Ja się w tych toaletach zakochałam podczas pierwszego pobytu na Tajwanie. Los obdarzył mnie krótkimi nóżkami, więc korzystanie z publicznych toalet w Polsce to dla mnie prawdziwa katastrofa - po prostu się tego nie da zrobić wygodnie! Pilnowanie, żeby aby na pewno żadną częścią ciała nie dotknąć żadnej części kabiny to Mission Impossible. Za to w kucanej po prostu nie ma możliwości niczego dotknąć, więc jest luz.
Dlatego bez większych ceregieli zaakceptowałam kucaną toaletę nawet w akademiku, który przez półtora roku robił za mój zastępczy dom.
No ale we własnym mieszkaniu to zupełnie inna sprawa, prawda? We własnym mieszkaniu dobrze jest mieć zachodnią toaletę, taką, jak trzeba, z czyściutką deską, na której można się rozsiąść jak król i przeczytać w ciągu jednego posiedzenia "Trylogię" Sienkiewicza...
Przeprowadziliśmy się do mieszkania, w którym łazienka jest wyposażona w chińską toaletę. Łazienka jest mikroskopijna - mieści się akurat umywalka, pralka i toaleta, a nad nią prysznic. Taka typowa stara chińska łazienka. Teoretycznie można ją przebudować i zmienić chińską toaletę na zachodnią. Wprawdzie wtedy jeśli się zbyt mocno wyginasz w trakcie szorowania pleców, możesz przyrobić kolanem w muszlę, ale oczywiście opcja jest.
Tyle, że... ja nie chcę. Raz - wizja rozkuwania całej łazienki przyprawia mnie o ból głowy. Dwa - A co, jeśli "chińscy specjaliści" zrobią instalację na słowo honoru i zaczniemy zalewać sąsiadów? Już lepiej poczekać, aż ta się zepsuje i dopiero wtedy ewentualnie zainwestować, skoro nie będzie innego wyjścia.
Trzy - po prostu polubiłam te ubikacje. Zwłaszcza, że można przecież kupić składaną deskę klozetową i mieć dwa w jednym - oszczędność miejsca i sedes.
Facet, który nam sprzedawał mieszkanie podał jeszcze jeden powód, dla którego on sam zamontował kucaną a nie siadaną toaletę. Tym powodem jest... duża ilość gości.
Otóż, zgodnie z chińską logiką, jeśli przez dom przewija się dużo ludzi, to taka toaleta jest bardziej higieniczna. Wikipedia twierdzi, że to bzdura:
Szczególnie praktyczne są w miejscach użyteczności publicznej, ponieważ nie dochodzi w nich do kontaktu nagiej skóry z potencjalnie brudną powierzchnią (jak w przypadku sedesów tradycyjnych ubikacji), co redukuje ryzyko ewentualnego przenoszenia drobnoustrojów. Badania naukowe dowiodły, że toalety z siedziskiem nie są większym zagrożeniem dla zdrowia niż ubikacje kucane. Do zakażeń w toaletach dochodzi bowiem głównie w bezpośrednim kontakcie z wydzielinami poprzednich użytkowników toalet oraz z aerozolem tworzącym się w czasie spłukiwania. Zatem przy zachowaniu elementarnych zasad higieny – wytarcia do sucha powierzchni kontaktu ubikacji z ciałem – siadanie na desce klozetowej niczym nie grozi. Natomiast w ubikacjach kucanych istnieje ryzyko rozbryzgiwania się na nogi i stopy cieczy zalegającej na dnie niecki.Jednak dla przeciętnego Chińczyka wizja, że usadowi tyłek tam, gdzie zrobiło to 5 albo i 10 innych osób, jest okropna. Może nie wiedzą, że toaletę (każdą, i kucaną, i siadaną) trzeba spłukiwać po użyciu, a od czasu do czasu - myć? Może zdają sobie sprawę z tego, że większość tutejszych myje się raz, dwa razy w tygodniu? Może nie wpada im do głowy, żeby, jeśli korzystają z cudzej ubikacji, przetrzeć sedes przed użyciem? A może wszystko naraz?
Tak czy owak, chińska toaleta wygrała. Pomijając subiektywne odczucia dotyczące higieny czy wygody, jest ona po prostu zdrowsza. Kucaniem wygramy z hemoroidami :)
Zdecydowanie - nie spłukują. I mówię tu o "cywilizowanych" ąę Tajwańczykach. Wiele razy wchodząc do uczelnianego sraczyka napotykałam na dowody "eko-oszczędzania" wody. Pominę szczodre opisy, pora śniadaniowa jest.
OdpowiedzUsuńMycie kibelka? Buahahahaha, chyba czystą wodą (jak resztę łazienki)
A jak sobie radzić z tronem w gościnie? Ano - wskoczyć i kucnąć na desce. Higieniczne po zbóju. Musiałam dość długo i upierdliwie łagodzić zwłaszcza ten zwyczaj mojego Młodocianego (inne były łatwioejsze do ogarnięcia), bo miał jakieś lęki przed usadzeniem swej żółtej pupki na moim białym sedesie. Może się bał, że jak ja potem usiądę to w ciążę zajdę, może bał się że jak siądzie to mu zostaną białe łatki na tyłku, a może bał się strasznych bakterii biorących desant sił specjalnych z mojej - szorowanej dosyć często płynem o zapachu fiołka - toalety...
Notabene, moja refleksja jest taka; nieważne jaka toaleta, bo każda po przejściu tabuna Tajwanek jest nieodmienne zasiurana po podłodze. O męskich się nie wypowiem, nie wchodziłam.
PS. Czytanie "Trylogii" nad dziurą też da się ogarnąć. Z wycieczki z mamą do Rosji/Bułgarii pamiętam taki obrazek - utapirowana, umalowana i obwieszona biżutami Rosjanka kuca nad dziurą w "kabinie" obok (drzwi brak) i czyta gazetę, powiedzmy codzienną (mało obrazków i kolorów), Co jakiś czas przeczesuje blond tapir pazurami w odcieniu karminu, wykonuje raźny podskok w stylu "Kaaaa- LIN-kaa, kalinka maja) aż jej kolczyki dzwonią i obcasy stukają - i przekłada w tym czasie stronę. A zatem, jak mawiają Tajwańczycy - dziajo, Tajfun dziajo, dziajo :D
Ja miałam łatwiej, bo mój mąż jest cywilizowany :D Uwielbia europejskie toalety, bo nie ma ryzyka, że utopi smartfona w trakcie dłuższego posiedzenia :D A z mojego punktu widzenia Trylogia nad dziurą jest niemożliwa, bo kucanie przyspiesza mi tempo :D
UsuńTrylogia w SMSach? :D
UsuńWbrew pozorom toaleta wazna sprawa. Mnie osobiscie nie przeszkadza korzystanie z toalety kucanej, bo i tak siadam tylko na sedesie w domu. Nawet jak ide do rodziny to nie siadam. Jak patrze na tych niby czystych Amerykanow, ktorzy siadaja na sedesie w KAZDEJ toalecie, czy to w markecie, stacji benzynowej, czy dowolnym publicznym miejscu to mysle obie, ze to jest dopiero obrzydliwe!
OdpowiedzUsuńNo właśnie, u mnie między pokochaniem kucanych w miejscach publicznych, a stwierdzeniem, że może taka zostać w naszym mieszkaniu był już tylko maleńki kroczek. Nigdy w życiu siadanie w publicznej, brrrr...
UsuńOoo! A ja czytałam niedawno temu poważny artykuł naukowy, że kucanie w trakcie numero duo jest o wiele zdrowsze dla organizmu! Także wiedzą, co dobre :D
OdpowiedzUsuńOczywiście, że jest zdrowsze i bardziej naturalne :)
UsuńJa zdecydowanie wolę te azjatyckie. W publicznych, w których jest różnie (w Hongkongu ogólnie czyściej niż w mojej własnej łazience, ale w Anglii jest straszny smród i brud zazwyczaj), można sobie wygodnie kucnąć, zamiast na Małysza aż uda bolą.
OdpowiedzUsuńI, jak przeciętny Chińczyk, brzydzi mnie sadzanie zadka tam, gdzie jakieś obce tyłki dotykały. Ale ja ogólnie dziwna jestem :)
Kucanie górą! Ja też nie lubię obcych tyłków - ale u siebie myłam sedes dość często, żeby się nie brzydzić :)
UsuńFakt, we własnym domu zawsze odpowiednie środki czyszczące się znajdą :)
UsuńW domu najlepsza jest taka jaka nam pasuje. Przecierz nie chodzimy do toalety z towarzystwem, no chyba oprocz tej pani co chodzi z Amerykanami...
OdpowiedzUsuńMnie pasuje każda, byle była czysta :) Ale chyba wolę kucaną :)
UsuńTez za czysta!! Chociarz kucana zdrowsza to niestety nigdy nie mialam przyjemnosci ;) Naprawde podziwiam, w przypadku mojego "zadu" przyciaganie ziemskie na pewno wzielo by gore :D
UsuńDziekuje za wspanialy blog!! Czytam kazdy wpis!
Edyta bez sarkazmu. Widzialas kiedys jak wygladaja amerykanskie toalety? Maja od dolu tak duza szpare, ze chcac niechcac po kacie ulozenia nog widac, ze usadzaja swoja szlachetna czesc ciala na brudnym sedesie a nie przyjmuja pozycji na Malysza.
UsuńTeż się bałam przyciągania ;) Okazało się jednak, że daję radę ;)
UsuńThiessa, przepraszam za uszczypliwosc :( moze jestem za bardzo wyczulona na wkladanie wszystkich do jednego worka. Lapka na zgode:D
OdpowiedzUsuńEdyta OK.
OdpowiedzUsuń