2011-10-30
fast food 快餐
Dla Europejczyka to McSmieci, ewentualnie gorace psy i inne zapiekanki.
Dla Chinczykow to jadlodajnie troche w stylu naszych barow mlecznych badz stolowek. Masz dwadziescia-trzydziesci dan do wyboru, do miseczki badz do kartonika z ryzem dostajesz lyzke danej potrawy za zlotowke badz dwie. Mozesz wybrac trzy-cztery, zeby Ci sie smak nie znudzil. Wszystko swiezutkie, przygotowywane tuz przed przerwa na lunch. Miejsca te nazywaja sie dokladnie 快餐, czyli szybkie jedzenie. Nie przy uniwersytetach, nie przy biurach, tylko wszedzie. W moim miescie przy niemal kazdej ulicy. Zarcie pyszne. Bezposredni powod, dla ktorego tak rzadko gotuje...
zła gospodyni domowa
W Polsce dla mnie zawsze oznaczała tę, która zamiast coś ugotować, kupuje zupę w proszku, ciasto w cukierni i pizzę do mikrofali. Zawsze byłam dumna z tego, że gotowałam, naprawdę gotowałam, prawie nigdy nie korzystając z gotowych rozwiązań. Zmęczona wracałam po pracy do cudownego mieszkania współdzielonego z dwiema współlokatorkami i robiłam sajgonki albo chińską zupę. Oczywiście, zdarzało mi się popełniać grzechy typu gorący kubek, jeśli naprawdę nie miałam już na nic czasu ani siły, ale były to rzadkie wypadki.
Odkąd jestem w Chinach, nie gotuję. To szaleństwo, wiem!!!!! Mam wreszcie kuchnię, wok, lodówkę, świeże jajka i mięso (tak, Kayka, wiem, że mnie nienawidzisz za to, że MOJA wieprzowina jeśli po południu ląduje na talerzu, to znaczy, że rano jeszcze tuptała po podwórku), mam książki kucharskie... i mieszkam sama. Robienie jedzenia dla jednej osoby jest bez sensu. Jak mam ugotować jedną miseczkę ryżu? Jak mogę kupić 5 deko mięsa? Po co, skoro w każdej "szybkiej jadłodajni" mogę dostać coś świeżego, dużo i tanio? I jeszcze duży wybór, żeby było śmieszniej? Obieranie i smażenie dwóch ziemniaków, ćwierci papryki i połowy kotleta schabowego JEST bez sensu. ALE! Dla ludzi takich jak ja wymyślono w Chinach jednoporcjowe dania przygotowane do obróbki termicznej. W supermarkecie obok mojej kawalerki każdy poranek upływa obsłudze na siekaniu czosnku, imbiru, mięsa, warzyw. Lubisz wieprzowinę smażoną z imbirem, czosnkiem, chilli i zieloną cebulką? (7 yuanów za porcję)
A może wiórki ziemniaczane z papryką? (3 yuany za porcję)
Albo fasolkę na pikantnie? (2,5 yuana za porcję)
Do wyboru, do koloru, warzywa po jeden-dwa złote za porcję, mięsa po 3-4. Obok sprzedawany jest ugotowany i poporcjowany ryż, trzymany w cieple, żeby był gotowy do spożycia. Wszystko świeże, NIGDY nie zostaje do następnego dnia, więc trzeba się spieszyć z kupnem, żeby nie wysprzedano.
Tak, wiem. Powinnam iść na targ, wytargować kawałek mięsa, obmacać wszystkie papryki i ziemniaki, a potem wrócic do domu i je siekać na wiórki za pomocą tasaka. Tylko, że w ten sposób straciłabym na przygotowanie kolacji półtorej godziny, a nie 15 minut. Zrobiłabym pewnie 4 razy za dużo - a tak mam ilość wystarczającą akurat na dwa obiady (za drugim razem podgrzewam wszystkie miseczki na parze, cudowna metoda). Ale najważniejsze jest, że uczę się PRAWDZIWEJ kuchni chińskiej. Nie tej z restauracji pięciogwiazdkowej, w której przygotowanie każdej potrawy zajmuje 3 godziny, tylko tej, w której mięso jest po prostu smażone z czosnkiem i imbirem, ziemniaki wrzucane na wrzący olej wraz z paseczkami papryki dla ozdoby, a fasolka MUSI być podana z chilli - i niczym więcej. Bez piętnastoskładnikowego sosu, bez macerowania, bez przepisów z milionowej książki kucharskiej. Wreszcie wiem, jak odtworzyć smaki, które poznaję u przyjaciół w chińskich domach. Wreszcie wiem, dlaczego prostota tych dań tak mnie urzeka. I w momencie, w którym nie będę już mieszkała obok superwygodnego chińskiego supermarketu, będę wiedziała, co do czego dodać, żeby było tak, jak zapamiętałam...
Dla tych, którzy nie mogą kupić gotowca:
1) wrzucić rozciapany czosnek, chilli i imbir w paseczkach na rozgrzany olej. Gdy zacznie pachnieć, zdjąć przyprawy z woka, inaczej haniebnie się przypalą. Wrzucić mięso pokrojone w cienkie plasterki albo paseczki, usmażyć w bardzo wysokiej temperaturze. Dodać zielonej cebulki - tyle, co mięsa - plus usmażone wcześniej przyprawy. Jeśli mięso puściło za mało soku, dodać odrobinę sosu sojowego z wodą/bulionem. Kilka chwil i gotowe.
2) Ziemniaki zetrzeć na tarce o dużych oczkach bądź pokroić w cieniutkie słupki. To samo uczynić z papryką (nie przesadzamy z ilością, jest tylko dla ozdoby i wzbogacenia smaku). Wrzucamy na rozgrzany tłuszcz (nie na głęboki; nie robimy frytek, tylko podduszone ziemniaki), obsmażamy a potem przykrywamy, co jakiś czas mieszamy. Dusić do al dente.
3) Fasolkę szparagową myjemy i kroimy na kawałki wygodne do uchwycenia pałeczkami (nie mogą być za długie, bo to i niewygodne, i źle się smaży). Na rozgrzany tłuszcz wrzucamy najpierw kilka papryczek chilli, a potem fasolkę. Przykrywamy i dusimy, aż fasolka będzie... niesurowa. Znaczy, jeszcze nie bardzo ugotowana, jeszcze chrupiąca, ale już pachnąca chilli.
Podane z ryżem ugotowanym z mlekiem kokosowym.
Jestem złą gospodynią domowa, kupuję półprodukty.
Pyszne było!!!
Odkąd jestem w Chinach, nie gotuję. To szaleństwo, wiem!!!!! Mam wreszcie kuchnię, wok, lodówkę, świeże jajka i mięso (tak, Kayka, wiem, że mnie nienawidzisz za to, że MOJA wieprzowina jeśli po południu ląduje na talerzu, to znaczy, że rano jeszcze tuptała po podwórku), mam książki kucharskie... i mieszkam sama. Robienie jedzenia dla jednej osoby jest bez sensu. Jak mam ugotować jedną miseczkę ryżu? Jak mogę kupić 5 deko mięsa? Po co, skoro w każdej "szybkiej jadłodajni" mogę dostać coś świeżego, dużo i tanio? I jeszcze duży wybór, żeby było śmieszniej? Obieranie i smażenie dwóch ziemniaków, ćwierci papryki i połowy kotleta schabowego JEST bez sensu. ALE! Dla ludzi takich jak ja wymyślono w Chinach jednoporcjowe dania przygotowane do obróbki termicznej. W supermarkecie obok mojej kawalerki każdy poranek upływa obsłudze na siekaniu czosnku, imbiru, mięsa, warzyw. Lubisz wieprzowinę smażoną z imbirem, czosnkiem, chilli i zieloną cebulką? (7 yuanów za porcję)
A może wiórki ziemniaczane z papryką? (3 yuany za porcję)
Albo fasolkę na pikantnie? (2,5 yuana za porcję)
Do wyboru, do koloru, warzywa po jeden-dwa złote za porcję, mięsa po 3-4. Obok sprzedawany jest ugotowany i poporcjowany ryż, trzymany w cieple, żeby był gotowy do spożycia. Wszystko świeże, NIGDY nie zostaje do następnego dnia, więc trzeba się spieszyć z kupnem, żeby nie wysprzedano.
Tak, wiem. Powinnam iść na targ, wytargować kawałek mięsa, obmacać wszystkie papryki i ziemniaki, a potem wrócic do domu i je siekać na wiórki za pomocą tasaka. Tylko, że w ten sposób straciłabym na przygotowanie kolacji półtorej godziny, a nie 15 minut. Zrobiłabym pewnie 4 razy za dużo - a tak mam ilość wystarczającą akurat na dwa obiady (za drugim razem podgrzewam wszystkie miseczki na parze, cudowna metoda). Ale najważniejsze jest, że uczę się PRAWDZIWEJ kuchni chińskiej. Nie tej z restauracji pięciogwiazdkowej, w której przygotowanie każdej potrawy zajmuje 3 godziny, tylko tej, w której mięso jest po prostu smażone z czosnkiem i imbirem, ziemniaki wrzucane na wrzący olej wraz z paseczkami papryki dla ozdoby, a fasolka MUSI być podana z chilli - i niczym więcej. Bez piętnastoskładnikowego sosu, bez macerowania, bez przepisów z milionowej książki kucharskiej. Wreszcie wiem, jak odtworzyć smaki, które poznaję u przyjaciół w chińskich domach. Wreszcie wiem, dlaczego prostota tych dań tak mnie urzeka. I w momencie, w którym nie będę już mieszkała obok superwygodnego chińskiego supermarketu, będę wiedziała, co do czego dodać, żeby było tak, jak zapamiętałam...
Dla tych, którzy nie mogą kupić gotowca:
1) wrzucić rozciapany czosnek, chilli i imbir w paseczkach na rozgrzany olej. Gdy zacznie pachnieć, zdjąć przyprawy z woka, inaczej haniebnie się przypalą. Wrzucić mięso pokrojone w cienkie plasterki albo paseczki, usmażyć w bardzo wysokiej temperaturze. Dodać zielonej cebulki - tyle, co mięsa - plus usmażone wcześniej przyprawy. Jeśli mięso puściło za mało soku, dodać odrobinę sosu sojowego z wodą/bulionem. Kilka chwil i gotowe.
2) Ziemniaki zetrzeć na tarce o dużych oczkach bądź pokroić w cieniutkie słupki. To samo uczynić z papryką (nie przesadzamy z ilością, jest tylko dla ozdoby i wzbogacenia smaku). Wrzucamy na rozgrzany tłuszcz (nie na głęboki; nie robimy frytek, tylko podduszone ziemniaki), obsmażamy a potem przykrywamy, co jakiś czas mieszamy. Dusić do al dente.
3) Fasolkę szparagową myjemy i kroimy na kawałki wygodne do uchwycenia pałeczkami (nie mogą być za długie, bo to i niewygodne, i źle się smaży). Na rozgrzany tłuszcz wrzucamy najpierw kilka papryczek chilli, a potem fasolkę. Przykrywamy i dusimy, aż fasolka będzie... niesurowa. Znaczy, jeszcze nie bardzo ugotowana, jeszcze chrupiąca, ale już pachnąca chilli.
Podane z ryżem ugotowanym z mlekiem kokosowym.
Jestem złą gospodynią domowa, kupuję półprodukty.
Pyszne było!!!
2011-10-23
rodaczki 老鄉
Zawsze po trzech lekcjach w przedszkolu mam półtorej godziny na dostanie się do centrum, do podstawówki, w której mam zajęcia wieczorem. W dziewięciu przypadkach na dziesięć zatrzymuję się po drodze w Banna Cafe, miłej kawiarence przy skrzyżowaniu dwóch mocno ruchliwych ulic (przy jednej z nich jest położona moja szkoła). Zatrzymuję się tam, bo jest jasno, dają dobrą wodę z cytryną, mają darmowe WiFi i miłą obsługę. Oprócz tego mają tam tony białasów, ale zazwyczaj nie zwracam na nich uwagi - bo i po co?
Tym razem ledwo zsiadłam z roweru, usłyszałam język polski. Dwie podróżniczki siedziały przy stoliku i zaśmiewały się do łez, co "zrobiło mój dzień" (dlaczego po polsku tak się nie mówi??!!) i sprowokowało mnie do podejścia.
Dwie godziny później byłyśmy już razem na kolacji. Wreszcie mogłam się podzielić moim ulubionym dajskim grillem przy rynku i tymi dziwnymi rzeczami, których normalni ludzie nie jedzą. Ryba w dwóch odsłonach nie jest wprawdzie specjalnie szokująca
ale już taki móżdżek wieprzowy zapiekany w liściach banana
kwiat banana, czy chociażby cynaderki na ostro - to są przekąski, na które nie każdy się skusi. My tak. WRESZCIE! Odkąd Kaja wyjechała z Kunmingu, nie mam się z kim nacieszać wszystkimi możliwymi paskudztwami. Jakaż radość mnie ogarnęła, gdy wszystkie "paskudztwa" zostały sprzątnięte do czysta i tym razem to nie była tylko moja zasługa!!!
To był miły wieczór. Stąd następnego dnia kolejna przemiła kolacja, a później dwugodzinne spotkanie w herbaciarni, w MOJEJ herbaciarni - to znaczy u przyjaciółki przyjaciółki córki pani Wang (ach ta chińska sieć znajomości!), gdzie mogę się czuć jak u siebie...
Mówienie o Jinghongu, o tutejszym jedzeniu, o różnych śmiesznostkach - to dla mnie ogromna satysfakcja i przyjemność. Przyjeżdżajcie, do jasnej cholery, bo miliard informacji się ze mnie WYLEWA!!!!!!
Tym razem ledwo zsiadłam z roweru, usłyszałam język polski. Dwie podróżniczki siedziały przy stoliku i zaśmiewały się do łez, co "zrobiło mój dzień" (dlaczego po polsku tak się nie mówi??!!) i sprowokowało mnie do podejścia.
Dwie godziny później byłyśmy już razem na kolacji. Wreszcie mogłam się podzielić moim ulubionym dajskim grillem przy rynku i tymi dziwnymi rzeczami, których normalni ludzie nie jedzą. Ryba w dwóch odsłonach nie jest wprawdzie specjalnie szokująca
ale już taki móżdżek wieprzowy zapiekany w liściach banana
kwiat banana, czy chociażby cynaderki na ostro - to są przekąski, na które nie każdy się skusi. My tak. WRESZCIE! Odkąd Kaja wyjechała z Kunmingu, nie mam się z kim nacieszać wszystkimi możliwymi paskudztwami. Jakaż radość mnie ogarnęła, gdy wszystkie "paskudztwa" zostały sprzątnięte do czysta i tym razem to nie była tylko moja zasługa!!!
To był miły wieczór. Stąd następnego dnia kolejna przemiła kolacja, a później dwugodzinne spotkanie w herbaciarni, w MOJEJ herbaciarni - to znaczy u przyjaciółki przyjaciółki córki pani Wang (ach ta chińska sieć znajomości!), gdzie mogę się czuć jak u siebie...
Mówienie o Jinghongu, o tutejszym jedzeniu, o różnych śmiesznostkach - to dla mnie ogromna satysfakcja i przyjemność. Przyjeżdżajcie, do jasnej cholery, bo miliard informacji się ze mnie WYLEWA!!!!!!
2011-10-20
owoc buddy 羅漢果
Siraitia grosvenorii, bo wlasnie o tym owocu mowa, to... dynia. No dobra, przesadzilam, ale nalezy do rodziny dyniowatych i pnie sie zwawo do gory glownie w Tajlandii i w poludniowych Chinach. Jest to zupelny absolutny cud natury, dlatego Chinczycy tradycyjnie go zaliczaja do Owocow Dlugowiecznosci - ponoc spozywanie pozwoli Ci zyc dlugo i szczesliwie. Ja tam osobiscie mam w nosie dlugie zycie. Wazniejsze jest dla mnie dlugie zycie moich strun glosowych, ktore sa ostatnio poddawane represjom przez moje przedszkolaki i dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Dlatego tak sie ucieszylam, gdy znalazlam nastepny po Grubym Morzu sposob na bol gardla - o tyle fajny, ze nie nie mozna sie nim zatruc po przedawkowaniu. Chinczycy przyrzadzaja z owocu buddy i kwiatow chryzantemy zupe, ktora jest w stanie wyleczyc chyba kazdy problem z gardlem. A ze owoc jest slodki - wyciag z niego jest podobno 300 razy slodszy niz cukier - setki lat (pierwsze wzmianki pojawiaja sie juz w XIII wieku!) byl przez Chinczykow uprawiany i wykorzystywany jako niskokaloryczny slodzik.
Na zdjeciu zupa chryzantemowo-owocowobuddowa, ale ja najczesciej parze sobie po prostu taka herbatke: kilka ziaren owocu buddy i kilka chryzantem :) Dzialanie nie az tak silne, ale to wlasnie tym sobie przeplukuje gardlo miedzy lekcjami :)
2011-10-16
zwykła kolacja
To miała być zwykła kolacja. Wstąpiłam do przyjaciółki; poszłyśmy razem na zakupy, a potem poczułam się jak Alicja po drugiej stronie lustra.
Przystawka: ugotować bakłażan al dente, a potem go wyjąć i poszarpać na pasma. Dodać ściamkany czosnek (główkę), kolendrę bądź inne pachnące ziele, świeże chilli, sos sojowy, olej sezamowy, ewentualnie szczyptę soli, ale zazwyczaj sos sojowy wystarcza. Można dosmaczyć doubanjiangiem (pastą ze sfermentowanej fasoli z chilli) albo czymkolwiek pikantnym, jeśli zbyt mdłe.
Zupa: na odrobinie oleju podsmażamy czosnek i imbir, gdy zacznie pachnieć, dorzucamy porwaną na kawałki kapustę pekińską i natychmiast dolewamy wody oraz dodajemy szczyptę soli; gdy liście będą miękkie i słodkie, można zupę zdjąć z ognia i spożyć.
Danie główne: Na bardzo gorący olej wrzucić posiekany imbir i suszone chilli, gdy zaczną pachnieć dodać pokrojoną w cienkie plasterki wątrobę wieprzową; gdy się usmaży, dodać zielonej cebulki (objętościowo powinno jej być co najmniej tyle, co wątroby), zmniejszyć ogień, dodać soli.
Dodatek: dowolna zielenina w liściach, u nas był wilec wodny, ale szpinak czy botwinka też zadziałają. Podsmażyć czosnek z chilli, wrzucić zieleninę, usmażyć al dente; można dodać jakieś orzeszki czy sezam, ewentualnie trochę cukru.
Przystawka pod piwo: Larwy szerszenia azjatyckiego powyciągać z resztek plastrów i wrzucić na głęboki, mocno rozgrzany olej, do którego wsadziliśmy kawałek imbiru (baaaardzo poprawia smak). Często mieszać, żeby przyrumienić larwy ze wszystkich stron, a jednocześnie nic nie spalić. Będą się smażyć nierówno, więc trzeba sterczeć przy woku i powoli wyciągać. Na talerzu posypać solą. Podawać z zimnym piwem. Uwaga! Lepiej rozwiniętym szerszeniom powyjmować żądła.
PS. Jestem dupa wołowa, nie mam zdjęć. Obiecuję solennie nigdy już nie wychodzić z domu bez aparatu...
2011-10-13
甜筍竹 słodki bambus
To bambus w następnym wydaniu. Po łacinie i po angielsku nazywa się "elegancki" - Phyllostachys elegans/elegant bamboo, jednak chińska nazwa mówi głównie o jego walorach kulinarnych. O ile bowiem wyrośnięty jest, owszem, ładny i elegancki, o tyle uprawia się go raczej użytkowo. Pojawia się w lecie, uprawiany jest głównie w Syczuanie i Yunnanie i jest... słodki. Nie mdlącą słodyczą gruszek czy arbuzów, a delikatnie. Przyrządza się go na wiele sposobów; gdy jest młodziutki, można go jeść nawet na surowo, ale gdy jest odrobinę starszy, lepiej go ugotować czy usmażyć, bo inaczej będzie łykowaty. Najprościej - plasterki przełożyć mięsem mielonym doprawionym według własnych smaków i ugotować na parze. Podobno może uchronić przed rakiem. Mnie wystarcza, że chroni przed głodem...
2011-10-11
połóg 坐月子
Mały mieszaniec polsko-chiński urodzony. Nie, nie mój. Kolega Polak wraz z żoną Chinką spłodzili syna. Teraz ojciec w pocie czoła zarabia na żelazną miskę ryżu, a małżonka "siedzi miesiąc".
坐月子, siedzenie miesiąc, czyli połóg. Wszędzie jest uważany za czas szczególny, ale w Azji sposób, w jaki powinno się połóg przetrwać to tradycja, znana od niepamiętnych czasów i, przez większość kobiet w Chinach czy Wietnamie przestrzegana sumiennie nawet w XXI wieku. Nawet mocno postępowe matki nie wierzące w zabobony muszą czasem ulec presji innych kobiet, które (w dobrej wierze, oczywiście!) zmuszają położnice do wykonywania milionów absurdalnych czynności i przestrzegają przed miliardem tych, których wykonywać nie należy. Próbowałam w necie wyszperać coś o polskich tradycjach związanych z połogiem, ale na stronach, które w ogóle mi się otworzyły, jest raczej mało informacji i dotyczą raczej tego, jak wrócić do dawnej figury, kiedy można zacząć uprawiać seks i że nie wolno wieszać firanek, bo się uszkodzi macicę, jak się będzie trzymało ręce w górze. W Chinach KAŻDA kobieta wie, co wolno jeść i pić, czego nie wolno robić i czym grozi nieposłuszeństwo.
Połóg jest ważny w życiu każdej matki. Hormony żyć nie dają, trauma po porodzie jeszcze nie minęła. Chińczycy wierzą, że trzeba przynajmniej miesiąca, żeby wyregulować samopoczucie i zdrowie matki. W niektórych regionach czas trwania połogu i szczególnej opieki nad świeżo upieczoną mamą dochodzi nawet do trzech miesięcy! Zgodnie z chińską medycyną połóg mały trwa miesiąc (小滿月), a duży - 100 dni (大滿月). Mały połóg można zakończyć wielką imprezą dla rodziny i przyjaciół, wyprawą do świątyni a także, w niektórych regionach Chin, ogoleniem głowy noworodka. Jeśli chodzi o odwiedziny przyjaciół i rodziny, na południu Chin trzeba się z tym wstrzymać przynajmniej 12 dni - dopiero w dwunasty dzień po urodzeniu potomka (十二朝) krewni i znajomi mogą się nim nacieszyć.
Zgodnie z tradycją, położnicom nie wolno: myć głowy ani ciała, chodzić po schodach, dotykać zimnej wody, czytać książek, płakać, uprawiać seksu, wystawiać się na przeciągi ani szyć, nie wolno tez jeść soli ani pić alkoholu. O ile można doskonale zrozumieć, skąd w dawnych czasach zakaz kąpieli czy wystawiania się na przeciągi - bo przecież łatwo się było zaziębić, co nie służy ani matce, ani dziecku, o ile doskonale wiemy, że picie alkoholu może zaszkodzić niemowlakom, o tyle medycyna zachodnia podważa na przykład zakaz jedzenia soli - bez soli organizm matki nie odzyska równowagi. Poza tym na przykład zakaz otwierania przez miesiąc okien - mający uzasadnienie kilka wieków temu - dziś może budzić raczej rozbawienie. Również "nie myć się przez miesiąc" zakrawa na kpinę - przecież należy zachować higienę, zwłaszcza po porodzie! Dlatego chińscy lekarze radzą raczej myć się, a potem szybko wycierać; myć głowę i suszyć ją suszarką - zaziębiać się nie należy, ale nie myć się też nie można.
Idźmy dalej. Jedzenie. Nie wolno zimnego, twardego, zawierającego alkohol/sól.
Należy natomiast w ciągu miesiąca zjeść 200 jajek, jeść wieprzowe podroby (serce, wątrobę i nerki) i pić rosół. Należy jeść także potrawy "gorące" (na przykład czekoladę, imbir, orzechy, ananasy i psie mięso). Jest też kilka potraw wymyślonych specjalnie dla położnic, na przykład 生化汤 - zupa z dzięgielu chińskiego (właściwości przeciwbólowe i uspokajające, przepisywany kobietom podczas bolesnych miesiączek, w menopauzie i właśnie podczas połogu; pomaga uregulować gospodarkę hormonalną), marchwicy chińskiej (rozluźnia mięśnie gładkie, poprawia krążenie, działa antyzapalnie), brzoskwiń i wielu innych składników. Druga nietypowa zupa to wywar z eukomii wiązowatej i nerek wieprzowych.
Po piętnastu dniach od porodu można zacząć się żywić następnym przysmakiem - zupą z kurczaka z olejem sezamowym, imbirem i... alkoholem. Smaży się kurczaka z olejem i imbirem, a potem dodaje kapkę alkoholu i gotuje ok. godziny - podobno dobrze rozgrzewa. Tak samo zresztą jak kolejny przysmak: raciczki świńskie z imbirem i jajkiem - jest to takie panaceum, że młode matki są zmuszane do zjadania raciczek 2-3 razy dziennie!!! Podobno dzięki tej potrawie ma się więcej pokarmu i jest on lepszej jakości.
Czego jeść nie wolno? Ano mnóstwa rzeczy, z kleikiem ryżowym, mlekiem i sokami owocowymi na czele. Dlaczego? Podobno jeśli się je spożywa, grozi położnicy reumatyzm albo... choroba psychiczna...
Cóż poza tym? Ano, Chinki się z nas naśmiewają, bo Europejki i Amerykanki po urodzeniu dziecka robią się biodrzaste - raz rozsunięte kości miednicy ciężko zmusić do powrotu do wcześniejszej kondycji. Chinki mają na to sposób - owijają biodra i brzuch czymś podobnym do kołnierza ortopedycznego i nie zdejmują go przez prawie miesiąc. Podobno pomaga na szybszy powrót do figury sprzed ciąży.
Na koniec ciekawostka: matki i teściowe pilnują, by młode matki "miesiąc siedziały". Tylko czy młodzież nadal wierzy w tę całą "medycynę ludową"?
TAK! W lipcu br. w internecie rozgorzała dyskusja. Znany bloger Fang Zhouzi 方舟子 stwierdził, że tylko zacofani Chińczycy wierzą w "siedzenie miesiąc", że na całym świecie nikt by się nie ośmieszał mówieniem, że nie wolno się kąpać, albo że trzeba zeżrec 200 jajek w miesiąc. I co się okazało? Az 84.9% chińskiej społeczności internetowej opowiedziało się za tą tradycją, jako za czymś, co może niekoniecznie rozumiemy, ale co na pewno jest dla matek i noworodków dobre.
Dla ciekawskich blog Fang Zhouzi tutaj.
Jedno Wam powiem - idiotyczne nakazy idiotycznymi nakazami, ale sama idea wzmożonej opieki nad matką w okresie, kiedy najbardziej tego potrzebuje - bardzo mi się podoba...
2011-10-09
Dajski Śmigus-Dyngus 潑水節
Nie, pory roku mi się nie pomyliły. Wiem, że to święto obchodzone jest w dajski Nowy Rok, czyli w połowie kwietnia (w okolicach Wielkanocy... hmmm...). Ale ja właśnie się dowiedziałam, skąd się to święto wzięło i nie mogę się powstrzymać przed podzieleniem się z Wami tą wiedzą.
Dawno, dawno temu, kiedy światy bogów i ludzi znacznie były sobie bliższe, był sobie bóg o dźwięcznym imieniu Pongmadjendaladża, w skrócie nazwijmy go sobie Pong. Jego kaprysy rządziły wiatrami, deszczem, ciepłem i zimnem, księżycem i słońcem. Z rozkazu Pana Niebios Pajainga miał Pong dbać o cztery pory roku, których regularne następstwo służy ludziom tak samo, jak florze i faunie. Jednak kapryśny Pong, biegły w czarnej magii i cokolwiek złośliwy, ani myślał słuchać rozkazów Pana Niebios. Robił, co mu się żywnie podobało, wielomiesięczne susze przeplatał potopami, aż wielki smutek zapanował na ziemi. W końcu wielki bohater ludzkości, Pajawan, oby imię jego przetrwało na wieki, zdobył się na odwagę i opowiedział o wszystkim Panu Niebios Pajaindze. Ten zaś, usłyszawszy jak sobie poczyna Pong, rozeźlił się okrutnie i postanowił Ponga ukarać. Jak jednak to zrobić? Ponga nie imają się strzały ni kule, nie boi się miecza ni noża, jak zatem można odebrać mu władzę?
Pan Niebios Pajaing stwierdził, że musi znaleźć sposób; dosiadłszy ulubionego wierzchowca ruszył więc za siódmą górę i rzekę, by odnaleźć siedzibę Ponga. A miał ów bóg-złośliwiec siedem dorodnych cór, których postanowił nie wydawać za mąż, bo kto by się wówczas zajął gospodarstwem? Wstrętny egoista z tego Ponga, oj, wstrętny...
Przybrawszy postać krzepkiego junaka wkradł się Pan Niebios w serca samotnych panienek; usłyszawszy, jakim draniem jest tatuś, słodkie dziewczątka postanowiły rodziciela ukatrupić. Spiwszy raz ojca do nieprzytomności, wydusiły zeń tajemnicę: Ponga się faktycznie żadna broń nie ima, z jednym wyjatkiem. Może go zranić łuk opatrzony cięciwą zrobioną z jego własnych włosów.
Zrobiły więc łuk, a następnie zupełnie niestereotypowo, zamiast tatuśka przeszyć strzałą, odcięły mu tą cięciwą głowę, która, niczym dorodna dynia, potoczyła się po podłodze, wzniecając jednocześnie pożogę wszechczasów. Ogień strawił już dom Ponga i córek, strawił całą wioskę, pożoga zaczęła ogarniać świat, cóż robić?! Córki zaczęły rzucać jedna do drugiej czaszkę tatusia, jednocześnie oblewając się nawzajem wodą, aby nie ulec spaleniu. Siedem było córek Ponga i siedem dni oblewały siebie i czaszkę wodą, zanim ugaszono pożar. Gdy zażegnano niebezpieczeństwo, ludzie na pamiątkę tego zdarzenia zaczęli życzyć bliskim szczęścia, oblewając ich jednocześnie strugami wody. A że jeden dzień w niebiesiech to rok tu, na ziemi, raz w roku jedynie ludzie błogosławią sobie nawzajem wodą. To jest właśnie dajski noworoczny Śmigus-Dyngus.
Wędrowiec, który nieopatrznie trafi nad Mekong w dajski Śmigus-Dyngus, zostanie przemoczony do suchej nitki, i jeszcze powinien być wdzięczny, bo w końcu oblewanie to życzenia pomyślności :) Całe szczęście w kwietniu w Xishuangbanna jest już całkiem ciepło, więc zapalenia płuc raczej się nie dostanie...
Dawno, dawno temu, kiedy światy bogów i ludzi znacznie były sobie bliższe, był sobie bóg o dźwięcznym imieniu Pongmadjendaladża, w skrócie nazwijmy go sobie Pong. Jego kaprysy rządziły wiatrami, deszczem, ciepłem i zimnem, księżycem i słońcem. Z rozkazu Pana Niebios Pajainga miał Pong dbać o cztery pory roku, których regularne następstwo służy ludziom tak samo, jak florze i faunie. Jednak kapryśny Pong, biegły w czarnej magii i cokolwiek złośliwy, ani myślał słuchać rozkazów Pana Niebios. Robił, co mu się żywnie podobało, wielomiesięczne susze przeplatał potopami, aż wielki smutek zapanował na ziemi. W końcu wielki bohater ludzkości, Pajawan, oby imię jego przetrwało na wieki, zdobył się na odwagę i opowiedział o wszystkim Panu Niebios Pajaindze. Ten zaś, usłyszawszy jak sobie poczyna Pong, rozeźlił się okrutnie i postanowił Ponga ukarać. Jak jednak to zrobić? Ponga nie imają się strzały ni kule, nie boi się miecza ni noża, jak zatem można odebrać mu władzę?
Pan Niebios Pajaing stwierdził, że musi znaleźć sposób; dosiadłszy ulubionego wierzchowca ruszył więc za siódmą górę i rzekę, by odnaleźć siedzibę Ponga. A miał ów bóg-złośliwiec siedem dorodnych cór, których postanowił nie wydawać za mąż, bo kto by się wówczas zajął gospodarstwem? Wstrętny egoista z tego Ponga, oj, wstrętny...
Przybrawszy postać krzepkiego junaka wkradł się Pan Niebios w serca samotnych panienek; usłyszawszy, jakim draniem jest tatuś, słodkie dziewczątka postanowiły rodziciela ukatrupić. Spiwszy raz ojca do nieprzytomności, wydusiły zeń tajemnicę: Ponga się faktycznie żadna broń nie ima, z jednym wyjatkiem. Może go zranić łuk opatrzony cięciwą zrobioną z jego własnych włosów.
Zrobiły więc łuk, a następnie zupełnie niestereotypowo, zamiast tatuśka przeszyć strzałą, odcięły mu tą cięciwą głowę, która, niczym dorodna dynia, potoczyła się po podłodze, wzniecając jednocześnie pożogę wszechczasów. Ogień strawił już dom Ponga i córek, strawił całą wioskę, pożoga zaczęła ogarniać świat, cóż robić?! Córki zaczęły rzucać jedna do drugiej czaszkę tatusia, jednocześnie oblewając się nawzajem wodą, aby nie ulec spaleniu. Siedem było córek Ponga i siedem dni oblewały siebie i czaszkę wodą, zanim ugaszono pożar. Gdy zażegnano niebezpieczeństwo, ludzie na pamiątkę tego zdarzenia zaczęli życzyć bliskim szczęścia, oblewając ich jednocześnie strugami wody. A że jeden dzień w niebiesiech to rok tu, na ziemi, raz w roku jedynie ludzie błogosławią sobie nawzajem wodą. To jest właśnie dajski noworoczny Śmigus-Dyngus.
Wędrowiec, który nieopatrznie trafi nad Mekong w dajski Śmigus-Dyngus, zostanie przemoczony do suchej nitki, i jeszcze powinien być wdzięczny, bo w końcu oblewanie to życzenia pomyślności :) Całe szczęście w kwietniu w Xishuangbanna jest już całkiem ciepło, więc zapalenia płuc raczej się nie dostanie...
2011-10-08
Sąsiedzi 鄰居
Mam sąsiadów. Każdy ma w zasadzie, więc nie bardzo jest się czym chwalić, prawda? Ale ja, mieszkająca w nowiutkim bloku, w którym lokatorów można policzyć na palcach obu rąk, bardzo się ucieszyłam, że ktoś wysiada na tym samym piętrze. Z - na oko - rówieśniczką nawiązałam więc kontakt werbalny i podowiadywałam się, że ona też nie stąd, tylko z Północnego Wschodu, że zamążposzła właśnie tutaj i że nie umie się przyzwyczaić do tutejszej kuchni, że otwierają z mężem knajpę tuż pod domem i że mam się czuć zaproszona, jak tylko interes zacznie się kręcić.
Na początku knajpa otwarta była tylko bladym świtem, z własnoręcznie przez sąsiadkę lepionymi pierogami. Teraz jednak knajpa już otwarta jest aż do późnej nocy, razu pewnego więc zaszłam na kolację. Zostałam nakarmiona smażonym ryżem z dodatkami i pysznymi piklami, gdy chciałam zapłacić, zostałam wyśmiana, a na odchodne wręczono mi pętko KIEŁBASY!
Każdy, kto był kiedyś w Chinach wie, że wędlina to tutaj raczej importowana, a i tak czasami można trafić na słodką szynkę etc. Moi sąsiedzi podarowali mi jednak nie azjatycką podrobkę, tylko prawdziwą harbińską kiełbasę, od której mi pachnie cała lodówka.
Dlaczego w Harbinie istnieje wędlina? Otóż swego czasu mieszkało tam sporo Rosjan, Niemców i... Polaków. Zostawiliśmy Chińczykom to, co najlepsze: piwo i żarcie.
A kanapki z kiełbasą, serem gouda i majonezem na ujgurskich wypiekach - palce lizać!
2011-10-01
Grube Morze 胖大海
Jako nauczycielka nabawiłam się choroby zawodowej. Kilka godzin dziennie mówienia do dzieci musiało się skończyć chrypą i bólem gardła. A że pracuję sześć dni w tygodniu i właściwie nie mam jak odpocząć od mówienia (hmmm... Tajfun i odpoczywanie od mówienia... tja...), stan się pogarszał aż do czegoś, co najbardziej przypomina chłopięcą mutację: absolutny brak kontroli nad własnymi strunami głosowymi.
Lekarstwa nie pomogą. Teraz mam tydzień wolnego, więc staram się nie mówić a oprócz tego leczyć ziołami. Na plan pierwszy wysuwa się roślina wymieniona w tytule.
Sterculia lychnophora, bo taka jej łacińska nazwa, to roślina z rodziny zatwarowatych, z rzędu ślazowców. Mnie to nic nie mówi, ale na pewno część z Was wie, że do tej samej rodziny należą kakaowiec i kola ;)
W chińskiej medycynie używane są jej nasiona. Namoczone, zwiększają objętość aż ośmiokrotnie, a konsystencję mają mocno galaretkowatą. By użyć nasion do celów spożywczych, należy po namoczeniu usunąć skorupkę, a miąższ wymieszać z cukrem i dodatkami - a następnie podać pod postacią napoju chłodzącego. Tak podawane jest Grube Morze w Wietnamie, Tajlandii i innych krajach Azji Południowo-Wschodniej. W Chinach natomiast zamiast wymieszać napój z lodem, podaje się go jako tzw. słodka zupę 糖水, czyli zagotowuje z kamiennym cukrem bądź zaparza jak herbatę, często w towarzystwie kwiatu chryzantemy bądź jaśminu, z korzeniem lukrecji a także głożyny pospolitej. Właśnie tego typu herbatka pomaga na zmniejszenie "gorąca", które często się objawia drapaniem w gardle. Według chińskich lekarzy Grube Morze usprawnia pracę płuc, leczy gardło, usuwa z organizmu toksyny i udrażnia jelita. Stąd też moje drapanie w gardle i suchy kaszelek z nim związany łatwo może zostać przez Grube Morze uleczony. Jednak z ziółkami nie wolno przesadzić - roztwór zbyt nasycony może spowodować puchniecie wewnątrz jamy ustnej i solidny kaszel. Poza tym lekarstwa tego powinny unikać osoby z biegunką.
Pomaga :) A że jest słodkie, picie sprawia prawdziwą przyjemność!
Subskrybuj:
Posty (Atom)