2018-04-28

台北鸡油饭 chińszczyzna

Kiedy byłam na pierwszym roku studiów i o Azji jeszcze nic nie wiedziałam, często chadzałam z koleżanką do wietnamskiej knajpy w zaułku na Floriańskiej. Zamawiałyśmy wieprzowinę słodko-kwaśną czy innego kurczaka pięć smaków. W zestawie było mięso w jakimś sosie, miseczka ryżu i łycha kiszonki. Domawiałyśmy więc drugą miseczkę ryżu i za 10 złotych miałyśmy obiad na dwie osoby. Osoby nie bardzo głodne i o nierozepchanych żołądkach, ale jednak.
Potem pojechałam do Tajpej i na próżno szukałam w nim tak skomponowanych posiłków. Wszystko wyglądało inaczej, inaczej się zamawiało, jadło przy okrągłym stole z przyjaciółmi itd. Pierożki, smażone ryże, owoce morza i inne teppanyaki. Och!
No a potem długo, długo nic i Kunming. W którym nie potrafiłam znaleźć nie tylko wietnamsko-polskiej kuchni fusion, ale i dań znanych mi z Tajwanu! Dlatego gdy zobaczyłam napisane wołami znaki Tajpej, kurczak i ryż, nie zastanawiając się długo weszłam do środka.
Cóż. W środku nie było żadnego dania, które kojarzyłoby mi się z Tajpej, ale za to odnalazłam panazjatyckie zestawy obiadowe, takie jak u krakowskiego Wietnamczyka: ryż, mięso i sałatka. Plus zupa, bo zupa to mus w zestawie obiadowym czy kolacyjnym. Poza tym jarzyny są dwie, a oprócz tego na stojaku widać sześć talerzy z rozmaitymi dodatkami - ostrymi kiszonkami, fermentowanymi fasolkami douchi, sałatką z uszaków bzowych... No i dystrybutor z gorącymi i zimnymi darmowymi napojami. I jeszcze ryż dają za darmo, w dowolnej ilości (w Kunmingu to rzadkość). Zestawy są takie akurat dla jednej osoby, nawet Tajfuniątko zjada 2/3, resztę zostawiając litościwie dla ZB. Zestawy wyglądają tak:
Wybieramy sobie tylko mięso - wbrew nazwie podają tam nie tylko kurczaki. Reszta, czyli zupa i warzywa, codziennie się zmieniają, ale wszyscy dostają to samo. Dobra opcja, gdy nie mamy dużo czasu ani na samodzielne gotowanie, ani na obfite kolacje w chińskim stylu. Tu w ciągu paru minut dostaniemy pełną tacę smacznego i świeżego żarcia, które może nie zachwyca, ale na pewno nasyci.
A żeby było śmieszniej, tutaj prawie dwadzieścia lat po tej pierwszej wietnamskiej knajpie płacę za całość właśnie tyle, ile wtedy w Krakowie...

2018-04-27

ni przypiął, ni przyłatał

Niedawno pojawiły się ploty o powiększeniu parku przy Szmaragdowozielonym Jeziorze. Plany są wielkie - ogromny park, uliczki jak w starym Kunmingu itd. Póki co - burzą na potęgę wszystko, co im stoi na drodze. Już zniknęły budynki z ulicy między Jeziorem a bramą główną Uniwersytetu Yunnańskiego. W ten sposób zniknęły nie tylko prywatne mieszkania, ale i siedziba banku, sklep kaligraficzny, sklep z odzieżą etniczną oraz biuro nieruchomości, w którym wynajmowałam swoje pierwsze kunmińskie mieszkanie prawie dziesięć lat temu.

Kościół archidiecezji kunmińskiej już prawie ukończony:

Muszę się wreszcie wybrać do tej knajpy pod wezwaniem Latających Tygrysów. Podobno oni właśnie tutaj mieszkali. Teraz knajpa jest wypełniona pamiątkami okołowojennymi, a kelnerzy są poubierani w mundury. Trzeba się tam wybrać, koniecznie!


Dawniej produkty importowane były, w niewielkiej zresztą ilości, tylko w Metro i Carrefourze. Teraz ruskie płatki owsiane czy inne cukierki można dostać nawet w zwykłych spożywczakach :)

Wszystko się zmienia. Patrzę na Kunming inaczej niż dawniej, co innego mnie interesuje, co innego przyciąga wzrok. Idę przez moje miasto, tak znajome, tak bliskie! Jest bardziej moje niż miasto rodzinne, nawet niż Kraków, w którym zresztą mieszkałam znacznie krócej... Tyle tu jeszcze do odkrycia! Tak jest pewnie wszędzie. Im lepiej coś lub kogoś poznajesz, tym więcej odkrywasz tajemnic.
Mamy swoje wzloty i upadki. Czasem się zżymam, czasem mi tu źle. Ale żadna miłość nie jest łatwa, prawda?

2018-04-25

Muzeum Yunnańskie 云南省博物馆

W tym miesiącu blogerzy językowo-kulturowi w ramach akcji W 80 blogów dookoła świata piszą o najważniejszych zabytkach swoich krajów. Powinniśmy ich wybrać pięć. Powiem szczerze - temat mi się nie bardzo spodobał. Nie tylko dlatego, że piszę na blogu o zabytkach bardzo często. Nie tylko dlatego, że wybranie pięciu najważniejszych jest właściwie niemożliwe. Nawet nie dlatego, że "najważniejszość" danego zabytku jest jednak kwestią perspektywy. Przede wszystkim dlatego, że zabytek zabytkowi nierówny i bez dodatkowej definicji się nie obędzie. Pamiętajmy bowiem, że zabytek może być wielkoformatowy (budynki, cmentarze, miasta, krajobrazy kulturowe itd.) oraz małoformatowy (obraz, rzeźba, artefakt, a nawet pięknie rzeźbione krzesło z sypialni jakiegoś szlachetki). Może być ciekawy dla wszystkich albo tylko dla "wtajemniczonych". Może być piękny lub brzydki wedle konkretnych kanonów estetycznych. Z całych Chin wybrać pięć byłoby absolutnie niemożliwe. Wybrać pięć zabytków Yunnanu - też ciężko, ale powiedzmy, że być może wedle jakichś tam kryteriów by się dało. Choć ja nawet z samym Kunmingiem miałabym kłopot - jest tu jeszcze sporo starych świątyń, domostw i innych miejsc tego typu. Dlatego zamiast się zastanawiać, który z kunmińskich zabytków jest najważniejszy i dlaczego akurat ten, zaprezentuję Wam kilka zdjęć zrobionych przeze mnie w miejscu specjalizującym się w artefaktach. Przy okazji - opis mojej ostatniej w nim wizyty i tego, jak właściwie to miejsce wygląda i gdzie się znajduje.

Kiedy jeszcze Muzeum Yunnańskie było położone w centrum, często w nim buszowałam. Jednak w 2015 roku przeniesiono je z "Pałacu Kultury" na peryferie Kunmingu - nr 6393 (sic) przy ulicy Guangfu (光复路6393号). Od tego czasu tam nie byłam. Półtorej godziny w jedną stronę, przy czym pół godziny w samym metrze? Dziękuję, postoję.
Okazało się jednak, że w ramach pracy ZB jeździ czasem dokładnie naprzeciwko - po drugiej stronie placu jest bowiem nowy Teatr Wielki (大剧院), w którym odbywają się również koncerty:
Oba budynki powstały niedawno, są gigantyczne i jeszcze otoczone wdzięcznym parczkiem. Razu pewnego wzięłam więc Tajfuniątko pod pachę i pojechałyśmy do muzeum, a także z zaskoczenia wziąć ZB na lunch gdzieś w okolicy. Plan udał się w stu procentach.
Patrzcie, jaki to gigant. Ciężarówka na tle muzeum wydaje się maleńka jak mróweczka. W środku znajdziemy zawsze przynajmniej parę różnych wystaw; stałe to te o historii Yunnanu, począwszy od dinozaurów poprzez skarby wyrwane ziemi aż do czasów współczesnych. Wystawy czasowe bywają bardzo dla sinofila ciekawe - np. yunnańskie malarstwo, wystawa starych wachlarzy czy kaligrafii. Ja akurat trafiłam na wystawę dotyczącą cesarzowej Sissi, ale Tajfuniątko nie dało mi się zagłębić, więc się nie wypowiem. O wystawach stałych mogę powiedzieć, że są interaktywne, poszczególne obiekty są dobrze wyeksponowane i opisane, często również opatrzone zdjęciami w dużym powiększeniu i dobrej rozdzielczości. Jedyne, co mi przeszkadzało to mrok panujący w całym muzeum. Choć nie mam klaustrofobii, a i ciemności się nie boję, źle się tam czułam. Druga rzecz - poszłyśmy do rozreklamowanego kąciku dziecięcego. Były tam poruszające się repliki dinozaurów, które faktycznie przykuły Tajfuniątko na długo. Szkoda tylko, że aby triceratops zniósł jajko, trzeba było mu wrzucić do pyska pieniądze... Był też drugi kąt dla dzieci, z krzesełkami i stolikami, kredkami itd. Zamknięty na cztery spusty, bo jest otwierany tylko podczas warsztatów dla dzieci, które odbywają się w weekendy - ilość miejsc bardzo ograniczona, bodaj z piętnaścioro może naraz wejść do tej maleńkiej salki. Czyli nie ma szans przyjść do muzeum z dzieckiem i gdy znudzi się ono oglądaniem wystaw, posłać je z tatusiem gdzieś, gdzie będzie się mogło pobawić. Szkoda. Bo muzeum jest niestety za daleko od cywilizacji, żeby jeździć tam często i się naoglądać do syta. Jeśli jednak jest ciepło i sucho, można wysłać dziecię na wspaniały, duży trawnik przed muzeum.
Wróćmy do wystawy głównej. Znajdują się tam artefakty znalezione na terenie dzisiejszego Yunnanu. Opisane są zgodnie z chińską tradycją: czas powstania danego przedmiotu przyporządkowany jest do kolejnych chińskich dynastii, np. zamiast "średniowiecze" mamy "dynastię Tang". Niby logiczne, skoro Chiny rozwijały się inaczej niż Europa i trudno tu mówić o średniowieczu czy innym oświeceniu, prawda? Jeden szkopuł: w czasie powstania znacznej części tych dzieł Yunnan nie należał do Chin i życie wyglądało tu inaczej niż "za Tangów" czy "za Hanów". Były tu niepodległe królestwa (m.in. Nanzhao, Dali czy Sipsong Panna), które z Chinami miały kulturowo dość niewiele wspólnego. Niestety, z ekspozycji się tego nie dowiemy. Możemy tylko zwrócić uwagę na to, że tutejsze rzeźby to bawoły wodne i tygrysy zamiast smoków czy lwów. Że preferuje się inne kształty i inną tematykę niż w innych regionach Chin. Że zabytki piśmiennictwa obfitują w znaki Dongba lub pismo tajskie zamiast chińskich krzaków.
Poniżej wybrałam dla Was pięć zabytków, które przykuły moje spojrzenie. Nie ma tu najważniejszego - tygrysa gryzącego krowę w zadek - ponieważ o tym zabytku kiedyś już szczegółowo pisałam. Przepraszam za kiepską jakość zdjęć, w muzeum jest NAPRAWDĘ bardzo ciemno.
1. Trójramienny świecznik w kształcie klęczącego mężczyzny o niechińskich rysach. Pochodzi z czasów Zachodniej Dynastii Han i dla Chińczyków jest dowodem na mieszanie się wpływów chińskich z niechińskimi, a ja wpływów chińskich tu wcale nie widzę...

2. Dwa artefakty z czasów Wschodniej Dynastii Han: trójnogi... hmmm... shaker oraz długaśny świecznik. Ciekawy jest zwłaszcza "shaker". Jest to 盉 hé, czyli naczynie, w którym rozcieńczało się wodą alkohol. Chińczycy twierdzą, że opatrzony jest głową feniksa; dla mnie wygląda bardziej jak kura, ale i tak jest śliczny.
3. Skarbonka (czyli naczynie do przechowywania muszli płatniczych) z czasów Zachodniej Dynastii Han, z przykrywką ozdobioną sceną składania ofiary z ludzi.

4. Nie mogło się obyć bez akcentu muzycznego: przed Wami wykonany z brązu, więc tylko ozdobny, nie użytkowy "tykwowy szeng" 葫芦苼. W wersji użytkowej jest to aerofon złożony z piszczałek osadzonych na zbiorniku powietrza zrobionym z wydrążonej tykwy. Jest to instrument popularny wśród grup etnicznych zamieszkujących Yunnan.
5. Zestawienie nie byłoby kompletne bez pawi, królewskich ptaków Yunnanu. No właśnie. Pawie, nie jakieś wydumane feniksy ;)
Jak się Wam podobają te artefakty, niby chińskie, a jednak wcale niechińskie? Mnie osobiście bardzo zaskoczyły, bo mają niewiele wspólnego ze sztuką chińską, jaką znałam wcześniej. Pamiętajcie, Yunnan to Yunnan, nie żadne "Chiny"...
Na stronie internetowej muzeum jest link do galerii oraz galerii 3D. Wprawdzie nie są zbyt obficie zaopatrzone w zdjęcia, ale dają pojęcie, czego można się po tym muzeum spodziewać. Niestety, angielskiej wersji językowej jeszcze się nie dorobili.
Tuż koło tych dwóch obiektów (muzeum i teatru), przy ulicy Jihong 季宏路, znajduje się wiele bardzo przyjemnych knajpek. Polecam więc wybrać się do muzeum z rana, po obejrzeniu wystaw iść na tę ulicę na lunch, po południu zaś zwiedzić pobliską starówkę Guandu. Po pysznej kolacji w Guandu można iść prosto na koncert czy przedstawienie do teatru. Tu ich strona główna.
Na dziś tylko tyle. Pamiętajcie, że więcej zabytków znajdziecie np. w zakładce Kunming. A o zabytkach z innych krajów - w linkach poniżej:
Austria:
Viennese breakfast - 5 zabytków, których nie spodziewasz się znaleźć w Wiedniu
Grecja:
Powiedz to po grecku: 5 najbardziej znanych zabytków Grecji
Gruzja:
Gruzja okiem nieobiektywnym: 5 najbardziej przereklamowanych gruzińskich zabytków
Kirgistan:
Kirgiski.pl: 5 zabytków Kirgistanu
Niemcy:
Niemiecki w Domu: 5 znanych niemieckich zabytków
Norwegia:
Norwegolożka: Top 5 norweskich zabytków, które trzeba zobaczyć
Turcja:
Turcja okiem nieobiektywnym: 5 zabytkowych tureckich meczetów… o których prawdopodobnie nie słyszeliście
Włochy:
Po Prostu Włoski: 5 najbardziej znanych zabytków we Włoszech; Studia, parla, ama: Top 5 włoskich zabytków
Jeśli podoba Wam się akcja i chcielibyście do nas dołączyć, piszcie na adres: blogi.jezykowe1@gmail.com

2018-04-23

murale

Nie mogłam zdjąć z nich wzroku. Dawno nie widziałam tak oryginalnie i na swój sposób ładnie ozdobionej ściany knajpy:
Niestety, wystrój był jedyną rzeczą wartą uwagi. Karmią raczej ubogo i jest dość drogo. Nie jest też jakoś wyjątkowo smacznie, nie będę więc podawać adresu ani nazwy :P

2018-04-21

purée z taro na mleku z sezamem

Czasem we trójkę nie jesteśmy w stanie przejeść ugotowanego bez dodatków taro. Trudno się dziwić - tutejsze taro mogą być tak małe jak ziemniaki, albo ważyć kilogram. Takie kilogramowe taro bywa tańsze od tych małych. A że ja jestem mistrzem kuchennego recyklingu, chętnie je kupuję. Gotuję całe, a z resztek robię purée. Nie jest to jednak zwykłe purée! Zobaczcie sami:

Składniki:
  • ugotowane taro
  • mleko
  • odrobina cukru
  • czarny sezam
Wykonanie:
  1. Taro zgnieść na purée.
  2. Włożyć purée do garnka z grubym dnem, dodać cukier i trochę mleka - tyle, żeby po wymieszaniu purée miało konsystencję gęstej śmietany.
  3. Gotować na bardzo małym ogniu, ciągle mieszając, by taro nie przywarło. Gdy się zagotuje, wyłączyć.
  4. Podawać na gorąco, posypane czarnym sezamem. A gdy jest tak gorąco, jak dziś w Kunmingu - podawać schłodzone jak budyń.
Nie muszę chyba dodawać, że jest to ulubiona wersja Tajfuniątka? :)

Sponsorem dzisiejszego przepisu jest słówko 熬 āo - gotować coś na małym ogniu.

Słowo to jest również używane pozakulinarnie. Oznacza wtedy wytrzymywać coś, znosić, przecierpieć. Np. zarwać noc to 熬夜. Ja to sobie skojarzyłam z gotowaniem żywej żaby w garnku tak, żeby nie wyskoczyła i z powolnym narastaniem cierpienia. Znak zapamiętałam bez trudu :D

2018-04-19

小司机 Mały kierowca

Kolejna piosenka dziecięca ze Starych Czasów. Chyba jeszcze bardziej hardkorowa niż Jaskółeczka...

小汽车呀真漂亮
Małe autko piękne jest
真呀真漂亮
naprawdę piękne
嘟嘟嘟嘟嘟嘟嘟喇叭响
tutu tutu tutu tu - klakson brzmi
我是汽车小司机
Jestem małym kierowcą
我是小司机
małym kierowcą
我为革命运输忙运输忙
Na potrzeby rewolucji w pocie czoła wożę towary.
车轮快如飞
Koła są prędkie jak lot
马达放声唱
motor głośno śpiewa
一路歌声一路笑
Cała droga w pieśni i śmiechu
胜利捷报传四方
Wszędzie rozwozimy wieści o zwycięstwie

Śpiewając ją Tajfuniątku, zmieniamy "rewolucję" na "wszystkich". Ostatni wers omijam ;)

2018-04-17

waltornista

Uwielbiam chińskie parki m.in. dlatego, że w nich zawsze się coś dzieje. Tańce, taichi, śpiewy... Niby już przywykłam i się tak nie ekscytuję, nie wyciągam od razu aparatu - ale tym razem musiałam. Wszystkiego się spodziewałam, ale nie waltornisty-samouka :D

2018-04-14

flaszowiec łuskowaty 番荔枝

Pierwszy raz jadłam ten owoc dawno, dawno temu i jakoś w ogóle nie zapadł mi w pamięć. Może dlatego, że wtedy jeszcze wszystko było dla mnie takie nowe? Dziś sama się sobie dziwię, bo parę miesięcy temu flaszowiec łuskowaty wskoczył na podium i zdeklasował nawet moje ukochane smaczeliny, o innych chlebowcach czy nieśplikach nawet nie wspominając. 
Po pierwsze: jest tak słodki, że nawet krówki przegrywają z nim w przedbiegach. Po drugie: mimo tej słodkości jest szalenie soczysty i orzeźwiający. Po trzecie: składa się z takiej ilości witaminy C, B i innych wartościowych elementów, że nawet nie mam wyrzutów sumienia, kiedy go spożywam :)
No a poza tym - jak tu się oprzeć owocowi, którego pierwsza chińska nazwa to "barbarzyńskie liczi" 番荔枝, a druga - głowa buddy 佛頭果... Jeśli kiedyś nań traficie, kupujcie śmiało. Pamiętajcie tylko, żeby nie zjeść pestki (są trujące) i że trzeba obrać ze skóry (albo, jak ja, przepołowić owoc i wyżerać miąższ bezpośrednio, skórkę zostawiając w świętym spokoju).

2018-04-12

Wysoka Wiosna

Kiedy jeżdżę do pracy autobusem, metrem czy taksówką, zawsze mam z sobą książkę. Zazwyczaj papierową. Ebooka mogę czytać wieczorem w łóżku, bo ma podświetlany ekran, a do książki papierowej trzeba zapalać światło. Zapalone światło budzi Tajfuniątko, więc daję spokój. Stąd ebook do łóżka a książka do komunikacji miejskiej. Tak się składa, że zdecydowana większość literatury na papierze, jaką obecnie posiadam, to książki napisane po chińsku. Kiedyś dla zabawy i z pasji tłumaczyłam ciekawe teksty; dziś nie mam czasu, by w domu siąść z książką, ołówkiem i słownikiem, więc pozostają mi książki czytane dla samej przyjemności czytania. Ostatnio czytam cudowną "Młodość", opowiadającą o wojskowej trupie artystycznej z czasów Rewolucji Kulturalnej i wojny chińsko-wietnamskiej.
Jadę więc sobie autobusem, siedzę w ostatnim rzędzie, z książką w dłoni. Wysiądę dopiero na ostatnim przystanku, więc mogę się spokojnie pogrążyć w lekturze. Miejsce obok mnie jest puste; z doświadczenia wiem, że autobus wypełni się po brzegi, zanim jakiś "bohater" odważnie usiądzie razem z obcokrajowcem. W końcu siada obok mnie starszy pan. Zezuje w moją książkę; odkąd odkrył, że jest po chińsku, wierci się niespokojnie, nie wiedząc, jak zagaić. W końcu mówi: "Niewielu obcokrajowców czyta chińskie książki dla przyjemności. Twój chiński musi być bardzo dobry. Brawo!". Uśmiecham się do niego, przymykając książkę. Spodziewałam się standardowego zestawu "skąd jesteś?", "lubisz Chiny?", "jak długo już tu mieszkasz?". Nie spodziewałam się, że nadal książka będzie w centrum jego zainteresowania.
Ach, Yan Geling! To musi być ta najnowsza, Młodość! Film też widziałaś? Kręcony w Yunnanie, bardzo ładne widoki! Ach, ciekawe, że akurat na Ciebie trafiłem i że akurat tę książkę masz w dłoni. Przecież ja znałem tę dziewczynę! Też w tamtych czasach byłem żołnierzem. Bieda była w rodzinie, nie bardzo miałem wybór. Nie jestem z Yunnanu, tylko z Jiangsu [do dziś ma wymowę całkiem nieyunnańską], ale przysłali mnie tu na służbę. Tylko, że nie należałem do zespołu artystycznego, byłem takim naprawdę walczącym żołnierzem. Z frontu chińsko-wietnamskiego wróciłem z raną w nodze. Do dziś z jej powodu kuleję.
Zamyślił się. Pewnie przywołałam niezbyt dobre wspomnienia. Za chwilę jednak rozchmurzył się i mówił dalej. Wypytał, na jakim uniwersytecie uczyłam się chińskiego i co teraz porabiam. O sobie też rzekł parę słów.
Ja też skończyłem studia na Uniwersytecie Yunnańskim. Kiedy przestałem być żołnierzem, poszedłem na filozofię, bo tam się było dość łatwo dostać. Zawsze jednak najbardziej kochałem kaligrafię. Kaligrafia jest lepsza niż filozofia, lepsza niż religia... w moim wieku to nawet ważniejsza niż przyjaźń czy miłość. Kaligrafia pomaga zrozumieć harmonię świata i samemu się w tę harmonię włączyć. Oczyszcza umysł, ćwiczy ciało. Gdybyś chciała, mógłbym Cię uczyć. Serio! Jeżdżę po całym świecie nauczać kaligrafii - byłem już w Stanach, w Rosji i w wielu innych krajach. Teraz tak dużo Chińczyków mieszka poza granicami kraju! Często zapraszają nauczycieli tradycyjnych chińskich sztuk, by kultywować chińskie dziedzictwo. Ale młodzież niechętnie się uczy. Czasami mam w klasie więcej obcokrajowców niż Chińczyków...
Na pożegnanie wręczył mi wizytówkę. Nazywa się Wysoka Wiosna. Piękne, poetyckie miano dla kogoś, kto z konieczności był żołnierzem, z rozsądku - studentem filozofii, a z zamiłowania jest kaligrafem. Kto przyjechał do Yunnanu wojować, a został tu z miłości - na studiach poznał dziewczynę i tak jakoś się potoczyło.
Choć jestem obcokrajowcem, a mój interlokutor tubylcem, myślę, że to Wysoka Wiosna przebył dłuższą i dziwniejszą drogę, zanim dane było nam się spotkać w kunmińskim autobusie...

2018-04-07

smażony szpinak

To była pierwsza prawdziwie chińska potrawa, którą nauczyłam się samodzielnie smażyć. Z prawdziwym zdumieniem odkryłam, że przepisu nie ma jeszcze na blogu!

Składniki:
  • szpinak - całe liście
  • posiekany czosnek - duuuuużo!
  • trochę soli, ewentualnie trochę cukru
Wykonanie:
  1. Na rozgrzany olej wrzucić czosnek i odrobinę posolić. Smażyć, aż czosnek zapachnie - nie czekać aż zbrązowieje!
  2. Dorzucić szpinak i smażyć w ruchu, aż szpinak zmniejszy objętość; ewentualnie dodać cukier i na mniejszym ogniu posmażyć jeszcze minutę czy dwie.
W mojej ukochanej Łatwej kuchni chińskiej Ken Hom napisał, że najlepiej pozbyć się łodyg i że po usmażeniu trzeba odlać powstały sos. Nie zgadzam się z ani jedną z tych sugestii. Nie tylko łodyg nie trzeba się pozbywać - jeśli uda Wam się dostać gdzieś szpinak z korzonkami, to oskrobcie je i smażcie razem z liśćmi i łodygami. Trzeba tylko smażyć nieco dłużej. Zakochacie się w smaku korzonków!
Jeśli zaś chodzi o powstały sos, to idealnie nadaje się do doprawienia ryżu, który przecież w kuchni chińskiej gotuje się bez soli czy innych przypraw.

2018-04-06

Share Week 2018

Trwa kolejna edycja akcji Share Week 2018, czyli akcji, podczas której blogerzy polecają blogerów. Nie dlatego, że są modni, popularni itd., tylko dlatego, że uważamy, że warto ich czytać. Oczywiście - czytam więcej blogów niż te trzy, które tutaj przedstawię. Ale - te trzy są szczególne. Przynajmniej dla mnie.

1. Znaki-Krzaki
Jest to blog o etymologii znaków chińskich. Przedstawione są ich dzieje aż od inskrypcji na żółwich skorupach po wersje współczesne. Dla takiego maniaka chińskich znaków jak ja to prawdziwa gratka. Niby część tych historii i obrazków już znam, ale po pierwsze nie wszystkie, a po drugie - pismo chińskie trzeba cały czas ćwiczyć, ponieważ inaczej się zapomina. Więc ćwiczę krzaki ze znakami-krzakami.

2. Następna blogująca
Jeśli myśleliście, że blog o językoznawstwie musi być nudny, to znaczy, że nie znacie blogu Jagody Ratajczak. Świetnie się go czyta, a przy okazji można się sporo nauczyć. I choć autorka skupia się na angielskim, jej przemyślenia często dają pożywkę mojemu zastanawianiu się nad szeroko pojętą chińszczyzną.

3. Polki na Obczyźnie
Nasz portal emigracyjno-podróżniczy polecam nie tylko dlatego, że należę do Klubu Polki na Obczyźnie, który ten portal stworzył. Polecam dlatego, że sama go regularnie odwiedzam. Okazuje się, że dużo nas łączy. Choć różnimy się jak woda, ogień i parę innych składników, emigracja coś w nas zmieniła i jest ta tajemnicza płaszczyzna, na której się rozumiemy po prostu z racji emigracyjnych doświadczeń. Dlatego wpisy na blogu, który jest częścią portalu, często towarzyszą mi w porannej kawie. Nie zawsze się zgadzam z autorkami, ale zawsze się cieszę, że mogę te wpisy poczytać.

A może Wy też moglibyście mi coś polecić?

2018-04-05

水晶宫 Kryształowy Pałac

Pewnego dnia, w wąskiej uliczce, która doprawdy nie wyróżnia się niczym szczególnym poza tym, że położona jest w obrębie Starego Kunmingu i że całkiem niedaleko znajduje się dawna rezydencja Zhu De, znalazłam Kryształowy Pałac.
Kryształowy Pałac to, zgodnie z chińskimi legendami, nazwa siedziby Smoczego Króla, czyli władcy mórz i deszczu, a także pana życia i śmierci. Smoka dobrze widać przed powyższym pałacem, ma nawet kokardę na szyi. Ponieważ włada morzami, jego pałac zdobią żaby i żółwie, niestety dość zdewastowane. Z kolei yunnańskość akurat tego Króla Smoków podkreślają słonie podtrzymujące dach. Ciekawe, bo przecież według legend Smoczy Król Zachodu mieszkał w Jeziorze Qinghai czyli Kuku-nor, zbadanym dawno temu przez Przewalskiego (tak, tego od konia), a nie w Yunnanie. Inna rzecz, że zgodnie z inną legendą, w Kunmingu już mieszka jeden Smoczy Król, konkretnie - Czarny Smok, mieszkający oczywiście w Stawie Czarnego Smoka. Ten z kolei powinien być ponoć Smokiem Północy i mieszkać w Bajkale. Ciekawe, czy sobie nie wchodzą w kompetencje. W ogóle, zamieszanie z tymi smokami. Pewnie w każdym chińskim mieście i w każdej nieco większej sadzawce jakiś mieszkał...
Takich perełek jest w Kunmingu trochę. Niedużo, niestety. W dodatku - powoli znikają, bo modernizacja jest ważniejsza niż poszanowanie tradycji. Szkoda. Bardzo chciałabym kiedyś zobaczyć powyższy pałac w stanie rzeczywiście pałacowym a nie chylącym się ku ruinie...