2024-11-22

Panowie herbaty

Sięgając po tę książkę nie zerknęłam na narodowość autorki, dlatego otrzymałam coś zupełnie innego niż się spodziewałam. A przecież jeśli o herbacie pisze Holenderka, naturalnym skojarzeniem będzie Holenderska Kompania Wschodnioindyjska, a nie Chiny... Jednak, wbrew obiegowej opinii, jestem zainteresowana nie tylko Chinami - cała Azja pozostaje w kręgu moich bezpośrednich zainteresowań, a zderzenie kultur jest wręcz codzienną strawą i chętnie czytam, oglądam i porównuję. 
Autorka, korzystając obficie z dokumentów, przedstawia historię jednego człowieka - Rudolfa, potomka kolonistów, który również przybywa na Jawę, by snuć sny o potędze i ciężko pracować na własnoręcznie budowanej plantacji herbaty. Powieść gęsta jest od stosunków między kolonistami, stylu życia białego na tropikalnej wyspie, a także gęsto przetykana szczegółami, które znać można tylko żyjąc samemu w tym miejscu. Autorka bowiem nie tylko przeprowadziła solidną kwerendę, ale również miała przywilej dorastać właśnie tam. Z powieści przebija więc głęboka miłość i zrozumienie, które dla mnie są najcenniejsze. 
Oczywiście, wszystko jest tu opowiedziane z pozycji białego kolonisty, który czuje się panem, osobą uprawnioną do podejmowania wszystkich decyzji, a także stojącą cywilizacyjnie tak wysoko, że tubylcy po prostu naturalnie wskakują w jego mózgu na miejsce głupich sług. Rozumiem, skąd to nastawienie - w końcu autorka jest potomkinią kolonistów. Jednak przeszkadza mi ono w cieszeniu się lekturą. Książka nie jest pamiętnikiem i świadectwem epoki, a powieścią powstałą pod koniec dwudziestego wieku. Moim zdaniem zabrakło tu tej drugiej, tubylczej perspektywy. Tak, wiem, że autorka mogła jej po prostu nie znać. Tym bardziej więc mi jej brakuje, ten brak aż kłuje w oczy - z punktu widzenia kolonistów sposób myślenia i odczucia tubylców są niewarte pochylenia się nad nimi, zrozumienia. 
Zupełnie niechcący miałam okazję przeczytać recenzję tej książki autorstwa Indonezyjczyka nieholenderskiego pochodzenia. Bardzo zasadnie zasugerował, że może zamiast próbować zrozumieć ach-jak-ciężką-pracę najeźdźców, warto byłoby się skupić na ludziach, którzy faktycznie z narażeniem życia karczowali dżunglę zamieszkałą przez niebezpieczne, dzikie zwierzęta i w pocie czoła uprawiali herbatę dla "panów", którzy prędzej czy później stawali się bogaczami, a jednak ich majętność w zasadzie nie przekładała się na zmianę statusu materialnego tubylców...

2024-11-20

żuraw i sosna

Naprzeciwko wspomnianych srok wymalowany został inny dobrowróżbny obrazek:
松鹤长青* to dosłownie "sosna i żuraw wiecznie zielone/młode". Są to bardzo popularne życzenia dla seniorów - oby byli długowieczni jak żurawie i wiecznie zieloni (czyli młodzi) jak sosna. Sosna zresztą była także znanym "lekarstwem" zapewniającym długowieczność: wierzono, że żywica ponad tysiącletnich sosen zamienia się w pornatkę/porię, czyli jeden z leczniczych grzybów, po chińsku zwany fuling. Ten grzyb zaś zgodnie z tradycyjnymi wierzeniami przedłuża życie. Z kolei żuraw, jak wierzono, co jakiś czas przechodził gruntowną przemianę (zgodnie z najpopularniejszą legendą w wieku siedmiu, szesnastu, stu sześćdziesięciu i tysiąca sześciuset lat), by w końcu osiągnąć idealną postać i stać się środkiem transportu nieśmiertelnych. Wedle zaś innych wierzeń żurawiem mogli zostać śmiertelnicy po uzyskaniu nieśmiertelności. Czyli najpierw jesz kalafonię, stajesz się nieśmiertelnym, przeistaczasz się w żurawia i tak już całą wieczność. Ja tam nie wiem, czy bym tak chciała, no ale każdemu według potrzeb. 
Tak oto sosna została powiązana z żurawiem i wiecznie zielone drzewa z długowiecznością. To przełożyło się oczywiście na język, produkując takie oto idiomy: 
  • 松鶴遐齡 [松鹤遐龄] sōnghèxiálíng - długowieczność. Dosłownie: odległy wiek sosny i żurawia. 
  • 萬古長青 [万古长青] wàngǔchángqīng - wieczny, trwający zawsze, wciąż świeży. Dosłownie: dziesięć tysięcy razy stary a długo zielony. 
Wyjątkowo krotochwilne wydało mi się, że i tutaj kaligraf się nie przyłożył i zapisał niepoprawnie żurawia, który tak naprawdę winien wyglądać tak:
Życzę kaligrafowi, żeby był radosny jak sroka i żył długo jak żuraw, bo możę w przyszłości się wreszcie nauczy swojego języka ojczystego... 

*Czasem występuje też w wersji 松鹤长春 sosna i żuraw długa wiosna; są praktycznie równoznaczne.

2024-11-18

Ależ pachnie! 香馥馥

Szalenie spodobała mi się nazwa tej restauracji:
Takiego nagromadzenia pięknych aromatów już dawno nie widziałam! 

Zacznijmy od podstawowego znaku na aromat: 香 xiāng. Najłatwiej go sobie zapamiętać, myśląc o cudnym aromacie dojrzewającego w słońcu 日 zboża 禾. Oprócz tego, że oznacza przyjemny zapach, znajdziemy go także w wyrazach związany z trociczkami. 
Ciekawostka: w Polsce śpi się smacznie, a w Chinach - pachnąco: 睡得香. 
Wyraz ten stał się podstawą innych, również dotyczących pięknych zapachów: 
  • 馨 xīn - aromat dobiegający z oddali 
  • 馥 fù - mocny zapach, chętnie podwajany: 馥馥 fùfù - bardzo aromatyczne
  • 馡 fēi - woń 
  • 馜 nǐ - mocny zapach 
  • 馝 bì - zapach
  • 馣 ān, yǎn - aromat
  • 馤 ǎi  黁 nēn, nún - ciepły i aromatyczny
Większości znaków bazujących na 香 nie znajdziemy niestety we współczesnych słownikach. Jest ich sporo, jednak zostały uznane za niepotrzebne przez współczesną chińszczyznę (馞 bó, 馦 xiān, 馧 wēn, 馠 hān, 馫 xīng, 馩 fén, 馢 jiān, 馟 tú, 馛 bá, 萫 xiàng, 馪 bīn, 馚 fén, 麘 xiāng). Szkoda i uff jednocześnie ;) 
Jeśli chodzi o zbitki, które jeszcze dobitniej pokazują, że coś pięknie pachnie, najbardziej popularne są dwie: 
  • 香噴噴 [香喷喷] xiāngpēnpēn - pyszny, smakowity
oraz właśnie nasza nazwa restauracji:
  • 香馥馥 xiāngfùfù - o bogatym aromacie, mocno aromatyzowane
Wracając do innych pachnących znaków, bodaj najpopularniejszym jest pojawiający się często w zbitce 溫馨 [温馨] wēnxīn - miękki i pachnący, otulający ciepełkiem, komfortowy, miły i nienachalny, pojawiający się często... na tabliczkach ostrzegawczych, np. mówiących o tym, żeby uważać, bo ślisko, albo uwaga, niski strop. We wszystkich tego typu miejscach znajdziemy ostrzeżenie czy też wskazówkę: 溫馨提示 [温馨提示] wēnxīntíshì.