2024-10-15

Ulica Jiexiao po raz wtóry

Pokazywałam Wam ją kiedyś przy okazji wizyty w Muzeum Podziemnej Partii Komunistycznej (tak, były kiedyś czasy, gdy komunizm był w Chinach nielegalny); od tego czasu jednak sporo się tam zmieniło, ponieważ uliczka stała się nagle szalenie popularna. Nadal są tu knajpki, hostele itd., ale jakieś takie bardziej szykowne - no i sporo droższe. My wybraliśmy się do pewnej birmańskiej restauracyjki, w nadziei, że faktycznie znajdziemy tam autentyczną birmańską kuchnię.
mural z Bogiem Pieniędzy w roli głównej
Oto nasza restauracyjka - Przygraniczne Przekąski 边境小吃
mocno pikantne misieny na zimno z kurczakiem
ryba w sosie kwaśnoostrym
miękki ryż w stylu mniejszości Wa
Kolacja była szalenie apetyczna, ale... nie idźcie tam z dzieckiem. W menu nie ma żadnego dania o stopniu ostrości odpowiednim dla przedszkolaków czy młodzieży wczesnoszkolnej, chyba, że trenują od małego.

2024-10-13

Heijing - miasto soli 黑井

Góry. Niby niezbyt wysokie, ale w skali yunnańskiej, bo już licząc od poziomu morza to prawie dwutysięczniki. Między nimi - koryto Smoczej Rzeki 龙川江, akurat teraz błotnistej i rwącej bystro, bo pora deszczowa jeszcze się nie skończyła. Zbocza górskie wysadzane ryżem, kukurydzą, ale też, ku mojemu wielkiemu zdumieniu, agawami. Gleba czerwona, podobno głównie piaskowiec. Wąwóz jak wiele innych w regionie - nie umywa się przecież do Wąwozu Skaczącego Tygrysa! - kryje perełkę: miasteczko, które swego czasu było jednym z najbogatszych miejsc Yunnanu. Wytwarzano tu bowiem sól najlepszego gatunku, tę, która wędrowała do cesarza jako trybut. 
Zacznijmy jednak od początku. Dzięki wykopaliskom wiemy, że od ponad trzech tysięcy lat osiadali tu ludzie. Z dzisiejszej perspektywy nazywa się ich mniejszościami etnicznymi, jednak pamiętać trzeba, że te regiony stosunkowo niedawno zaczęły być "chińskie", a jeszcze osiemdziesiąt lat temu to Hanowie byli tu mało znaczącą mniejszością. Od niepamiętnych czasów wydobywali solankę i, stopniowo udoskonalając narzędzia, odparowywali wodę pozyskując czystą sól. Już za czasów Państwa Nanzhao była ona wysyłana do cesarza chińskiego. Co jednak ciekawe, przez dwa tysiące lat wydobywano tu solankę z trzech zaledwie studni. Dopiero za czasów dynastii Ming urzędnik opiekujący się tym regionem (znaczy, pilnujący podatków) sprowadził sześćdziesięciu czterech najlepszych syczuańskich solarzy i z ich pomocą rozbudował Heijing. Z dekady na dekadę miasteczko lepiej prosperowało, za Qingów stając się miejscem, z którego pochodziło 64% yunnańskiej soli. Dopiero wejście na rynek soli morskiej i ułatwienie jej dystrybucji spowodowało powolny upadek dawnej "Stolicy Soli" 盐都, jak dawniej nazywano Heijing. Zapomniane i zubożałe miasteczko, wyniszczone wojnami, rewolucjami i ogólną biedą regionu, dopiero na początku dwudziestego pierwszego wieku zaczęło znów żyć - tym razem już nie z soli, a z turystyki. Całkiem dobrze zachowana starówka i powoli odnawiane stare rezydencje czy świątynie zaczęły przyciągać turystów, a władze zdecydowały się zainwestować w porządną renowację - nie opartą na betonie, a zachowującą wcześniejszy styl. Dzięki temu nadal cieszą oczy kręte uliczki brukowane nierównymi kamieniami z pobliskich gór, nadal można spędzić wieczór w prawdziwym siheyuanie, a podłogi niektórych restauracji nadal wysypywane są igłami sosny yunnańskiej. Znajduje się tu kilkanaście (dziesiąt?...) zabytków wartych uwagi - domostwa, świątynki, paifangi, pagody, most, grobowce, ale najciekawsza jest chyba po prostu całość, tworząca niezwykły klimat - mingowsko-qingowskie budyneczki, brukowane zaułki, góry, dzięki którym współczesne miasteczko rozwija się jakby obok starówki, a nie na jej zgliszczach. Ponieważ całe miasteczko to cztery ulice plus maleńkie zaułki między nimi, warto nie tylko szukać zabytków (w centrum turystycznym tuż przy wejściu do miasta dostaniemy mapkę), ale po prostu połazić sobie zakamarkami, zarówno za dnia, jak i wieczorem (kompletnie inna atmosfera). I choć samo miasteczko można bez problemu zwiedzić w jeden dzień, warto zostać na dłużej, żeby łażąc po okolicznych górkach odkrywać kolejne skarby - malutkie wioski na stromych zboczach, świątynie, ogródki i poletka, tak ciche i urokliwe. 
Przybyliśmy we środę rano. Wstaliśmy o piątej, bo jedyny pociąg, który dociera tam z Kunmingu, rusza o 6:25 (tak przy okazji, jedyny pociąg powrotny jest o 16:22). Na stacji Heijing wysiedliśmy tuż przed dziewiątą:
Ze stacji do miasta jest około 4 km niezbyt przyjemną drogą, więc pojechaliśmy vanem (lokalsi dobrze wiedzą, o której przyjeżdżają i odjeżdżają tutejsze pociągi; dla niektórych wożenie turystów jest podstawowym źródłem utrzymania); alternatywą była bryczka, jednak z racji dojmującego zimna wybraliśmy bardziej nowoczesny środek transportu. Wysiedliśmy niemal tuż za bramą miejską Heijingu, jeszcze daleeeeko od starówki, bowiem zarezerwowaliśmy sobie nocleg w ładnie odnowionym (czy raczej: nadal odnawianym) siheyuanie, będącym jednocześnie zabytkiem (上武家院). Spora część domostwa jest nadal zamknięta na cztery spusty i niedostępna dla turystów, jednak wejście robi przyjemne wrażenie. Jak się okazało, remontuje z własnej kiesy pewien Kunmińczyk, który postanowił zainwestować w Heijingu wierząc, że z roku na rok będzie to bardziej dochodowa miejscówka.
Ku naszej wielkiej radości szef pensjonatu pozwolił nam zostawić bagaże jeszcze przed rozpoczęciem doby hotelowej. Z pustymi rękami i jeszcze pustszymi brzuchami ruszyliśmy na poszukiwanie czegoś do jedzenia. Nie było to łatwe: niemal wszystkie śniadaniarnie były jeszcze zamknięte na głucho; w Heijing życie zaczyna się później. Po naszej stronie rzeki jeszcze wszyscy spali. Zwiedzanie tej części zostawiliśmy sobie na trzeci dzień, a tymczasem poszliśmy pomyszkować. Przeszedłszy przez słynny Most Pięciu Koni 五马桥 dotarliśmy na starówkę.
Pierwszym ciekawym miejscem, które odwiedziliśmy, była stara salina, od dawna zamknięta, o której istnieniu przypomina nie tylko przyrdzewiała brama, ale i urocza instalacja ścienna.
Nie byłabym sobą, gdybym nie weszła do muzeum. Jest malusieńkie i eksponatów niewiele, ale za to na lepszych i bardziej rozgadanych (na temat!) przewodników nie widziałam jeszcze nigdy w życiu. Można się było dowiedzieć wszystkiego o historii miasta, produkcji soli, a nawet o tym, skąd się wziął znak soli!
Muzeum znajduje się tuż obok najstarszej studni solnej, dziś już nieczynnej. Warto stąd pójść do Smoczego Sanktuarium 大龙祠 i przy okazji do Świątyni na Pachnącej Górze 香山寺 albo dalej, do Domostwa Rodziny Wu 武家大院, Świątyni Konfucjusza 文庙 i w końcu do Grobli Qing'an, skąd można zacząć wędrówkę górnym szlakiem, prowadzącym przez liczne świątynie buddyjskie i taoistyczne oraz stare grobowce. Jeśli chce się je wszystkie dokładnie zwiedzić, trzeba sobie zarezerwować ładnych parę godzin - szlak górski nie jest niby trudny, ale można się nieźle zasapać. My poszliśmy w góry dnia następnego, ponieważ w centrum informacji turystycznej dostaliśmy ulotkę informującą nas o atrakcjach z okazji obchodów święta państwowego (na wycieczkę do Heijing wybraliśmy się z okazji październikowego Złotego Tygodnia): pochód lwów (tych tradycyjnych, tańczących) ulicami starówki, zakończony krótkim występem w Domostwie Rodziny Wu, później Zmiana Twarzy tamże, a na koniec występ grupy tańczących chińskie tańce ludowe na dziedzińcu Smoczego Sanktuarium. Tajfuniątko jeszcze nigdy nie widziało na żywo z bliska tańczących lwów, więc ją zachwyciły, a potem została nawet "zjedzona" na deser przez jednego - aż piszczała z wrażenia!
Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu, później wracałyśmy z "lwami" do pensjonatu. Okazało się, że też tam mieszkają, a w ogóle to przyjechali z Kunmingu... 
Na tym nie koniec atrakcji! Po intensywnym dniu zwiedzania (a przypominam: wstaliśmy o piątej rano!) i szalenie apetycznej kolacji poszliśmy na prawdziwe yijskie tańce wokół ogniska! Dla mnie to nie pierwszyzna, większości kroków nauczyłam się już za czasów weselenia się w yijskiej wiosce lata temu. Dlatego wskoczyłam między Yijki i wywijałam giczołami aż furczało! Ku ogromnemu zdumieniu ZB, który nie znał mnie od tej strony. Tajfuniątko było cokolwiek onieśmielone, a w dodatku uczenie się tych tańców "w trakcie" tylko wygląda na łatwe, ale w końcu się tak rozkręciła, że aż jej lokalsi zdjęcia cykali.
Powrót do domu pięknie podświetlonym nabrzeżem i starówką był bardzo przyjemny.
Kolejny dzień zaczęliśmy od wizyty w Starej Warzelni - ale o tym opowiem w osobnej notce. Mieliśmy przyjemność przewędrować ulicą targową i po raz kolejny z ubolewaniem westchnąć nad tym, jak tanie jest życie w Chinach - ale poza dużymi miastami. Ceny były czasem nawet kilkakrotnie niższe niż w Kunmingu... 
Postanowiliśmy obejrzeć nabrzeże za dnia. Okazało się to być strzałem w dziesiątkę, jest to bowiem estetycznie wykończona promenada, wzdłuż której ustawiono rzeźby pokazujące życie solarzy w dawnym Heijingu. 
Spod Mostu Pięciu Koni ruszyliśmy na następną wycieczkę - tym razem wybraliśmy się w górki, szlakiem miejsc kultu. Krajobrazy zapierały dech w piersiach chyba jeszcze bardziej niż raźny marsz niemal pionowo pod górę po kamiennych schodach...
Na koniec dnia wybraliśmy się również na poszukiwanie starych studni solnych. Znaleźliśmy trzy z ośmiu, które tu kiedyś istniały - niestety, są bardzo zaniedbane. W ogóle, część miejsc, które według mapy są zabytkami nadającymi się do zwiedzania, okazuje się tu czasem zaniedbana, niedostępna, zamknięta dla zwiedzających albo pozbawiona pierwotnego znaczenia. Tak jest np. ze słynnym Grobowcem Mnicha. Sprzed mauzoleum skradziono posągi, które były jedynym powodem, dla którego komukolwiek chciałoby się wspinać na szczyt góry - nie jest jednak ta informacja nigdzie zamieszczona. Widać, że ze dwadzieścia lat temu włożono wiele pieniędzy i wysiłku w zbudowanie turystycznej infrastruktury, która miała pomóc miastu stanąć na nogi. Widać też jednak, że gdy kurek zakręcono, nikt już nie wkłada wysiłku w to, żeby utrzymać tę infrastrukturę. Szkoda. 
Ostatniego dnia zwiedziliśmy "naszą" stronę rzeki, czyli dosłownie dwa miejsca: Świątynię Wszystkich Niebios 诸天寺 oraz Pagodę Literatów 文笔塔. Na nic więcej nie starczyło czasu - jeszcze tylko wymeldować się i zrobić zakupy; kupiliśmy kilka prezentów dla rodziny, lokalną wódeczkę dla ZB, granaty, będące obecnie głównym tutejszym produktem eksportowym oraz książeczkę o Heijingu dla mnie. Mam nadzieję wiele się z niej dowiedzieć i potem dzielić się tą wiedzą z Wami. 
Siedząc przed Mostem Pięciu Koni tuż przed wyjazdem z Heijing rzucałam ostatni raz okiem na to miasteczko. Nie wiem, czy zdarzy mi się kiedyś jeszcze tam pojechać - ciekawych miejsc jest więcej niż czasu - jednak mogę je z czystym sumieniem polecić na wycieczkę. Nie tylko dlatego, że nawet w święto narodowe było puste i przyjemne. Zapałałam doń wielką sympatią może dlatego, że można tu niemal dotknąć historii. Niegdyś jedno z najbogatszych miasteczek regionu, było zamieszkałe przez wielu wykształconych, zamożnych ludzi - Rezydencja Rodziny Wu jest położona na pięciu kondygnacjach i ma 99 pokojów! Większość tych domów zabrał czas bądź rewolucja; większość tych bogatych rodzin wyniosła się stąd z racji wojny lub została uśmiercona wraz z resztą burżuazji przy okazji wprowadzania nowego porządku. Albo po prostu zbiednieli, gdy skończyły się dni bogatych handlarzy solą. A przecież pod koniec panowania dynastii Qing dochody z podatku solnego stanowiły niemal pięćdziesiąt procent dochodu z całej prowincji! Żeby móc legalnie wydobywać i robić sól, należało najpierw zdobyć licencję rządową. W najświetniejszych latach niemal sto rodzin w Heijingu miało takie licencje, tym samym stając się niesłychanymi bogaczami. Ich meble robili najlepsi cieśle z Dali, ich żony nosiły nefrytową biżuterię najlepszego gatunku, a obchody świąt umilały im trupy artystyczne zapraszane nie tylko z Kunmingu, ale nawet z Pekinu! Ich bogactwo przynosiło dobrobyt wszystkim mieszkańcom - każdy młody mężczyzna albo zakładał własny biznes, albo był górnikiem czy tragarzem solnym; a że miasteczko zostało włączone w Końsko-Herbaciany szlak handlowy, kwitły również usługi. Ponoć w najlepszych czasach nawet okoliczni farmerzy byli bogaci tak, że obwieszali się żadami i złotem. Całe fortuny się tu rodziły... a potem niektóre znikały w palarniach opium i domach hazardu. Dziękując bogom za rozliczne łaski, zamożni mieszkańcy Heijingu ufundowali tu łącznie pięćdziesiąt świątyń - taoistycznych, buddyjskich, muzułmańskich i konfucjańskich (w świątyni konfucjańskiej synowie zamożnych rodzin przygotowywali się do egzaminów cesarskich). Był nawet jeden kościół! Nie zdołały ich zniszczyć wojny ani upadek cesarstwa. Zniszczono je dopiero w czasie Rewolucji Kulturalnej. Razem z solarzami zniknęły z Heijinu nie tylko pieniądze, ale również kultura i sztuka wysoka. Sic transit gloria mundi...