2025-12-06

Most Błękitnego Smoka 青龙桥

W trakcie wycieczki do przepięknego Lushi szukałam Mostu Błękitnego Smoka. Nawet gdybym nie przeprowadziła kwerendy, dzięki której wiedziałam, czego szukać, to przecież opis tego zabytku był wymalowany na ścianie jednego z budynków w miasteczku:
Szukałam więc wytrwale, póki tubylcy nie powiedzieli, że tego mostu już tu nie ma i żebym poszukała w Fengqingu. Trochę mnie to zdumiało, ale spotkana w Fengqingu Lushinianka wytłumaczyła nam, o co chodzi. Otóż w 2004 roku stary most deska po desce został przeniesiony z wiosek po dwóch stronach Mekongu (należąca do Lushi 金马村 i należąca do Xiaowan 正义村). Przestał pełnić funkcję użytkową, więc zdecydowano, że zostanie przeprowadzony w inne malownicze miejsce o podobnej odległości między brzegami. Trafiło na przedmieścia Fengqingu i tam właśnie należało się wybrać, by go sobie obejrzeć. Dlatego też przybywszy do Fengqingu i posiliwszy się przepysznymi krokietami z plackami wzięliśmy taksówkę i podjechaliśmy zobaczyć cud qingowskiej inżynierii. Niby to tylko sześć kilometrów, ale chcieliśmy zdążyć, gdy było jeszcze dobre światło, a potem kombinować dalej. 
Most Błękitnego Smoka zbudowano w 1761 roku, a w qingowskich kronikach zachowały się wzmianki o dwóch poważnych remontach (1814 i 1844 rok), i dziesięciu pomniejszych. Nigdy jednak te remonty nie zaburzały pierwotnej konstrukcji, dzięki czemu można dziś zobaczyć i dotknąć prawdziwego, zabytkowego mostu południowo-zachodniego Yunnanu. Ma prawie sto metrów długości, trzy metry szerokości i jest zawieszony ponad 15 metrów nad korytem rzeki. My zwiedzaliśmy Fengqing w trakcie pory suchej, przez co tak solidna konstrukcja i wysokość mostu wydają się przesadzone i niepotrzebne. Widziałam jednak zdjęcia z czasu pory deszczowej i powiem szczerze - most nie wisi ani odrobinę za wysoko. 
Most wzmacnia 16 żelaznych łańcuchów ręcznie kutych, które w swej pierwotnej lokalizacji były bardzo niekonwencjonalnie przymocowano do brzegu: otóż wykuto w skale jaskinie w kształcie zwanym "byczym nosem", o których "przegrody nosowe" zahaczono łańcuchy - czternaście na dole, a dwa na górze. Kamienne filary umożliwiały przerzucenie mostu nad rzeką. Po obu stronach most zwieńczony jest sporymi pawilonami, które same w sobie są ciekawe - łatwo sobie wyobrazić, że w dawnych czasach pełniły rolę strażnic i rogatek jednocześnie. Tu wartownicy mieli swoje kwatery; most zamykano z nastaniem nocy i otwierano dopiero o świcie. Ze względu na długość mostu, wysokie brzegi i oczywiście znakomitą obsadę wież strażniczych, w razie ataku nieprzyjaciela nawet bardzo niewielka liczba wartowników mogła długo "trzymać fort". Podsumowując: za Qingów była to bodaj najbardziej imponująca budowla Fengqingu i okolic. 
Skąd jego jakże poetyczna nazwa? Ponoć do budowy zaproszono cieśli i kamieniarzy z Jianchuanu. Jeden z nich, Cai Dengran, uchodził za najlepszego w Yunnanie. Wyobraźcie sobie, że spędził on pół roku badając okolice pod względem hydrologicznym i geologicznym i nadal nie potrafił wybrać odpowiedniego miejsca na most. Pewnego ranka, wstawszy bladym świtem, ujrzał on nad powierzchnią Mekongu poranną mgłę, zasnuwającą najwęższe i najbardziej strome miejsce. Uznał to za znak nieba i postanowił wybudować most właśnie w tym miejscu. Ponoć wykucie jaskiń "byczy nos", a potem nawleczenie na nie łańcuchów zajęło mu pełnych pięć lat! Kiedy właśnie miał zostać zapięty ostatni z łańcuchów, syn mistrza Cai nieopatrznie poślizgnął się i runął w kanion. W tej właśnie chwili znad Mekongu uniosła się gęsta chmura mgły i otuliła go troskliwie, nie pozwalając, by doznał uszczerbku. Okoliczna ludność mawiała potem, że najwidoczniej most został wzniesiony na smoczych żyłach i sam Błękitny Smok ocalił chłopca. Tak właśnie narodziła się nazwa naszego mostu. 
Brzegi długiego na 4880 km Mekongu spina wiele mostów: bambusowe, plecione, żelazne, stalowe, betonowe - ten jednak wydaje się być wyjątkowy przynajmniej w skali Lincangu, ponieważ jest tu najstarszym zachowanym mostem (pomińmy fakt, że został przeniesiony). Ilekroć część zostawała zniszczona, tylekroć odbudowywano go według dawnego wzoru - stanowi więc wizytówkę dawnego Szlaku Końsko-Herbacianego. Musiała po nim przejść każda karawana i każdy kupiec, podróżujący do lub z Lincangu, każdy oddział wojsk, każdy podróżnik. Wiemy już, że Fengqing herbatą stał i stoi. Jednak z racji trudnego położenia i braku sensownych dróg, cały Lincang był terenem niedostępnym i nieznanym. Lincańska przepyszna herbata miała małe szanse podbić świat, skoro nikt o niej nie wiedział, a jej transport był tak skomplikowany. Radę na to znalazł prefekt Shunningu (ówczesna nazwa Fengqingu) Liu Jing 刘靖, który osobiście nadzorował budowę naszego mostu; chciał, by jego miasto zostało w końcu połączone sensownym szlakiem komunikacyjnym z resztą Chin. I tak się stało: budowa mostu wyznacza historyczne połącznie regionu Dali i Lincangu oraz umożliwia transport towarów do Weishan, Dali a potem i do Kunmingu. Tak strategicznego położenia oczywiście jak rok długi strzegli żołnierze. W niespokojnych czasach po upadku cesarstwa bywało, że stacjonował tu cały batalion! 
Najcięższe czasy przyszły oczywiście w czasach współczesnych, wraz ze zmianą sposobu prowadzenia wojny. Po Incydencie na Moście Marco Polo, który rozpoczął drugą wojnę światową, wojska japońskie powoli acz nieubłaganie zajmowały kolejne partie Chin, coraz dalej na południe i na zachód. Pod koniec września 1938 roku dziewięć japońskich samolotów zbombardowało Kunming, ale dopiero w kwietniu 1941 roku trzy samoloty wojskowe doleciały nad tę część Mekongu, by zrzucić łącznie 13 bomb. I wyobraźcie sobie, żadna nie uszkodziła naszego drewnianego mostu! Japończycy wielokrotnie wracali do tego kanionu, jednak mistrz Cai dobrze wybrał miejsce: było tak wąskie, kręte i strome, że piloci obawiali się zanurkować i mogli bombardować tylko z dala - nieefektywnie. Do końca wojny to właśnie tym mostem maszerowały wojska, transporty żywności i lekarstw oraz amunicji. 
Po ustanowieniu ChRL niedaleko wybudowano nowoczesny most wraz z asfaltową drogą, a ten nasz był używany już tylko przez okolicznych wieśniaków. W 2004 roku w związku z projektem dotyczącym hydroelektrowni znajdującej się w górnym biegu Mekongu, wszystkie yunnańskie mosty miały zostać zalane. By tego losu mógł uniknąć nasz zabytkowy most, zarządzono wielką przeprowadzkę, deska po desce, nad maleńką rzeczkę Luozha w pobliżu Fengqingu, będącą zresztą dopływem Mekongu. Znajduje się tam do dziś. Nadal piękny, interesujący i majestatyczny... ale żałuję bardzo, że już nie w tym miejscu, co trzeba. Przetrwał Qingów, Republikę, wojnę i nawet utworzenie nowego państwa na gruzach starego. Szkoda, że historyczne miejsca nad Mekongiem zostały utracone w imię postępu...

2025-12-04

Minister Wody 水官

Minister Wody to kolejna postać wprost z ludowych legend, kompan Ministra Nieba i Ministra Ziemi, tworzących razem "świętą trójcę" zwaną formalnie 三官大帝 albo po prostu 三元 Trzy Yuany. Są jednymi z najwcześniejszych taoistycznych bóstw. Myślałam, że będzie przeciwwagą dla znanego już nam Ministra Ognia, ale okazało się, że gra w zupełnie innej lidze. Czasem utożsamia się Ministra Nieba z Yao, Ministra Ziemi z Shunem, a Ministra Wody z Yu. Zgodnie z tradycją Minister Nieba ma zsyłać błogosławieństwo, Minister Ziemi przebaczać, a Minister Wody chronić przed nieszczęściami (天官赐福,地官赦罪,水官解厄). Wszyscy oni mają urodziny w czasie pełni księżyca, co dawniej wiązało się z hucznymi obchodami. 
Urodziny Ministra Wody wypadają 15. dnia 10. miesiąca księżycowego czyli właśnie dzisiaj. Uformowany został z qi wiatru i bagien oraz esencji porannego światła i jest odpowiedzialny za wszystkie bóstwa i nieśmiertelnych żyjących w wodzie. W swoje urodziny przybywa do świata ludzi, by zapoznać się z ich grzeszkami i szczęściami, a jednocześnie cały czas stara się ich ochraniać przed nieszczęściem. Niestety, pomoc ta i ichrona są warunkowe: ludzie mogą dostąpić boskiej ulgi w nieszczęściach tylko jeśli świadomie regularnie odprawiają rytuały i składają ofiary Ministrowi Wody. Całe szczęście regularnie to znaczy po prostu raz do roku... Dodatkowo w dawnych czasach był to tradycyjnie dzień, w którym nie można było ubijać zwierzyny ani wykonywać egzekucji.
Dawniej dość powszechne były obchody urodzin ministra połączone z występami artystycznymi zwanymi "teatrem końca zimy"; na Tajwanie są popularne do dziś, a nazywa się je Podziękowaniami za Pokój 谢平安. 
   
(właściwe obchody zaczynają się w szóstej minucie filmu) 

Bardziej ogólnie dzisiejsze święto zowie się Xiayuan (pamiętacie, że naszych trzech ministrów to trzy yuany? Wodny to właśnie dolny yuan). Dziś więc w kaplicach Ministra Wody pojawią się trociczki i ofiary dla naszego bóstwa, a ludzi będą prosić o ochronę przed nieszczęściami. W niektórych regionach ze świeżo zmielonej mąki z kleistego ryżu robiło się knedelki napchane warzywami, które po ugotowaniu na parze stanowiły bezmięsne danie dozwolone w tym dniu - wiemy, że pierwszy i piętnasty dzień miesiąca księżycowego były zgodnie z tradycją zawsze bezmięsne. Wstrzymywanie się od spożywania mięsa w dni urodzin ministrów już za czasów dynastii Tang i Song było głęboko zakorzenione - zresztą, taoiści uważali, że zawsze, gdy się o coś prosi bogów, należy pokazać wstrzemięźliwość i pokorę. 
Dawnymi czasy przed taoistycznymi domostwami stawiano słupy, na których powiewały żółte sztandary z wypisanymi dobrymi wróżbami: Pałac Nieba, Ziemi i Wody, pomyśla pogoda, pokój w państwie, zniszczenie klęsk i nadejście szczęścia itd. Wieczorem w dniu urodzin któregokolwiek z naszych ministrów wieszano na czubku lampiony i robiono knedelki. Często obejmowały też rytuały związane z pracami rolnymi - prośby o wodę podczas pory suchej i błaganie o to, by plony wystarczyły na całą zimę i się nie zepsuły. Ciekawym zwyczajem związanym z Ministrem Wody jest "kolorowanie wody" 水色 - polega na puszczaniu kolorowych łódeczek na pobliskiej rzece. 
Pamiętać jednak należy, że kult Ministra Wody był zdecydowanie popularniejszy na Południu niż Północy. Po prostu tam, gdzie uprawiano ryż na polach zalanych wodą, a dodatkowo rybołówstwo czy połów krewetek były ważną metodą pozyskiwania żywności i/lub bogactwa, właśnie "wodne" bóstwa cieszyły się wielką estymą. Nie znaczy to, że na północy bóstwo to było nieznane - w Pekinie też ludzie palili piekielną forsę, gotowali na parze specjalne bułeczki z czerwoną fasolą itd. - jednak obchody na południu były zdecydowanie huczniejsze.