2024-12-21

九九消寒图 Obraz znikania mrozu

Dziś przesilenie zimowe. Poza obżeraniem się tangyuanami czyli knedelkami ryżowymi własnej roboty (tym razem będą te małe, bo mi się nie bardzo chce kombinować z farszami) postanowiłam pójść o krok dalej w kwestii przestrzegania chińskiej tradycji. W starym Pekinie istniał taki zwyczaj, by poczynając od przesilenia zimowego codziennie rysować kolejny element obrazka zwanego "dziewięć dziewięć znikanie mrozu". Konkretnie był to rysunek mume czyli kwiatów moreli japońskiej (梅花)* na jednej gałązce, narysowanych tak, by łącznie było dziewięć kwiatów, a każdy z nich miał po dziewięć płatków czyli łącznie 81 płatków (stąd dwie dziewiątki w tytule: 9x9=81), po jednym na każdy dzień. Codziennie należy pokolorować jeden płatek, by po osiemdziesięciu jeden dniach cały rysunek był kolorowy - i wtedy przyjdzie wiosna. Oczywiście, kwiaty moreli kwitną zimą i są jednym z pierwszych zwiastunów wiosny, stąd wybór takiego akurat rysunku. Jednocześnie warto sobie przypomnieć, że od niepamiętnych czasów liczono w Chinach zimę właśnie dziewiątkami - stąd ilość płatków moreli.
Już za Songów i Yuanów zwyczaj ten zaczął penetrować również południowe Chiny, choć tu wyczekiwanie końca zimy nigdy nie było aż tak istotną częścią kultury; przecież choćby na południu Yunnanu zimą jest przyjemnie i ciepło. 
Wspominałam, że tradycyjnie zabarwia się stopniowo płatki moreli. Nie jest to jednak jedyna forma zabawy. U intelektualistów pojawiały się nie rysunki, a kaligrafie składające się z dziewięciu znaków po dziewięć kresek każdy, mające tworzyć sensowne zdanie - np. “亭前垂柳珍重待春風”、“春前庭柏風送香盈室”、“幸保幽姿珍重春風面”、“雁南飛柳芽茂便是春”. Oczywiście, po dziś dzień muszą być pisane tradycyjnymi znakami, bo po uproszczeniach za mało dziewięciokreskowych znaków mielibyśmy do wyboru. Zwróćcie uwagę, jak bardzo rytm takiego zdania różni się od tradycyjnych chińskich wierszy - dziewięciozgłoskowce się tu przecież właściwie nie zdarzają.
tutaj mamy przy okazji informację, jak kolorować kreski: w dni śnieżne na biało, deszczowe na czarno, pochmurne na zielono/niebiesko, a słoneczne na czerwono.
Instrukcja obsługi pozostaje ta sama: po jednym ruchu pędzla czy pióra na każdy z osiemdziesięciu jeden dni zimy; każda dziewiątka rozpoczyna się więc nowym znakiem. Ta wersja zabawy zowie się również "pisaniem dziewiątek" 写九. Na najbardziej tradycyjnych obrazach znikania mrozu oprócz tej nietypowej kolorowanki mogły się również znaleźć słowa Dziewiętnej Pieśni. 
Dziś pojawiają się również niekanoniczne wersje dziewiątkowych obrazów - a to pierożki z dziewięcioma fałdkami, a to po dziewięć sztuk dziewięciu tradycyjnych przedmiotów,
tradycyjne chińskie monety z kwadratowym wycięciem, ryby z odpowiednią ilością łusek, tykwy, a już najprościej to samemu narysować na płachcie papieru do kaligrafii przegródki jak do kółka i krzyżyka i w każdej przegródce dodawać po dziewięć kółeczek... Mnie się jednak średnio podobają - wolę te śliczne kwiaty i urocze wierszyki. 
No dobrze. A na jakie kolory trzeba pomalować płatki kwiatów? Niektórzy upierają się, by kolory powiązać z pogodą: np. w dni słoneczne płatki mają być czerwone, w pochmurne - niebieskie, w deszczowe - zielone, w wietrzne - żółte, a w śnieżne białe (to tylko jedna z wersji, bywają także inne). Dzięki temu pod koniec zimy możemy gołym okiem zobaczyć, jaka była ostatnia zima. 
Okropnie spodobał mi się ten zwyczaj. Oczywiście nabyłam obie wersje - znakową i morelową - i sprezentowałam dziś Tajfuniątku. Myślę, że będziemy się świetnie bawić tej zimy! 

*lub tzw. "zimowej moreli" 寒梅 czyli... pigwowca.

2024-12-18

Rezydencja rodziny Wu 武家大院

Rezydencja rodziny Wu jest w Heijingu bodaj jedyną zachowaną mniej więcej w całości rezydencją starego stylu, z czasów, gdy w takich rezydencjach mieszkała cała wielodzietna, wielopokoleniowa, bogata rodzina wraz ze sztabem służących. Tak właśnie bogacze mieszkali za Mingów czy Qingów; ten konkretny zespół budynków zaczęto budować w 1836 roku, ale oczywiście z czasem go rozbudowywano, by sprostać potrzebom rodziny. Kolejne budynki dobudowywano tak, by z lotu ptaka tworzyły znak 王 czyli król. Znajduje się tu 99 pokojów, 108 drzwi i 4 patia, które położone są łącznie na siedmiu kondygnacjach - choć bowiem budynki mają najwyżej po dwa piętra, ich partery nie zaczynają się na tym samym poziomie, jako, że rezydencja została wzniesiona na bardzo stromym zboczu. 
Niestety, wszystkie pokoje stoją ciemne i puste; część jest zamknięta dla zwiedzających, ale przez szpary między deskami widać, że to po prostu dlatego, że niezaniedbanych podłóg i ścian nie ma komu odnawiać. Meble rozkradziono, po dziedzicach ślad zaginął; dobrze, że sama rezydencja nie spłonęła, jak wiele innych...
Prywatna scena rodziny Wu, która mogła sobie pozwolić na zapraszanie trup teatralnych z całych Chin; obecnie występują na niej artyści zapraszani przez biuro turystyczne Heijingu.
Trafiłyśmy akurat na taniec lwów; Tajfuniątko było zachwycone :)
A już najbardziej cieszyła się z tego, że lew chciał ją zjeść!

W internetach znalazłam film, który jest po prostu spacerem po rezydencji. Wydaje mi się, że dobrze pokazuje skalę wielkości obiektu.

2024-12-16

Japoński miszmasz

Lubię to, że autor sprzeciwia się chłamowi. Jak pokazuje, gdzie jest kit zamiast porcelany i uchyla rąbka tajemnicy metodologii kulturoznawstwa. Uważam, że wszyscy czytelnicy dowolnych lektur powinni podchodzić do owych lektur krytycznie, a już studenci czy naukowcy zwłaszcza. Zdejmijmy jeszcze filtr orientalno-kolonialny, przez który nasz świat wygląda tak inaczej niż świat Ludzi Z Dalekich Lądów, dzikich i dziwnych i już prawie mamy kompetencje, żeby kupić książkę o Japonii (albo Chinach, Malezji czy Tajlandii) i przeczytawszy wiedzieć, czy to lektura wiarygodna, czy też ekskrement. A jednak - lektura ta sprawiła mi wiele przykrości, bynajmniej niezwiązanych z demaskowaniem niewiedzy. Owszem, świetnie, że pan Jabłoński pokazał kilka lektur, których nie warto traktować jak źródeł wiedzy o Japonii. Szkoda jednak, że nie pokazał klasy argumentując obrzydliwie i ad personam zamiast merytorycznie.  
Inna rzecz, że i tu schowanych jest kilka perełek-myśli, które szalenie trafnie ujmują to, co robią autorzy, piszący o miejscach egzotycznych i na tyle odległych, że większości czytelników trudno sprawdzić ich wiarygodność.

[...] Prawidłowość ta dotyczy także narratorów "operujących na" dalekich i nieznanych odbiorcy kulturach. Mogą oni - a dowodów na to dostarczają źródła - polegać nie tylko na prawdziwości i spójności logicznej faktów, lecz także na swych chorych ambicjach, frustracjach oraz wybujałym widzimisię. Mogą także cechować się lenistwem poznawczym, którego styczność z egzotyką nie wyklucza, a niekiedy wręcz je prowokuje.
*
Można się z tym zgadzać lub nie: żyjemy w świecie reportażu. [...] W reportażu panuje kult obserwacji uczestniczącej - podmiot obserwujący usiłuje zebrać jak najwięcej skrawków rzeczysitości dostępnej mu bezpośrednio, do której czytelnik dostępu nie ma i mieć nie może. Wymóg zebrania jak największej liczby faktów nie pozostaje przy tym w obligatoryjnym związku z rozumieniem tych ostatnioch. Wiedza, a nawet odczuwanie, nie równa się, niestety, rozumieniu, ilość zaś nie zawsze przechodzi w jakość. Trzeba zwykle coś wiedzieć zawczasu, by być w stanie zinterpretować informacje nowe. Prawda to okrutna dla reportażowych rejestratorów niekiedy jakże zbyt gorącej dla nich rzeczywistości.
*
Ekstremalnie trudne może okazać się poszukiwanie racji i prawdy w sytuacji o kontekście międzykulturowym. Inna, obca kultura zmusza nierzadko intruza do zarzucenia reakcji wyuczonych w środowisku macierzystym. Cudzoziemiec może nawet zetknąć się z objawami ksenofobii, dyskryminacji lub wręcz agresji - wszystko to wliczone pozostaje w ryzyko kontaktu kulturowego. [...] Turystyka to jedna ze strategii przyglądania się światu bez zobowiązań. [...] Turysta ma prawo do wszelkich, nawet najbardziej absurdalnych opinii głoszonych przy akompaniamencie odwołań do wartości najwyższych i szafowania na prawo i lewo pojęciem obiektywizmu - za prawo to zapłacił agencji turystycznej żywą gotówką. Gdy jednak ktoś, żując na stałe w obcym kraju dobrowonie a nieumiejętnie, wygłasza opinie ksenofobiczne, a wszystko wskazuje na to, że krytyka taka źródło znajduje w perwersyjnej rozkoszy wiecznie zadowolonego z siebie nauczyciela dzikusów, przekonanego w dodatku o własnej niezbywalnej racji i monopolu na prawdę, casus taki należy w najlepszym przypadku traktować jako przypadek chorobowy.
*
Ekspert jest posłańcem, któremu musimy zaufać, wierząc, że jego wgląd w sprawy uprawnia go do funkcjonowania jako przedłużenie naszych zmysłów aż do miejsc, dokąd sami nie docieramy. Relacja zaufania jest tu niezbędna, gdyż sami sprawdzić doniesień ekspera nie jesteśmy w stanie.

PS. Ja Japoński wachlarz odczytywałam bardzo osobiście - dla mnie to była książka o wrażeniach, a nie przedstawiająca wiedzę. Chętnie przeczytałabym rzetelną krytykę, w której najpoważniejszym argumentem przeciwko nie byłoby stwierdzenie, że autorka jest feministką, więc musi się mylić. 
PS. 2. Tutaj recenzja, z którą tak bardzo się zgadzam, że aż mi się nie chce pisać własnej.