Jestem nieodmiennie zakochana w chińskich zupach. Wrzuca się jakieś zielsko do wody, zagotowuje razem i jest zupa. Żadnych skomplikowanych mieszanek warzywnych - zazwyczaj jedno warzywo i po kłopocie. Może być kapusta, szpinak, może być sałaciany bambus, ogórek albo pędy groszku. Doprawia się odrobiną soli i już jest - pyszna, lekka, nietucząca.
Od czasu do czasu tęsknię jednak za naszymi konkretnymi zupami czy zupami - kremami. Na wywarze mięsnym bądź jarzynowym, im dłużej gotowane, tym lepiej. Gęste, sycące.
Mój krem to próba znalezienia złotego środka między tymi dwoma typami smaków. Próba ze wszech miar udana :)
Składniki:
*kalafior - podzielony na różyczki; głąb pokrojony w plasterki, liście w całości.
*cebulka zielona albo por - drobno posiekany
*sól, pieprz, gałka muszkatołowa, ewentualnie jedno suszone chilli
*łyżka oleju
Wykonanie:
1) Obsmażyć chilli, gdy olej nim zapachnie - wyjąć papryczkę.
2) Obsmażyć głąb, dorzucić różyczki, kontynuując obsmażanie, na końcu dodać liście i cebulkę.
3) Wlać tyle wody, żeby kalafior był cały w wodzie, ale nie za dużo. Doprawić.
4) Gotować pod przykryciem, aż kalafior będzie "al dente" - około kwadransa albo i mniej.
5) Zblendować.
Ja zazwyczaj robię tę zupę "na drugi dzień". To znaczy: pierwszego dnia jemy tego kalafiora obsmażonego, a potem podduszonego do al dente; do resztek dodaję na drugi dzień trochę wody i robię krem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.