Chińska kobieta sukcesu - córka ludzi niewykształconych i dość prymitywnych, która potrafi prowadzić bardzo dochodowy biznes. Trzy lata temu urodziła syna, więc spełniła swój obowiązek rodzinny; z dzieckiem przy piersi zajmowała się tym biznesem, a on się odwdzięczył, rozrastając się monumentalnie.
Bardzo jest zapracowana, ale syna uwielbia. No i zaczyna przebąkiwać o siostrzyczce. Z uśmiechem przypominam jej, jak tuż po porodzie klęła, że już nigdy w życiu nie zdecyduje się na dziecko, bo figurę jej zepsuło, bo bolało, bo nie dość, że jest taka zapracowana, to jeszcze ciąża, połóg i odchowanie brzdąca - no, nigdy w życiu! To teraz nagle już chce?
Kobitka wcale niespeszona mówi: no przecież nie będę sama rodzić, weźmiemy surogatkę. Po pierwsze będzie można wtedy wybrać, czy chłopczyk, czy dziewczynka, a my koniecznie chcemy dziewczynkę, a po drugie nie zmarnuję tyle czasu. Wiesz, w Chinach to nie jest drogie - za sto tysięcy yuanów można przebierać wśród chętnych, zdrowych kobiet. Jedyna nieprzyjemna rzecz to te iniekcje, które przyspieszają jajeczkowanie - boli jak diabli. Ale oczywiście mniej niż poród...
Gdybym mogla tez bym sie zdecydowala:-) Dla mnie okres ciazy to jeden z najgorszych koszmarow w moim zyciu, juz nie mowie o porodzie...
OdpowiedzUsuńPrzykro słyszeć. Te wszystkie przygody jeszcze przede mną; mam nadzieję, że nie będzie tak źle...
Usuń