2015-02-25

kunmiński alfabet

Znów biorę udział w akcji "80 blogów dookoła świata" i znów bardzo się z tego cieszę, bo te wpisy są inne od zwykłych. Inne tematy, inne ujęcia tych tematów. Lubię to.
Tym razem uczestnicy akcji tworzą alfabety swoich miejsc - krajów, regionów, miast. Ja oczywiście piszę o Kunmingu, moim miejscu na ziemi - na dobre i złe. Nie wysilałam się: jako hasła wybrałam pierwsze skojarzenia z daną literą.




Akademia Wojskowa
Zawsze mówię, że Kunming jest takim zaczepistym miastem dlatego, że już ponad sto lat temu trafiły tu wzorce z innych kultur. Francuzi budowali kolej, rodzime mniejszości etniczne skazywały tutejszych Chińczyków na tolerancję, a grupa wyedukowanych w Japonii studentów założyła tu szkołę wojskową, która wykształciła potężną grupę wojskowych. Więcej można poczytać tutaj.

Bramy
Każde porządne tradycyjne chińskie miasto było budowane na planie prostokąta, miało potężne mury miejskie i cztery bramy - po jednej na każdą stronę świata - przy czym najważniejsza była zazwyczaj południowa (w końcu z południa przychodzą dobre rzeczy).
Kunming został zbudowany na planie... żółwia. I miał w związku z tym sześć bram: po dwie po stronie łap, jedną zamiast głowy i jedną zamiast ogona. Oczywiście głowa znajdowała się na południu :)
Dziś ani murów, ani bram już nie ma, choć ich lokalizacje zachowały się w niektórych nazwach miejsc: Mała Zachodnia Brama, ulica Północnej Bramy itd. Widzicie tę czerwoną kropkę na mapie? Tam właśnie, przy odbycie kunmińskiego żółwia czyli przy Północnej Bramie, znajduje się nasze mieszkanie :)

Chmury
Yunnan w dosłownym tłumaczeniu znaczy [na] Południe [od] Chmur. Yunnańczycy, a kunmińczycy już bodaj najbardziej, są z nich strasznie dumni. Wysyłają sobie zdjęcia zachmurzonego nieba, podziwiają chmury rozpostarte nad Jeziorem Dian i czekają na chmurzaste zachody słońca. Jeden z najbardziej znanych chińskich pisarzy, Shen Congwen, napisał nawet opowiadanie o yunnańskich chmurach. Jeśli w innych częściach świata rozmowy o pogodzie dotyczą deszczu/słońca/upału/wilgotności/mrozu, to w Kunmingu tematem numer jeden są właśnie chmury.
chmury nad Muzeum Sztuki (dawne Muzeum Yunnańskie)

Ćpun
Tak bym nazwała spokojnie jedną trzecią tutejszych zagranicznych studentów. Kiedy przyjeżdżają, najbardziej rajcuje ich nie inna kultura czy samo życie w innym kraju, o nauce języka nie wspomniawszy, a fakt, że - jeśli ma się takie pragnienie - za grosze można tu dostać marihuanę. Co ciekawe, lokalsi właściwie nie palą skrętów. Za to ziarna marihuany są tradycyjnym lekiem; można je dostać całkiem oficjalnie na każdym targowisku i właśnie dla tych ziaren marihuana jest tu uprawiana.

Dialekt
Mówiąc bardziej ogólnie - grupa dialektów yunnańskich. Mówiąc szczegółowo - dialekt Kunmingu, zasadniczo różniący się od dialektów Dali, Lijiangu i innych yunnańskich miast. Sprawił, że choć znałam tzw. mowę powszechną, za Chiny Ludowe nie mogłam się dogadać z tutejszymi, zwłaszcza starszymi. To właśnie z tego powodu w ciągu pierwszego roku mieszkania w Kunmingu łatwiej się zaprzyjaźniałam z przyjezdnymi, którzy się na ulicach czuli tak samo nieswojo jak ja. Dialekt kunmiński różni się bowiem od mandaryńskiego tak jak, powiedzmy, polski od czeskiego, przy czym sama melodia języka i wymowa poszczególnych głosek różni się tak jak niemiecki od włoskiego. Ten sam tekst przeczytany po mandaryńsku i po kunmińsku brzmi całkiem inaczej. Prosty przykład: yi 一 to po chińsku 1. Po mandaryńsku czyta się to "ii". Po kunmińsku czyta się tę cyfrę "źź" czyli jak głoskę, która w oficjalnym języku chińskim w ogóle nie istnieje... O innym kuriozum związanym z dialektem kunmińskim możecie poczytać choćby tutaj.

Erkuaje
Moja najukochańsza z najukochańszych tutejszych przekąsek. Robione z klejącego (ale nie kleistego!) zgniecionego ryżu placki, cięte później w plasterki albo na makaron, doskonale pasujące do dań ostrych, słonych i słodkich... czyli właściwie do wszystkich, wspaniałe i cudowne erkuaje 饵块 to moja najwcześniejsza kunmińska kulinarna miłość :) Więcej o nich tutaj.

Fuxianhu
Co robi kunmińczyk, który ma trochę więcej wolnego czasu i chciałby się wywakacjować w miłych okolicznościach przyrody? Oczywiście jedzie nad Jezioro Pieszczenia Nieśmiertelnych. Położone jest ono na tyle blisko od Kunmingu, żeby warto było pojechać na weekend, a jednocześnie na tyle odeń daleko, że większości kunmińczyków się nie chce i w związku z tym można tam znaleźć miejsca, w których jest pusto.
Co robią kunmińczycy, którzy tam pojechali wypocząć? Pływają, jeśli potrafią (raczej rzadko), wypożyczają rowery wodne i inne łódki, chodzą do przybrzeżnych gorących źródeł albo pochodzić po okolicznych górach. Nade wszystko zaś spożywają faunę endemiczną i nieendemiczną z tego, słynnego zresztą na cały Yunnan, jeziora. Więcej o nim tutaj.

Grzyby
Mam paru znajomych, którzy twierdzą, że pieczarki to grzyby. Tak, tak. Oficjalnie są. Ale kiedy ja mówię o grzybach, mam na myśli te dzikie, leśne, a nie hodowlane. I choć osiedliłam się w Yunnanie z całkiem innych powodów, fakt, że tutaj od czerwca do późnego listopada jest wprost zatrzęsienie prawdziwków, kurek, a nawet trufli - bardzo utrwaliło moją do Yunnanu miłość. Na kunmińskich targach od grzybów aż się roi; yunnańskie gatunki endemiczne są sprzedawane po parę tysięcy złotych za kilogram. My zazwyczaj poprzestajemy na gatunkach bardziej pospolitych, ale od czasu do czasu szalejemy w pobliskim Yimen, z grzybów słynącym.

Herbata
O tym, że chińska herbata jest najlepsza na świecie, żadnego z moich czytelników przekonywać nie będę. Wśród chińskich najsłynniejszych herbat akurat tych yunnańskich ze świecą szukać - z wyjątkiem jednej herbaty pu'er. Ale, choć nie tak sławne, są niektóre yunnańskie herbaty przepyszne. Nie ten sławetny "Yunnan gold", który straszył ze sklepowych półek PRLu, tylko rozmaite czarne, zielone i fermentowane herbaty, o których już wielokrotnie na blogu pisałam.

Islam
Nie wiem, czy w głowach Czytelników islam kojarzy się jakkolwiek z Chinami. Ja przed przyjazdem tutaj wiedziałam, że jacyś są. Sądziłam, że państwowy aparat nacisku już dawno sobie z nimi "poradził" - to znaczy sprawił, że się wtopili w resztę społeczeństwa. Pamiętałam jedną z lektorek z Instytutu Konfucjusza, która była "muzułmanką" ale wieprzowinę wtranżalała aż miło a i głowę nosiła odkrytą.
W Kunmingu pierwszy raz zobaczyłam dziewczęta w chustach, facetów w tradycyjnych nakryciach głowy, pierwszy raz też przekonałam się naocznie, że wsadzać muzułmanów do jednego worka to jakby chcieć w jednym worku zmieścić wszystkich Europejczyków. W Kunmingu są meczety, są osiedla, na których lubią się osiedlać muzułmanie, ale są też muzułmanie mieszkający wśród innowierców - kiedyś sama mieszkałam nad sąsiadem, który powiesił nad drzwiami półksiężyc. Są tacy, których małżonki chodzą po mieście ubrane jak każda inna Chinka, są i tacy, których żony wybierają chusty. Są też muzułmańskie knajpy. A w nich - Huiowie, specjalizujący się w makaronach i daniach z wołowiny i Ujgurzy, specjalizujący się w plackach naan i pilawach. A przy każdym większym zakładzie pracy czy przy uniwerku są osobne stołówki dla muzułmanów. Ba, niektóre piekarnie czy deserownie się reklamują jako halalowe! Ci muzułmanie, których znam, czują się Chińczykami, nie jakąś osobną grupą. Oczywiście, istnieją też chińscy muzułmańscy separatyści i terroryści; niestety pokazali się również w Kunmingu...

Jajka
Polska przyzwyczaiła mnie do jajek z numerkami, a także do dzielenia ich po wielkości i po kolorze skorupki, a następnie do sprzedawania ich na sztuki. Przyjazd do Kunmingu mnie zaskoczył. Po pierwsze: jajka sprzedaje się tu na wagę. Sam sobie wybierasz z wytłoczki, czy chcesz małe, czy duże. Kolory są, a jakże. I wielkości. Wielkości powiedziałabym nawet, że są dużo bardziej niż w Polsce. Tych podstawowych jest bowiem cztery, na cztery gatunki jajek: jaja przepiórcze, kurze, kacze i gęsie. Jedno gęsie jajo wystarcza na dwuosobową jajecznicę... W dodatku sprzedawane są jajka solone, kiszone, marynowane w herbacie... Nie przesadzę jeśli powiem, że w Kunmingu dostałam jajecznego oczopląsu. A w ogóle to jajka, a raczej nietypowy sposób ich transportu i sprzedaży, są na liście 18 yunnańskich dziwactw.

Konfucjusz
A raczej jego świątynia. A jeszcze szczegółowiej - to, co z tej świątyni zostało. Czyli - prawie nic. Herbaciarnia, park rozrywki dla staruszków, wielkości ogródka działkowego. Przykład tego, co z symbolami Chin robili i nadal robią komuniści. Najlepiej najpierw odwiedzić świątynię Konfucjusza w Pekinie albo choćby i w Zbudowanej Wodzie, a potem tę nędzną resztkę w Kunmingu. I kląć, długo i siarczyście. Więcej informacji tutaj.

Lotnictwo
Kto zna imię i nazwisko jedynego polskiego lotnika wojennego, który stacjonował w Kunmingu, ręka w górę! Był to oczywiście Witold Urbanowicz, a historię jego kunmińskiej przygody można przeczytać tutaj.

Łakocie
Zawsze narzekam na brak czekolady, takiej prawdziwej. Albo na jej kosmiczne ceny, jeśli już się pojawi. Prawda jest jednak taka, że na co dzień uwielbiam bardzo wiele kunmińskich/yunnańskich/chińskich łakoci. Przede wszystkim: pieczone erkuaje ze słodkim sosem sojowym wymieszanym z sosem sezamowym. Ciastka nadziewane różą. Kuleczki ryżu kleistego w słodkiej mączce sojowej. Lotos nadziewany ryżem kleistym na słodko. Słodki, lekko fermentowany ryż. Wodę papajową. Faludę. Kisiel lotosowy. Och, mogłabym tak do rana!

Podstawa wyżywienia każdego szanującego się kunmińczyka. Nazywając je po prostu kluskami ryżowymi, narażamy się na ostracyzm i pełne wyższości spojrzenia ludzi, którzy wiedzą, że misieny to nie są taki zwykły makaron ryżowy; kluska klusce nierówna, a misieny są oczywiście najlepsze. O miłości kunmińczyków do misienów powstał zresztą niejeden esej...

Czyli... drożdżówki. Kunming jest jedynym bodaj miejscem w Chinach, w którym jedną z tradycyjnych przekąsek są nasze swojskie drożdżówki. Kunmińskie must try.

Ojcowie
Jednym z 18 yunnańskich dziwactw jest to, że tutaj to ojcowie zajmują się dziećmi. Noszą, wychowują, bawią się z nimi. Może w XXI wieku jest to cokolwiek mniej szokujące niż te sto-dwieście lat temu, ale mi się i tak bardzo, bardzo podoba. Tyle się nasłuchałam o chińskich "samcach alfa", który pieluszki nie zmieni, bo to godzi w jego honor, że z prawdziwą ulgą obserwuję, jak yunnańscy tatusiowie doskonale sobie z dziećmi radzą, nic nie tracąc z męskości.

Paifang to w uproszczeniu brama wolno stojąca o charakterze nieużytkowym, ozdobnym. Dawnymi czasy były nimi upstrzone wszystkie chińskie miasta. Z nadejściem Nowych Chin niektóre zachowano, większość zburzono, a w Kunmingu niektóre zburzono, a potem zbudowano po raz wtóry, gdy władze się zorientowały, że zlikwidowały wszystkie cechy charakterystyczne miasta. Do takich paifangów należą kunmińskie dwa najsłynniejsze paifangi Złotego Konia i Szmaragdowego Koguta, z których powstaniem wiąże się piękna legenda.

Qiguoji
Czyli kurczak gotowany w ceramicznym garnku parowym - o, takim. Jedna z najsłynniejszych potraw Yunnanu. Uproszczony przepis tutaj.

"Ciastko z mleka" czyli yunnański ser kozi znalazł się tutaj trochę na wyrost, bo nie jest kunmiński, a dalijski. Jednak niewątpliwie innym Chińczykom, a także turystom może się kojarzyć z Kunmingiem, bo po pierwsze jest tutaj bardzo popularny, po drugie nie ma dla niego rdzennej alternatywy, a po trzecie przyrządza się go w Kunmingu na sposoby w Dali nieznane.

Czyli ze wszech miar cudowne jeziorko w środku miasta wraz z przyległościami, będące jednocześnie parkiem, punktem widokowym, punktem orientacyjnym, obiektem historycznym i miejscem badań socjologicznych - bo to tam można się przyglądać kunmińczykom z naprawdę bardzo bliska.

Śnieg - rzecz widywana w Kunmingu tak rzadko, że jeśli się zdarza, to absolutnie wszyscy wylegają na ulice, by strzelić fotę. Trzycentymetrowy opad powoduje kompletny paraliż miasta i lotniska.

Trucizna
Jednym z tradycyjnych yunnańskich produktów spożywczych jest... tojad. O tym, dlaczego się go spożywa, pisałam już tutaj.

Uniwersytet Yunnański
A właściwie nie sam uniwersytet, a jego przepiękny kampus. Położony w sercu Kunmingu, tuż obok Szmaragdowozielonego Jeziora, na pięknym pagórku, został obsadzony jabłonkami i miłorzębami japońskimi. Cudne aleje, których kolory przypominają Miastu Wiecznej Wiosny o istnieniu pór roku; parę zabytków, miłe sercu zaułki, w których tak przyjemnie siąść z książką i wystawić twarz ku słońcu... Jedno z najbardziej urokliwych miejsc w centrum Kunmingu.

Waga
Każdy Polak, który rozpoczyna swą przygodę z chińskim, ma wtłaczane do głowy, że Chińczycy posługują się brytyjskim systemem wag. To znaczy dzielą wszystko na funty, czyli części półkilogramowe, czyli jiny 斤 oraz na liangi 两, czyli dziesiąte części jina. Dla Polaków, przyzwyczajonych do kilogramów (czyli "oficjalnych jinów" gongjin 公斤), system bywa uciążliwy, ale oczywiście można się przyzwyczaić.
Ja nie musiałam. Kunming jest bodaj jedynym miastem chińskim, w którym tradycyjnie sprzedaje się wszystko na kilogramy, nie na jiny. Co gorsza, mówi się na nie nadal "jin" a nie "gongjin", więc przyjezdni najpierw pytają, dlaczego jeden jin jest taki drogi, a potem - dlaczego tak dużo waży :D

Xishan
Zachodnie Góry, czyli pasmo wzgórz na zachód od Kunmingu, już za Jeziorem Dian, z najpiękniejszym na to jezioro widokiem. Legenda głosi, że jeśli dziewczę i chłopak, którzy nie są parą, wejdą wspólnie na Xishan, sparują się. Jeśli za to para wejdzie na Xishan wspólnie, to się rozstanie. Od razu mówię, że legenda jest diabła warta i mimo prowadzenia stad facetów na tę górę (oczywiście nie naraz ;)), nigdy się z żadnym z nich nie spiknęłam. A swoją drogą widoki fajne i miła trasa spacerów.

Jedyny ocalały buddyjski kompleks świątynny w centrum Kunmingu. Świątynia interesująca, ładnie położona, a ostatnio nawet intensywnie odnawiana za pieniądze... tajskiego króla. Spędziłam tam niejedno miłe popołudnie.

XVII-wieczna świątynia taoistyczna, wbrew nazwie - wcale nie złota. Okolona przepięknym parkiem, ukwieconym i upstrzonym drobiazgiem sprzed wieków. Dobry wybór na zimowy spacer, bo właśnie zimą kwitną tu kamelie i azalie.

Źródła
Gorące. Sławne. Dla kogoś, kto bywał tylko w przaśnych bajorkach na Słowacji czy na Węgrzech - koniecznie do spróbowania. Są tutaj "spa" z pięknie wykończonymi dziesiątkami jeziorek, w których ciepła woda dzięki dodatkom pachnie miętą czy różami. Są jeziorka z rybkami obgryzającymi naskórek (ależ to koszmarnie łaskocze!), są baseny z masażem wodnym... No i na takie cuda trzeba do Anningu albo Mile, bo te stricte kunmińskie są oszukane.

A może Wy widzielibyście inne cechy szczególne Kunmingu odpowiednie dla poszczególnych liter? Piszcie, mówcie, co Wam przyszło do głowy :)

PS. Literki P,R i U dziękują Kayce i Turkusowej Cioci :)

Tutaj zaś alfabety z innymi językami i krajami związane:
Esperanto: Językowa Oaza - Esperanckie ABC
Francja: Francuskie i inne notatki Niki - Roussillon w alfabecie; Français-mon-amour - Francuski alfabet; Madou en France - Alphabet de Strasbourg; Love For France - ABC Alzacji, czyli alfabet regionu; Blog o Francji, Francuzach i języku francuskim : Bretania od A do Z
Gruzja: Gruzja okiem nieobiektywnym - Gruzja od A do Z
Hiszpania: Hiszpański na luzie - Las Fallas de Valencia od A do Z
Holandia: Język holenderski - pół żartem, pół serio - Holenderski alfabet
Kirgistan: Kirgiski.pl - O języku kirgiskim po polsku - Kirgiskie ABC
Niemcy: Willkommen in Polschland - Alfabet mojego miasta; Niemiecka Sofa - Niemiecki alfabet; Blog o języku niemieckim - W 80 blogów dookoła świata: Niemiecki alfabet
Norwegia: Pat i Norway - Norwegia od A do Å
Rosja: Rosyjskie Śniadanie - Alfabet miłych słów
Szwecja: Szwecjoblog - Alfabet szwedzkości
Wielka Brytania: Head Full of Ideas - My Personal British ABC; english-at-tea - Brytyjski alfabet; English my way - Subiektywny alfabet angielski

A może Wy chcielibyście dołączyć do grupy tworzącej wpisy na tak ciekawe tematy? Zapraszamy! Piszcie na adres: blogi.jezykowe1@gmail.com

26 komentarzy:

  1. Przy Twoich opisach, "moja" Francja wydaje mi się tak mało egzotyczna-... no chyba, że zdążyłam się już przyzwyczaić do pewnych dziwactw ;)
    Odnoszę również wrażenie, że miejsce w którym mieszkać jest kompletnie niereprezentacyjne, jeśli chodzi o resztę kraju.
    Ach te niebo, w każdym zakątku globu wygląda inaczej. Ja widzę ogromną różnicę między polskim a bretońskim sklepieniem niebieskim ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z mojego punktu widzenia Francja jest równie egzotyczna - po prostu dlatego, że w niej nie mieszkam :)

      Usuń
  2. Tyle ciekawostek na raz! Super ciekawy wpis, a opowieść o mieście na planie ŻÓŁWIA jest absolutnie genialna i do sprzedania dalej w towarzystwie ;) Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam żółwia na mapie, umarłam ze śmiechu :)

      Usuń
  3. Jakby Ci to... Plac Konia i Koguta? Rubing? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że zapytanie czytelników okaże się pomocne :)

      Usuń
  4. Niesamowita egzotyka. Och szkoda, ze to tak daleko, bo najchetniej podskoczylabym tam do was na weekend zobaczyc pewne rzeczy na wlasne oczy :)
    Usmialam sie szczegolnie z loterki W:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na weekend to się nie opłaca, trzeba na dłużej :) Może kiedyś będzie okazja?

      Usuń
  5. Jej, ale to ciekawe :) Najbardziej mnie zachwyciło miasto na planie żółtwia i Wasze mieszkanie w okolicach jego, pardon, odbytu!
    A słodycze brzmią tak smakowcie, że aż ślinka sama płynie do ust!

    alessandra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D Odbyt żółwia najlepszą lokalizacją świata! :) A słodycze faktycznie przepyszne :)

      Usuń
  6. jak wazna jest wiedza gdy sie mieszka w innym kraju niz kraj urodzenie i dziecinstwa! Ulatwie zycie i nie wychodzi sie na ignoranta! Wiele ciekawych rzeczy opowiadasz.
    PS> W Irlandii tez zachwycamy sie chmurami, ale chyba jednak duzo o nich nie rozmawiamy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to właśnie w życiu emigranta najważniejsze: ciągłe szukanie :)

      Usuń
  7. Proponuję wpis na brakujące U jak Uniwersytet Yunnanski.
    Alfabet na 5-kę, fajny pomysł.
    Pozdrawiam H.

    OdpowiedzUsuń
  8. "Na Południe od Chmur", "Szmaragdowe Jezioro", "Zachodnie Góry", ale ładne nazwy!

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo ciekawa lektura! Rozmarzyłam się przez te chmury, Szmaragdowe Jezioro i Zachodnie Góry! A jajka marynowane w herbacie to musi być hit.. ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze zdumieniem odkryłam, że na blogu jeszcze mi się nie pojawił przepis na nie. Cóż za niedopatrzenie! Trzeba to będzie naprawić :)

      Usuń
    2. Czekam więc z niecierpliwością! ;D

      Usuń
  10. Uśmiałam się z lokalizacji Waszego mieszkania :-D
    U mnie w domu na stałe zagościła chińska zielona herbata kupowana na wagę w herbaciarni :)
    Zaciekawiłaś mnie kiszonymi i marynowanymi w herbacie jajkami- miałaś okazję je jeść? Można je do czegoś porównać w smaku?
    Brawa dla yunnańskich tatusiów!
    I brawa dla Ciebie za megaciekawy alfabet!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro pokochałaś zieloną herbatę, powinnaś kiedyś zawitać do Yunnanu i spróbować takiej świeżej, tuż po ususzeniu, a nie po dłuuuugim transporcie do Europy :) Jajka kiszone, znane jako "stuletnie" mają konsystencję i smak zbliżony do mięsnej galaretki, a marynowane w herbacie - to bardzo korzenne i pachnące jajka na twardo.
      Bardzo się cieszę, że wpis się podoba :) Uznanie Czytelników jest wspaniałą nagrodą za włożony trud :)

      Usuń
  11. Kunming mnie zafascynował! Jest w nim bardzo ciekawa historia i mnóstwo herbaty, czyli to co tygryski lubią najbardziej.

    Muszę koniecznie poczytać coś więcej o budowie miasta i jego historii. Napisałabym więcej, ale nie wiem o czym. Wszystko było tak ciekawe, że musiałabym się odnosić do każdej literki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I te faszerowane, marynowane jajka? :D Przebiły niemieckie parówki w słoikach :D

      Usuń
    2. O faszerowanych nic mi nie wiadomo, ale marynowane - faktycznie zaskakują :) Cieszę się, że Ci się spodobało. Może jakaś wizyta? :)

      Usuń
  12. Super wpis! O tylu ciekawych rzeczach na świecie człowiek nie ma pojęcia. W porównaniu z Wielką Brytanią Chiny są niezwykle egzotyczne. Jak zupełnie inny świat, trochę jak z bajki - opisywane przez Ciebie zakątki, ich romantyczne nazwy, słodycze z lotosu... A propos jak smakuje lotos? Próbowałam to sobie wyobrazić, ale jedyne co mi przychodzi na myśl to smak róży z pączka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do lotosu - jadalne są liście, kłącza i nasiona, a ich smak i sposób przyrządzenia zdecydowanie się różni, więc ciężko powiedzieć jednym słowem. Liście są mocno pachnącym ziołem, ziarna są prawie jak orzeszki, a kłącza idą raczej w stronę czegoś między rzodkwią a ziemniakami, ale... Nie, tego smaku nie da się opisać :) O, Chiny są egzotyczne, ale tylko dla nas - mój mąż w Europie rozglądał się zafascynowany, bo dla niego to dopiero było egzotyczne ;)

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.