2025-11-24

Las z wełny i stali

Nie czytam blurbów. Tych krótkich streszczeń czy też recenzji książek na okładce. Są bez sensu, a przy tym często sprawiają, że mam zbyt wygórowane oczekiwania w stosunku do książki - przecież wszystkie są genialne, wspaniałe, warte przeczytania, arcyzajmujące i tak dalej. Pic na wodę fotomontaż. 

Tym razem też nie przeczytałam opisu - dostałam książkę, więc ją zaczęłam (w końcu!) czytać, nie mając pojęcia, o czym właściwie będzie. I... wsiąkłam. Pochłonęłam ją w takim tempie, w jakim ostatnio pochłaniałam książki w liceum. Nie mogłam się oderwać, a ilość cudnych opisów i poruszających fragmentów też mnie zaskoczyła - ostatnio było tak bodaj z sonetami Szekspira, że miałam tylko przepisać te, które mnie najbardziej oczarowały, a skończyłam z grubaśnym kalendarzem wypchanym Szekspirem w różnych tłumaczeniach. Nie jestem już pensjonarską nastolatką z otchłaniami rozpaczy i wyżynami ekstazy... a jednak ta książka poruszyła mnie do głębi i to na wielu poziomach. 

Poziom pierwszy: miłość do dźwięku i do muzyki przy okazji. A że rzecz dotyczy fortepianów i stroicieli, jest mi wyjątkowo bliska.

Poziom drugi: jedno trywialne zdarzenie, jedno przypadkowe spotkanie, które zmienia całe życie. Been there, done that, więc trąca czułą strunę w sercu.

Poziom trzeci: związek między talentem a pasją. Czy wystarczy jedno z nich? Czy pasja podbudowana pracą może zastąpić talent? Czymże jest talent, jeśli brak chęci do pracy? Jako niespełniona, niedoszła pianistka, która talent miała niewątpliwie, ale pasję odkryła znacznie później - znów gdybam i zerkam tęsknie na klawiaturę.

Poziom czwarty: niemal każdy cytat dotyczący fachu stroiciela możnaby z powodzeniem zastosować w opisie innych rzemiosł i pasji. Gdzieś wszystko łączy jedna zasada - cierpliwości, szukania własnej drogi, doskonalenia.

Poziom piąty: relacja mistrz-uczeń. Nie od każdego mistrza nie każdy czeladnik nie na każdym poziomie i nie w każdej chwili ma szansę się czegoś nauczyć. Czasami również to, czego uczy mistrz nie ma nic wspólnego z tym, czego faktycznie uczy się terminator.

Poziom szósty: będąc rzemieślnikiem trafiamy na różnych klientów. Czy mistrz powinien tworzyć swe dzieło tak, by zawsze spełniać własne wygórowane standardy, czy powinien dostosować efekt końcowy do oczekiwań klienta? A może relacja między klientem a mistrzem jest bardziej złożona i subtelna? Może oboje dają sobie wzajemnie coś, dzięki czemu mogą się wciąż dostosowywać, uczyć, zmieniać?

Poziom siódmy: immanentny związek całego piękna we wszechświecie. Obrazy, które widzimy słysząc muzykę, dźwięki kosmosu, słyszalne tylko w naszych głowach, gdy widzimy czy smakujemy piękno. Tu jest oddane tak pięknymi słowy, z taką subtelnością i wrażliwością, że wiele z tych obrazów zostanie ze mną na zawsze.

Poziom ósmy: wspaniała lekcja uważności. Czasem szkopuł nie w tym, że czegoś nie ma, tylko w tym, że nie potrafimy tego zauważyć.

Stałem bez ruchu, przytłoczony widokiem widmowego płomienia, który trawił góry na moich oczach; nie mogłem nic zrobić, ale ta niemoc paradoksalnie sprawiała mi radość. Po prostu stałem, oddychając głęboko. Serce chciało mi wyskoczyć z piersi, tak wyraźnie czułem, że nadchodzi wiosna, a drzewa niedługo pokryją się zielenią młodych liści.

Pod tym względem chyba niewiele się zmieniłem. Mając przed sobą coś pięnego, potrafię tylko stać w bezruchu. Nie sposób zatrzymać drzew, gór ani pór roku takich, jakimi je widziałem, nie sposób też samemu do nich dołączyć. Mogłem jednak powiedzieć, że są piękne - kiedy zdałem sobie z tego sprawę, poczułem się wyzwolony. Wymieniając coś pięknego na słowo, które je opisuje, mogłem po to coś sięgnać, kiedy chciałem, pokazywać innym, dzielić się tym. Szkatułka z pięknem była we mnie, wystarczyło otworzyć wieko. Rzeczy, których wcześniej nie potrafiłem określić tym słowem, nadlatywały wtedy z zakamarków mojej pamięci i wskakiwały do środka - same z siebie, z wielką łatwością, jak opiłki żelaza przyciągane przez magnez.

*

Moje wewnętrzne, marne kryteria tego, co mi się podoba albo jest przyjemne, pewnie miały się kiedyś zmienić - natomiast wtedy w sali gimnastycznej, gdy zobaczyłem, jak pan Itadori stroi fortepian, natychmiast zrozumiałem, że właśnie tego pragnę. Nie interesowały mnie wszystkie te sprawy, które człowiek niby chce zrozumieć czy poznać, ale równocześnie trochę odpuszcza, podejrzewając, że to niemożliwe. Trudno coś takiego nazwać prawdziwym pragnieniem. 

*

- Nie wolno się spieszyć. Trzeba powoli i wytrwale zmierzać do celu.

- Rozumiem - odpowiedziałem.

Powoli i wytrwale. Niekończący się wysiłek wymagający ogromnej wytrwałości - na tym polegała praca stroiciela.

*

Tyle razy mnie napominano: to kwestia pracy, nie talentu. Nieważne, czy ktoś gra na pianinie, czy nie, czy jest pełen zapału, czy nie, czy ma dobry słuch, czy nie - na linii startu może stanąć każdy, wystarczy ćwiczyć. 

Jaki dystans zdołałem już przebyć, od kiedy rozległ się gwizdek i zacząłem biec?

*

Ta chwila jeszcze nie nadeszła. Nie dotarłem jeszcze do etapu, na którym talent zostaje poddany próbie. Byłoby mi o wiele lżej, gdybym po prostu stwierdził, że nie mam talentu, jednak w pracy stroiciela liczyło się co innego. Przynajmniej na moim aktualnym poziomie. Tak się pocieszałem: nie mogę sobie pozwolić, by słowo "talent" mnie rozpraszało. Nie wolno mi traktować go jako wymówki, by zrezygnować. Doświadczenie, trening, zaangażowanie, wiedza, spryt, wytrwałość i zapał - tym należało nadrabiać, jeśli brakowało wrodzonych zdolności. 

*

- Moim zdaniem talent sprowadza się do uczucia, że naprawdę coś kochamy. Wytrwałość, wola walki, która nie pozwala człowiekowi odpuścić wbrew wszystkiemu.

*

Potrafiłem sobie wyobrazić, jakim człowiekiem musiał być ten, kto nauczył młodego mężczyznę grać - i jak jego lekcje zostały przyjęte. Musiał uważać, że muzyka istnieje, by umilać ludziom życie, co do tego nie miałem wątpliwości. Nie służyła do rywalizacji. Nawet jeśli dochodziło do zawodów, ich wynik był jasny: wygrywał ten, kto dobrze się bawił. 

*

[...] Nie sposób przecież stwierdzić, czy świat jest piękniejszy, gdy słońce wschodzi, czy kiedy zachodzi. To wciąż to samo słońce - zmienia się tylko forma piękna. Nie da się porównywać. Nie ma to sensu. Rzecz, której większość odmówi wartości, może być dla kogoś niezastąpionym skarbem.

*

Nie chcę żyć z muzyki. Chcę żyć muzyką.

*

Można podążać za tym, co nam drogie, albo z tego zrezygnować. Tylko czy to rzeczywiście my dokonujemy tego wyboru?

*

Ludzie, którzy starają się ze świadomością, że płacą w ten sposób jakąś cenę, siłą rzeczy chcą później oszyskać wszystko, co zainwestowali, i tylko na tym tracą - bo nie potrafią wyzwolić się z tego schematu. Ich wysiłek pozostaje tylko sumą włożonego trudu. 

*

- Jak zostać naprawdę dobrym stroicielem...? [...]

- Potrzeba dziesięciu tysięcy godzin. [...] Podobno właśnie tyle należy poświęcić, by opanować daną umiejętność naprawdę dobrze. Dlatego jeśli masz się zamartwiać, najpierw odpracuj dziesięć tysięcy godzin.

*

Być może wcale nie pomyliłem ścieżek. Ta, którą wybrałem, wymagała wiele czasu, nie prowadziła do celu najkrótszą drogą, ale wystarczyło podążać nią dalej. Myślałem, że w lesie niczego nie ma, że w otaczającej mnie scenerii nic się nie kryje - ale teraz już rozumiałem. W nim było wszystko. I wcale nie tkwiło poza zasięgiem mojego wzroku, po prostu wcześniej nie potrafiłem tego dostrzec.

To była piękna podróż. Bardzo dziękuję zarówno autorce, jak i tłumaczowi, dzięki któremu spotkanie z tym pięknem w stanie czystym było możliwe.

Dziękuję książce również za drugie po komorebi urocze japońskie słowo, które poniekąd jest również kwintesencją części moich pragnień. 海鳴り(うみなり) uminari to dźwięki morza, głównie te głośne, ale spotkałam się też z wersją mówiącą, że to ryk fal, morska cisza i wszystko pomiędzy. Nie mogę się już doczekać następnej wizyty nad morzem i spędzania czasu na opadaniu w uminari....

2025-11-22

Ośnieżony szczyt 雪顶

Dziś zaczyna się Mały Śnieg, czyli dwudziesta pora roku kalendarza słonecznego. Z tej okazji mam dla Was malutki, maluteńki zaiste śnieg. 雪顶 xuědǐng - dosłownie: ośnieżony szczyt. Za Tangów pojawiał się w poezji jako synonim skroni przyprószonej siwizną. Dziś jednak znalazł inne zastosowanie: jest kluczowym elementem kawy po wiedeńsku czy też espresso con panna - czyli górką z bitej śmietany na tej kawie.
Zresztą, nie tylko na kawie - dziś "ośnieżone szczyty" pojawiają się również na tutejszych herbatach. Na załączonym obrazku ośnieżony szczyt brzoskwiniowego wulonga, absolutnie przepysznego, choć - przyznaję - podpadającego raczej pod kategorię deserów niż herbat...

2025-11-20

Cloud Gate Dance Theatre 雲門舞集

W dzisiejszym świecie przesytu informacjami i z och-tak-łatwym dostępem do milionów książek, komiksów, przedstawień, koncertów i wszystkiego innego, łatwo się zgubić. Szukam czegoś, wsysa mnie, a dwadzieścia kart w przeglądarce internetowej później mam już dziesięć następnych szkiców wpisów na blog, przepisów, tytułów książek, piosenek do przesłuchania... Jakże często przeczytawszy, wysłuchawszy, obejrzawszy stwierdzam, że może jednak nie. Albo że szkoda, że nie we wczesnej młodości, bo teraz już mnie tak nie ekscytuje. Albo: szkoda, że tego tak dużo, bo przecież naprawdę nie mam na to czasu. No przecież się nie rozdwoję. Czasami jednak - już to dzięki ciągłym poszukiwaniom, już to dzięki rozmowom, polecajkom, od nitki do kłębka i z powrotem przez labirynt - trafiają się diamenty tak olśniewające, że po zanurzeniu się w nich mogę tylko powiedzieć: warto przejść przez pryzmę kompostu, by wyłowić z niej takie cudo. 
Cloud Gate Dance Theatre to współcześni tancerze z Tajwanu. Zespół został założony przez dwóch choreografów w 1973 roku i działa po dziś dzień - z przerwami związanymi z tym, że założyciele jeździli po całym świecie, by uzupełnić taneczną wiedzę. 
Grupa tańczy mieszankę współczesności z mitologią, folklorem i estetyką dawnych Chin, włączając w to qigong, taichi, medytację, sztuki walki, elementy baletu i kaligrafii. Są takim niespodziewanym i cudownym zjawiskiem, że podróżują po całym świecie ze swymi przedstawieniami. Dla Tajwańczyków są tak ważni, że aż ulica, przy której mieści się biuro Bramy Chmur została nazwana właśnie od nazwy trupy. Mało tego, gdy pożar zniszczył studio trupy wraz z kostiumami, rekwizytami i nagraniami, udało im się zebrać nieprawodpodobne sumy pieniędzy na odbudowę - ich obecna siedziba znajduje się w Danshui. 
Warto pooglądać każdy skrawek sztuki w ich wykonaniu. Są obłędni. A na dowód, że muzyka jest jednym z najlepszych pomostów międzykulturowych - bardzo proszę: Cloud Gate tańczący do Bacha.