Jest to nazwa "województwa" w Anhui. Ja mieszkam tu w ogromnym mieście: rzeka, góry, dwie równoległe ulice, rynek i kilka uliczek łączących te miejsca. Mają szpital, pocztę, supermarket bez żadnych produktów nieregionalnych. Taka wiocha, że jestem jedyną białą, a żebym się nie czuła samotnie, mówią, że kilka lat temu był tu jeden Murzyn, uczył angielskiego :D Jak mówię po chińsku to się nie dziwią, bo przecież wszyscy mówią po chińsku. Jak mówię, że jestem Ujgurką z Xinjiangu to wierzą, bo w zasadzie Xinjiang jest dla nich tak samo egzotyczny jak Polska. Ale wszyscy są mili, a ja rozkoszuję się rewelacyjnym masażem, spokojem, zdziwionymi spojrzeniami dzieci (mamo, mamo, a ta pani jest biała!)
Specjalnie dla Was kilka fotek:
Lokalna podróbka McDonalda, którego w tym ekhm mieście nie uświadczysz :D
Na pierwszym planie rzeźnik, a te śmieszne regały w tle to chińska specyfika: wypożyczalnia książek. Nie mylić z biblioteką - biblioteki są publiczne i bezpłatne, a to jest prywatne i płatne (cena zależy od "wyczytania" danego egzemplarza i od chodliwości tytułu; można również kupić te książki za kilka kuajów).
Jedna z dwóch głównych ulic Jingde: po lewej, przed czerwonymi miskami, niemal wtopione w kocie łby mocno świeże ryby - przed chwilą wypatroszone.
Druga główna ulica; DIY wieszak na ubranie z suszącym się mięsem zamiast ubrania.
Specjalnie dla Kayki: ryneczek z palmami przysypanymi świeżą warstewką śniegu...