i ciosać, stanowi zaledwie połowę Twego warsztatu".
W końcu pewnego dnia Mistrz rzekł: Dziś pójdziesz ze mną w góry, zetniesz drzewo i je potniesz na części takie, które będziesz mógł samemu zanieść do domu, by w końcu móc zrobić swój majstersztyk – i wtedy dopiero naprawdę staniesz się mistrzem. Uradowany czeladnik podążył w góry za mistrzem, znalazł sobie piękny orzech i zaczął z nim walczyć. Ale drzewo nie zaczęło się jeszcze dobrze chwiać, gdy czeladnikowi dech zaparło w piersiach, a usta wyschły na wiór. Chwil jeszcze kilka i pragnienie stało się nie do zniesienia; biedny czeladnik prosi więc mistrza: Pozwól mi, czcigodny, bym zszedł do naszej siedziby i przyniósł sobie coś do picia, żar płynący z nieba staje się nie do wytrzymania, w ustach mi zaschło, obawiam się, że nie zniosę długo takiej tortury. Mistrz spojrzał nań surowo i stwierdził, że oczywiście może zejść po wodę, ale musi się liczyć z tym, że następna okazja wyjścia w góry po drzewo może się przydarzyć za rok, za dwa, za pięć, albo i nigdy – wybór należy do niego. Poirytowany nieziemsko czeladnik oczywiście nie chciał zaprzepaścić tej szansy, więc chwycił kilka świeżych liści, wsadził je sobie do ust i, żując, zaczął wysysać z nich wszystką wilgoć. Mistrz uśmiechnął się spod wąsa do młodzieńca i pyta: jak Ci smakuje? Uczniowi nie do śmiechu było, ale odpowiedział tylko, że okropnie gorzkie. Mistrz odparł: chciałeś się nauczyć ciesiołki bez odrobiny wysiłku i goryczy?
Czeladnik pracował aż do zmierzchu. W końcu pociął drzewo. Cóż z tego, skoro, wyczerpany całodziennym wysiłkiem, bez jedzenia i wody, bez wytchnienia, nie daje rady unieść tego, co pociął? Wówczas mistrz wyciągnął zza pazuchy kawałek cukru i podał czeladnikowi ze słowami: To się nazywa najpierw gorycz, a potem słodycz. Zjadłszy cukier, pokrzepiony na ciele i duchu czeladnik zdołał znieść drewno do siedziby mistrza. Majstersztyk okazał się być piękny i nic już nie stało na przeszkodzie, by uczeń opuścił wreszcie mistrza. Na pożegnanie mistrz zaparzył dla czeladnika herbatę. Dodał do niej miodu i liści pieprzu syczuańskiego, a gdy czeladnik wychylił czarkę, mistrz spytał: herbata gorzka jest czy słodka? Uczeń odparł: jest słodka, ale też gorzka i pikantna, ma w sobie wszystkie smaki. Mistrz zaśmiał się serdecznie i mówi: Ta herbata obrazuje Twoją naukę. Czy uczysz się fachu, czy uczysz się, jak być dobrym człowiekiem, logika jest taka sama. Trzeba zaznać goryczy, żeby docenić słodycz, a w końcu trzeba to sobie przypomnieć i wyciągnąć wnioski, które wzbogacą naszą sztukę czy nasze życie wszystkimi innymi smakami.
Od tej pory trzy drogi herbaty stały się sposobem na wskazanie drogi młodemu pokoleniu czy uczniom, na dobrą wróżbę przy zakładaniu własnego biznesu jak i przy wkraczaniu na nową drogę życia. Powszechna wśród ludu Bai tradycja stała się wkrótce ich wizytówką, a z czasem i sposobem witania gości. Zgodnie z pierwotną tradycją, to starsi parzyli taką herbatę dla młodszych, bo to starszym przypada rola pokazania młodym życia. Teraz jednak ten sens się zatracił i młodzież też parzy taką herbatę dla starszych.
Zgodnie z tradycją, powinno się używać yunnanskich herbat puer, ale można też użyć herbaty zielonej, czarnej, czy nawet czarnosmoczej. Najważniejsze jest przecież, żeby było gorzko, słodko i ostro, a nie, jak wyglądają liście...
A to ja, przebrana za Bajkę, parząca herbatę, dawno, dawno temu ;)
Dzięki za pouczający i wyczerpujący temat wpis.
OdpowiedzUsuńHerbata mnie fascynuję i bardzo cenię sobie miejsca, w których mogę dowiedzieć się o niej czegoś nowego.
Cieszę się, że się wpis spodobał :) Też uwielbiam herbatę i cały czas się jej uczę :)
OdpowiedzUsuń