Dawno, dawno temu była sobie Góra Nefrytowej Czystości 玉清山, przed nią zaś stały domy Wioski Nefrytowej Czystości 玉清庄. W jednym z takich domów mieszkał młody chłopak, sierota od dziecięctwa. Utrzymywał się on z uprawy lotosów, więc już od dawna wszyscy go nazywali Lotosowym Młodzieńcem 藕郎. Takiego drugiego ze świecą szukać: codziennie ciężko pracował, a nie wałkonił się jak reszta młodzieży. Jeśli nie przycinał kwiatów lotosu, stojąc po kolanach w wodzie, to wędrował z koromysłem sprzedając lotosowe kłącza. Choć taki był pracowity, jednak - biedny jak mysz kościelna. W jego domu nie było nawet jednego połamanego stołka; wciąż też nosił te same podarte ubrania, które pamiętały jeszcze czasy jego dziadków i miały łatę na łacie; na pierwszy rzut oka wyglądały raczej jak suoyi. Wszystkim, co posiadał, był nędzny szałas przy zatoczce. Tak właśnie wyglądało jego życie pełne znoju. I tylko czasem melancholijnie przykucał przed chatynką i w zauroczeniu podziwiał przepiękne lotosy, myśląc: och, jak wspaniale byłoby, gdyby lotosy potrafiły mówić!
Pewnego roku nadeszła latem susza tak straszna, że uschły wszystkie trawy i kwiaty, pożółkły nawet liście drzew, a spękana ziemia zionęła gorącem. Zboża umierały, psy wywieszały ozory, a ludzie nie mogli spać z gorąca ani nawet spocząć.
Lotosowy Młodzieniec z rozpaczą patrzył, jak dumne łodygi lotosów zaczynają smętnie pochylać się, a liście żółknąć. W zatoce nie było już wody, a błoto. Chłopak był tak podenerwowany, że nie mógł jeść ani spać i tylko chodził wokół zatoczki, patrząc na ukochane lotosy, a serce jego było jak przebite nożem. W końcu postanowił wziąć się na sposób. Następnego dnia wspiął się z beczką na szczyt Góry. Źródło Nefrytowej Czystości lśniło w blasku słońca, a tafla wody odbijała uradowane oblicze młodzieńca. Zniknęły wszystkie jego troski, a serce znów stało się czyste jak źródlana woda. Odtąd dzień w dzień wstawał przed świtem, a na spoczynek udawał się głęboką nocą. Całymi dniami nosił wodę ze źródła, by podlewać ukochane lotosy. Koromysło zdarło skórę z jego ramion, a krew kapiąca z ran znaczyła górską dróżkę; zwilżone krwią przydrożne kwiaty na nowo rozkwitły. Pot, który wycisnęło zeń palące słońce, sprawił, że trawa przy tej dróżce znów się zazieleniła. Źródlana woda zasiliła zatoczkę, a gdy ziemia ją wchłonęła, lotosy znów uniosły dumne głowy.
Młodzieniec nosił wodę w pocie czoła już trzy miesiące. Dwudziestego dnia szóstego miesiąca księżycowego nadeszło Święto Lotosów. Tego dnia, przyniósłszy wodę, posprzątał Lotosowy Młodzieniec brzeg zatoczki. Dziwnym zrządzeniem losu akurat tego dnia zaczął padać deszcz. Nocą, gdy młodzieniec w świetle lampy cerował ubrania, usłyszał głośny plusk dobiegający z zatoczki. Odłożył więc robotę i chciał pospieszyć zobaczyć, czy coś nie niszczy jego lotosów. Wtedy jednak rozbłysło przed nim czerwone światło, a on, przerażony, cofnął się. Wtedy jednak stanęła przed nim piękna dziewczyna: atramentowoczarne włosy, twarz jak gęsie jajo, wielkie, błyszczące oczy oczy, pięknie uformowany nos, wydęte wargi, a twarz cała w uśmiechach; ubrana była w spodnie koloru morza i różową bluzkę, podobną lotosom, które jeszcze podkreślały jej urodę. Izdebka nagle rozbłysła i zapachniała świeżym kwieciem.
Lotosowy Młodzieniec oniemiał. Zmierzył dziewczę wzrokiem - jeszcze nigdy nie widział takiej piękności, a ona tu stała uśmiechnięta i śmiało spoglądała mu w oczy. Spytał: "Cóż robisz w mojej izbie ciemną nocą?". Dziewczę roześmiało się radośnie i odparło: "Dawniej gapiłeś się na mnie całymi dniami, a jak w końcu przychodzę, to mnie nie poznajesz!". Skonfundowany młodzieniec pomyślał: przecież ja jej wcale nie znam, jakże mógłbym się całymi dniami na nią gapić?! Dziewczę chyba czytało mu w myślach, bo kontynuowało: "Powiem Ci prawdę, Lotosowy Młodzieńcze, jestem Lotosową Wróżką. Długo patrzyłam, jak samotności i trudzie mijają ci dni. Chciałabym ci towarzyszyć. Co ty na to?". I śmiało spojrzała mu prosto w oczy. Uszczęśliwiony młodzieniec był w siódmym niebie! Uśmiechnął się radośnie, ale nie był w stanie wykrztusić słowa. Lotosowa Wróżka jednak rzekła, że chce usłyszeć to z jego własnych ust. Spiekłszy raczka, młodzieniec kiwnął głową i wytarł dziurawym ubraniem brzeg kangu, żeby dziewczyna miała na czym usiąść. Ta zaś od razu wzięła się do roboty - w trymiga załatała odzienie.
Deszcz nadal kropił, noc już była ciemna, a oni nadal szeptali czułe słowa i śmiali się cicho do siebie wzajem. Chłopak zdobył się wtem na odwagę: "Lotosowa Siostro, chciałbym ci coś powiedzieć, ale nie wiem, czy się nie pogniewasz?". "Mówże!" Chłopak pokraśniał, ale jakoś wykrztusił: "Czy zechcesz być moją żoną?". Któż by pomyślał, że na takie dictum Lotosowa Wróżka nadąsa się i powie: "Takiś ty? W dobrej wierze przychodzę, by ci potowarzyszyć, a ty nie wiadomo, co sobie wyobrażasz! Już tu więcej nie przyjdę!". Młodzieniec spanikował, złapał wróżkę za rękę i zaczął ją upraszać: "Dobra siostro, nie gniewaj się, proszę, nie będę już o tym wspominać". A ona się roześmiała i mówi: "Droczę się tylko z tobą. Jeśli jednak naprawdę chcesz, bym została twoją żoną, musisz mi coś obiecać". Młodzieniec, ucieszony, że jest nadzieja, pomyślał, że jeśli ona zgodzi się za niego wyjść, to on nie ulęknie się gór z noży ani morza płomieni, byle tylko być z nią. Dziewczyna właśnie skończyła łatać jego ubranie, a potem wstała i mówiła: "Jestem jednym z lotosów z twojej zatoczki. Zostanę twoją żoną tylko pod warunkiem, że przed wschodem słońca zgadniesz, którym jestem kwiatem".
Pełen zwątpienia młodzieniec zupełnie stracił ducha. Zatoczka jest przecież pełna kwiatów - skąd mógłby wiedzieć, który z nich jest tą piękną dziewczyną? Tymczasem w izbie znów rozbłysło światło i ślicznotka znikła. Niebo właśnie zaczęło szarzeć, ustał deszcz. Młodzieniec popędził do zatoczki i zaczął oglądać kolorowe lotosy, ozdobione perłami deszczu, co jeden to piękniejszy. Świt zaczął różowieć na wschodzie, a młodzieniec w pośpiechu szukał Lotosowej Wróżki, aż plecy bolały od schylania się nad taflą wody, aż oczy bolały od żywych kolorów. Powiał wiatr, strząsając krople deszczu, a nasz młodzieniec uśmiechnął się zwycięsko: jest! Znalazł ją! Podszedł do jedynego suchego kwiatu w całej zatoce i ostrożnie go zerwał. Ze środka wyleciała maleńka pszczółka i przestraszyła młodzieńca tak, że szybko zacisnął powieki. Ledwie zamknął oczy, uszu jego dobiegł znajomy śmiech. Zerknął - i już w jego dłoni spoczywała nie łodyżka lotosu, a delikatna biała rączka Lotosowej Wróżki. Spojrzeli na siebie radośnie i, trzymając się za ręce, wrócili do domu.
Tutaj poczytacie o japońskim żeńskim bóstwie szczęścia.
Ależ te chłopaki w baśniach mają zawsze mniemanie o sobie ;-)
OdpowiedzUsuń