Odkąd jestem w Chinach, nie gotuję. To szaleństwo, wiem!!!!! Mam wreszcie kuchnię, wok, lodówkę, świeże jajka i mięso (tak, Kayka, wiem, że mnie nienawidzisz za to, że MOJA wieprzowina jeśli po południu ląduje na talerzu, to znaczy, że rano jeszcze tuptała po podwórku), mam książki kucharskie... i mieszkam sama. Robienie jedzenia dla jednej osoby jest bez sensu. Jak mam ugotować jedną miseczkę ryżu? Jak mogę kupić 5 deko mięsa? Po co, skoro w każdej "szybkiej jadłodajni" mogę dostać coś świeżego, dużo i tanio? I jeszcze duży wybór, żeby było śmieszniej? Obieranie i smażenie dwóch ziemniaków, ćwierci papryki i połowy kotleta schabowego JEST bez sensu. ALE! Dla ludzi takich jak ja wymyślono w Chinach jednoporcjowe dania przygotowane do obróbki termicznej. W supermarkecie obok mojej kawalerki każdy poranek upływa obsłudze na siekaniu czosnku, imbiru, mięsa, warzyw. Lubisz wieprzowinę smażoną z imbirem, czosnkiem, chilli i zieloną cebulką? (7 yuanów za porcję)
A może wiórki ziemniaczane z papryką? (3 yuany za porcję)
Albo fasolkę na pikantnie? (2,5 yuana za porcję)
Do wyboru, do koloru, warzywa po jeden-dwa złote za porcję, mięsa po 3-4. Obok sprzedawany jest ugotowany i poporcjowany ryż, trzymany w cieple, żeby był gotowy do spożycia. Wszystko świeże, NIGDY nie zostaje do następnego dnia, więc trzeba się spieszyć z kupnem, żeby nie wysprzedano.
Tak, wiem. Powinnam iść na targ, wytargować kawałek mięsa, obmacać wszystkie papryki i ziemniaki, a potem wrócic do domu i je siekać na wiórki za pomocą tasaka. Tylko, że w ten sposób straciłabym na przygotowanie kolacji półtorej godziny, a nie 15 minut. Zrobiłabym pewnie 4 razy za dużo - a tak mam ilość wystarczającą akurat na dwa obiady (za drugim razem podgrzewam wszystkie miseczki na parze, cudowna metoda). Ale najważniejsze jest, że uczę się PRAWDZIWEJ kuchni chińskiej. Nie tej z restauracji pięciogwiazdkowej, w której przygotowanie każdej potrawy zajmuje 3 godziny, tylko tej, w której mięso jest po prostu smażone z czosnkiem i imbirem, ziemniaki wrzucane na wrzący olej wraz z paseczkami papryki dla ozdoby, a fasolka MUSI być podana z chilli - i niczym więcej. Bez piętnastoskładnikowego sosu, bez macerowania, bez przepisów z milionowej książki kucharskiej. Wreszcie wiem, jak odtworzyć smaki, które poznaję u przyjaciół w chińskich domach. Wreszcie wiem, dlaczego prostota tych dań tak mnie urzeka. I w momencie, w którym nie będę już mieszkała obok superwygodnego chińskiego supermarketu, będę wiedziała, co do czego dodać, żeby było tak, jak zapamiętałam...
Dla tych, którzy nie mogą kupić gotowca:
1) wrzucić rozciapany czosnek, chilli i imbir w paseczkach na rozgrzany olej. Gdy zacznie pachnieć, zdjąć przyprawy z woka, inaczej haniebnie się przypalą. Wrzucić mięso pokrojone w cienkie plasterki albo paseczki, usmażyć w bardzo wysokiej temperaturze. Dodać zielonej cebulki - tyle, co mięsa - plus usmażone wcześniej przyprawy. Jeśli mięso puściło za mało soku, dodać odrobinę sosu sojowego z wodą/bulionem. Kilka chwil i gotowe.
2) Ziemniaki zetrzeć na tarce o dużych oczkach bądź pokroić w cieniutkie słupki. To samo uczynić z papryką (nie przesadzamy z ilością, jest tylko dla ozdoby i wzbogacenia smaku). Wrzucamy na rozgrzany tłuszcz (nie na głęboki; nie robimy frytek, tylko podduszone ziemniaki), obsmażamy a potem przykrywamy, co jakiś czas mieszamy. Dusić do al dente.
3) Fasolkę szparagową myjemy i kroimy na kawałki wygodne do uchwycenia pałeczkami (nie mogą być za długie, bo to i niewygodne, i źle się smaży). Na rozgrzany tłuszcz wrzucamy najpierw kilka papryczek chilli, a potem fasolkę. Przykrywamy i dusimy, aż fasolka będzie... niesurowa. Znaczy, jeszcze nie bardzo ugotowana, jeszcze chrupiąca, ale już pachnąca chilli.
Podane z ryżem ugotowanym z mlekiem kokosowym.
Jestem złą gospodynią domowa, kupuję półprodukty.
Pyszne było!!!
WRRRRRRRRRRRRRRRRR!
OdpowiedzUsuńhej, wlasnie dzisiaj mialam obiad w polowie wedlug twojego przepisu. pycha! Dzieki i zamieszczaj wiecej jak trafi sie cos ciekawego!
OdpowiedzUsuń