Nie powinnam próbować nowych słodyczy. I tak "moich ulubionych" jest już tyle, że utrzymanie jakiejkolwiek figury poza kulą jest skrajnie trudne. Kiedy próbuję nowych, zazwyczaj oczywiście mi smakują - jestem mało wybredna - i dołączają do produktów wywołujących u mnie ślinotok. Dlatego nigdy nie wybaczę Piekielnej Fantazji, że nauczyła mnie jeść Pocky i inne okołopocky'owe słodycze. Ona, nielubiąca słodyczy, jak już jakieś polubi, jest to ewenement na skalę światową. Spróbowałam i ja - Pejoy o smaku czerwonego wina z gorzką czekoladą. Potem przyszły następne - zielonoherbaciane, nadziewane musem i tak dalej, a teraz kupuję paczkę zawsze, gdy pojawia się nowy smak.
Tadam:
Brzoskwiniowe! Pyszne!
Sam pomysł idiotycznie prosty: paluszki w różnych polewach, z różnym nadzieniem. Mogłabym ich zeżreć dowolną ilość, dlatego kupuję tylko po jednym opakowaniu. Gdybym mieszkała w Polsce, nie kupowałabym ich wcale - bo kosztują po 10-15 złotych, a nie po 3-4, jak w Kunmingu. Ale, niestety, mam ich dużo, do wyboru, do koloru, o każdej porze dnia i nocy, w każdym spożywczaku. Nienawidzę Cię, Piekielna Fantazjo. Nienawidzę.
Nigdy mnie żadne Pocky nie zachwyciły. Ale ja nie lubię słodyczy, więc nie dziwota ;)
OdpowiedzUsuńAleż Ci zazdroszczę! Też bym chciała nie lubić słodyczy! Moje życie byłoby dużo, dużo prostsze...
UsuńA próbowałaś koali (koala no machi)? Te dopiero są biodrodajne, bo sprzedają je w półkilowych opakowaniach, a nie takich popierdółkach na trzy łakome kąski jak Pocky :D
OdpowiedzUsuńNawet mnie nie denerwuj...
UsuńJa tam szukam dobrych stron, Na koalach oraz herbatce mlecznej z kulkami ( i paru innych słodyczach pochłanianych w gargantuicznyh ilosciach) uhodowałam sobie wreszcie biust. Może nie jest heroicznie obfity, ale zasłania od góry fakt, że talia mi zanika.
OdpowiedzUsuńWyobraziłam sobie reklamę: "cudowne słodycze na porost biustu" :)
UsuńI mała gwiazdka - producent nie ponosi odpowiedzialności za przyrost zadu :D
OdpowiedzUsuń